Stary traktor i może. Amerykańscy rolnicy wolą wiekowe maszyny i mają rację
Rolnicy z tzw. Środkowego Zachodu (Midwest) w Stanach Zjednoczonych zamiast fabrycznie nowych traktorów wolą kupować ciągniki z lat 70. i 80. Te maszyny spełniają swoje zadania, a jednocześnie są o wiele tańsze i łatwiejsze w naprawie. Ciekawe, że przemyślenia rolników można spokojnie odnieść także do starszych aut osobowych.
Jak donosi serwis Star Tribune z Minneapolis w Stanach Zjednoczonych, rolnicy ze Środkowego Zachodu niemal zabijają się licytując ciągniki marki John Deere z lat 80. i 70. Nie są jednak kolekcjonerami, chcącymi postawić stare traktory w garażu i wyjeżdżać nimi na niedzielne przejażdżki po polu. Kupują 40-letnie maszyny do pracy. Co najważniejsze, nie ma tu mowy o braku środków na lepszy sprzęt. Stare ciągniki kupują rolnicy posiadający gospodarstwa wielkoobszarowe, z dochodami, które spokojnie pozwoliłyby na zakup nowiutkiego traktora za 150 czy 250 tys. dolarów. Ale mądrzy farmerzy wolą wydać ułamek tej kwoty na maszynę, która wykona te same zadania. Choć technika poszła bardzo do przodu od lat 80., najważniejsze dla rolników cechy ciągników specjalnie się nie zmieniły. Produkowane wówczas maszyny miały wystarczającą moc i trwałość nawet jak na obecne czasy.
Amerykański serwis rozmawiał np. z rolnikiem, który posiada gospodarstwo o wielkości przeszło 800 ha. Jego najnowszy zakup to John Deere 4440 z 1979 r. za 18 tys. dolarów. To niezwykle trwały model traktora, produkowany od 1977 do 1982 r. Charakteryzował się pancerną konstrukcją i silnikami o dobrej mocy. Potrafi przepracować do 15 tys. motogodzin zanim będzie wymagał remontu. Poza tym wspomniany farmer ma jeszcze dwie inne stare maszyny. To ciągniki Verstaile 875 z 1980 r. Czemu wybrał starego John Deere'a? Bo jak twierdzi to nadal dobry ciągnik, a do tego kosztuje ułamek ceny nowego, jest też tani w utrzymaniu dzięki łatwym naprawom i stosunkowo niedrogim częściom.
Prostota i trwałość, a nie bajery.
Wspomniany wyżej rolnik nie jest jedynym. Inne niedawno zlicytowane stare ciągniki John Deere z niskim przebiegiem (liczonym w motogodzinach oczywiście) osiągnęły zawrotne jak na swój wiek ceny. Model 4440 z 1980 r., który przepracował niewiele ponad 2 tys. godzin sprzedał się za 43,5 tys. dolarów. 4460 z licznikiem pokazującym maleńką liczbę 826 godzin osiągnął rekordową cenę 61 tys. dolarów. Instytucje zajmujące się badaniem rynku maszyn rolniczych nie ukrywają, że te dwa traktory nie są jakimś ewenementem. Stare ciągniki od kilku lat zyskują coraz większą popularność wśród rolników Środkowego Zachodu.
Nie tylko są tańsze od nowych, zarówno pod względem zakupu jak i utrzymania. Także nie generują ogromnych przestojów w pracy. Rolnicy mogą je od razu naprawić sami na miejscu, a nie czekać godzinami na ekipę z autoryzowanego serwisu, która dodatkowo weźmie do 150 dolarów za każdą godzinę swojej pracy. Nowe, wyładowane zaawansowanymi rozwiązaniami ciągniki potrzebują komputera by zostać naprawione. To generuje kolejny problem - wielu producentów zazdrośnie strzeże swoich interfejsów serwisowych, więc odpada korzystanie z usług lokalnego warsztatu.
Żeby nie było, rolnicy ze Środkowego Zachodu doceniając zdobycze współczesnej techniki. Np. wspomniany na początku wpisu szczęśliwy posiadacz ciągnika John Deere 4440 zamontował w nim satelitarne automatyczne sterowanie. Po prostu ci farmerzy umieją liczyć i wiedzą, że stare ciągniki wykonają te same zadania generując mniejsze koszty.
Jak to się ma do aut osobowych?
Na początku wspomniałem o samochodach. Nie bez powodu. Ciągniki z lat 80. pod kątem najważniejszych cech, takich jak moc czy trwałość nie różnią się znacznie od współczesnych maszyn. Podobnie jest z autami. Dobre samochody z lat 80. czy 90. w normalnym ruchu jeżdżą bardzo podobnie do współczesnych konstrukcji. Mają wystarczającą moc i drogę hamowania, ich zawieszenia korzystają z tych samych ogólnych założeń co układy w obecnie produkowanych autach. Mają też podobną trwałość, wytrzymują przebiegi przekraczające 300 tys. km (w latach 60. czy 70. to wcale nie było takie oczywiste).
To co się zmieniło, to wprowadzenie i spopularyzowanie nowych systemów związanych z komfortem, bezpieczeństwem czy wspomaganiem kierowcy. Ale na poziomie najprostszych funkcji od lat 80. auta nie rozwinęły się wcale tak bardzo. Regularnie przesiadam się z fur wyprodukowanych w latach 80. i 90. do zupełnie nowych pojazdów i na odwrót. Jazda nimi wcale nie różni się w radykalny sposób. Pomijając pomyłki pokroju Poloneza, które tak naprawdę są konstrukcjami z lat 60.
Po prostu na polu najprostszych funkcji, których oczekujemy od auta do jazdy na co dzień niewiele się zmieniło od lat 80. Tak jak w przypadku ciągników. Dlatego nie trzeba walczyć z nimi dla zasady i wyzywać od niebezpiecznych starych gratów czy złomować tylko dlatego, że są stare. Jeśli nie są zużyte, to to nadal w pełni funkcjonale narzędzia do przemieszczania się.