REKLAMA

We Włoszech w kwietniu sprzedało się tyle aut, ile powinno. Czyli 2000 sztuk

Sprzedaż nowych samochodów we Włoszech zaliczyła spadek o 98% w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. Ale co w tym złego?

sprzedaż nowych samochodów
REKLAMA
REKLAMA

W roku 2019 sprzedaż nowych samochodów wyniosła 65,5 mln sztuk i był to wynik o 4% gorszy niż w roku poprzednim. Przemysł trochę popłakiwał, głównie nad spadkiem popytu w Chinach i co najwyżej średnimi wynikami w Stanach Zjednoczonych. Przecież jeśli ludzi jest coraz więcej, to powinni kupować też więcej samochodów, co jest grane kurka wodna? No to poczekajcie aż zobaczycie tegoroczne wyniki. Obstawiam, że łączny spadek na koniec tego roku wyniesie jakieś 15% w stosunku do roku 2019. I co? Uwaga: nic.

Samochody nie są jak jedzenie. Jeść muszą wszyscy, więc im więcej ludzi, tym więcej żarcia im potrzeba. Z samochodami jest nieco inaczej. Każdy następny pojawiający się samochód sprawia, że kolejna osoba powie „to ja już chyba podziękuję”. Każdy kolejny pojawiający się samochód sprawia też, że rośnie liczba ludzi sprzeciwiających się nadmiernej liczbie samochodów. Dlatego model nieskończonego wzrostu w przypadku motoryzacji jest kompletnie niemożliwy – co zresztą właśnie widać.

Sprzedaż nowych samochodów we Włoszech

Sprzedaż w kwietniu wyniosła 2% normalnej wartości. W tym prawie 60-milionowym kraju kupiono 2000 samochodów. Ktoś powie: o borze! To straszne! To katastrofa dla przemysłu, pozwalniani ludzie, gospodarka leży, recesja, upadek, załamanie i katastrofa. To prawda, gdybym miał stanąć przed zwolnionymi z fabryk ludźmi (jeszcze ich nie zwolniono, ale cięcia są nieuniknione), pewnie nie byłbym już taki pyskaty i wygadany jak w internecie. Ale na szczęście jestem za ekranem, więc mogę się śmiało wymądrzać.

Nie ma w tym nic złego, że we Włoszech kupiono tylko 2000 samochodów. Widocznie tylko tyle było potrzebnych, a reszta byłaby kupiona bo kończył się leasing na poprzedni i trzeba było coś zrobić. Wiadomo, że w każdym kraju jest jakiś odsetek samochodów, który w ciągu miesiąca ulega wypadkowi albo doznaje innych nieodwracalnych uszkodzeń i trzeba je wymienić na nowe, ale oceniłbym, że jest to jakieś 5% łącznej liczby nowych aut kupowanych co miesiąc. Pozostałe to „a kupię sobie coś nowego”. Niestety, ma to negatywny wpływ i na środowisko, i na postawy kupujących, które kształtowane są na zasadzie „somsiad już ma nowe a ja nie?”. Tym sposobem producent zarabia bardzo dużo, bo bardzo dużo sprzedaje, ale kosztami utylizacji pojazdu już przejmować się nie musi. Tymczasem to po stronie producenta powinna odbywać się utylizacja, innymi słowy kiedy twój Fiat Siena zacznie szorować podłogą po ziemi, nie jedziesz na „Strażacką” (największy auto złom w Warszawie) tylko do dealera marki Fiat, a już ten dealer, na podstawie umowy z importerem/producentem musi zająć się truchłem twojego wozu. W innym przypadku jest to sytuacja „naśmieciłem, niech posprząta ktoś inny”.

Z wielką forsą idzie wielka odpowiedzialność

Wydaje mi się – a wręcz jestem tego pewien – że na nakręconej, dużej sprzedaży samochodów zarabiają głównie producenci, ewentualnie dealerzy. Najwięcej forsy trafia do wielkich, międzynarodowych koncernów, które później nic z tą forsą nie robią. Tzn. robią – nowe modele, nowe pomysły jak sprzedawać jeszcze więcej, a zyski dzielą między udziałowców, którzy kupują sobie kolejne jachty, albo (jak Elon) rakiety kosmiczne. Nikt nie wie po co i w niczym to nie przesuwa nas do przodu ani nie zwiększa dobrobytu. Nie ma nic złego w bogaceniu się, pod warunkiem że bogacenie się nie polega na tym, że 99 osób ma jednego dolara, a 1 osoba ma ich tysiąc, potem dwa tysiące, trzy tysiące itp. A tak to sobie na razie wygląda. I wygląda, że pauza w działaniu koncernów spowodowana koronawirusem byłaby niezłą okazją, żeby jakoś tym potrząsnąć.

Tymczasem jednak uważam, że te wszystkie ogromne spadki, których doświadczają koncerny, nijak im nie zaszkodzą w krótkim terminie. Są na to przygotowane i opancerzone taką ilością pieniędzy, że mogłyby nie sprzedawać aut przez rok i też nic by się nie stało. Volkswagen narzekał ostatnio, że przepala 2,2 mld jakiejś tam waluty w tydzień. Minęło parę dni i co? I jednak będzie zyskowny na koniec 2020 r. Czyli nic się nie stało. Nissan, dla odmiany, obawia się że jego straty wyniosą miliard pieniędzy na koniec 2020 r. I co? Uwaga: też nic. To tak, jakby ktoś powiedział „z powodu kryzysu nie będę mógł pozwolić sobie na pozłacane kafelki na moim jachcie”. Normalnie łączymy się w buló, thoughts and prayers. Co najwyżej trochę się pozwalnia, ale premia dla prezesa i tak wpadnie.

REKLAMA

Dlatego trochę kibicuję koledze COVID-19

Mam nadzieję, że wpadnie do nas jeszcze jesienią i jeszcze troszkę przytemperuje rozszalałą konsumpcję na rynku motoryzacyjnym. Dopiero w takiej sytuacji widać, że kupujemy nie to, czego potrzebujemy, tylko to, do czego pośrednio zmusza nas marketing.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA