Czy dzieci w Polsce powinny jeździć w kaskach? Pewnie tak. Czy taki obowiązek powinien się znaleźć w ustawie? Możliwe, że tak. Czy można uznać, że wprowadzenie takiego obowiązku oznacza spory problem? Również tak.

Dla szybkiego przypomnienia: rząd ogłosił, że prawdopodobnie jeszcze w tym roku osoby do 16 roku życia będą mogły poruszać się na rowerach i hulajnogach wyłącznie wtedy, kiedy będą miały założone na głowy kaski. Nie zaprezentowano niestety projektu nowelizacji ustawy Prawo o Ruchu Drogowym, więc nie wiadomo na przykład, czy przepis będzie dotyczył też dzieci przewożonych rowerem, czy tylko kierujących (prosta modyfikacja art. 40 doprowadziłaby do tego pierwszego), ale wiadomo, że coś się dzieje.
Dzieje do tego stopnia, że prosta zmiana w przepisach pochłonęła bez reszty nie tylko Ministra Infrastruktury, ale do sprawy odniósł się nawet... minister obrony narodowej. Wprawdzie nie wiadomo do końca, dlaczego to zrobił i co to ma do rzeczy, ale możliwe, że po prostu przyszło z góry pismo, że od teraz trzeba się masowo chwalić rządowymi działaniami i sukcesami, bo rząd je ma, tylko nikt tego nie widzi.
No więc mamy sukces, dzieci są bezpieczne, a do tego sukces bardzo sprytny PR-owo, bo...
Jeśli masz jakieś "ale", to... "pomyśl o dzieciach".
Rząd niestety nie poparł swojego pomysłu żadnymi racjonalnymi danymi - co wypadałoby zrobić w przypadku zmian w przepisach tego rzędu. Nie przywołano nawet statystyk dotyczących tego, czy dzieci jeżdżące bez kasku na hulajnogach i rowerach są w ogóle w naszym kraju zjawiskiem masowym - do tego stopnia, że faktycznie należy odpowiednie zachowania wymusić. Nie wiadomo więc, czy problem dotyczy np. 70 proc. osób poniżej 16 roku życia, czy może zaledwie 10 proc., ani czy planowane metody kontrolowania oraz karania zostały ocenione pod kątem skuteczności. W końcu jeśli ktoś teraz pozwala dziecku jeździć niebezpiecznym pojazdem (czytaj: hulajnogą) bez kasku, to czy przekona go - najpewniej - niezbyt wysoki mandat, o ile w ogóle będzie miał szansę go dostać? Nie wiem, ale wątpię.
Genialny zabieg PR-owy polega tutaj na tym, że jeśli ktoś zwróci uwagę na tę serię pytań, to można automatycznie przypisać mu brak troski o zdrowie i bezpieczeństwo dzieci. Oczywiście jedno nie podlega dyskusji - w razie czego zawsze lepiej mieć na głowie kask niż go nie mieć, ale...
To prawdopodobnie będzie tyle, jeśli chodzi o działania rządu.
I to jest kluczowy problem tej planowanej nowelizacji. Wprowadzenie obowiązku noszenia kasku przez dzieci do 16 roku życia samo w sobie jakieś straszne nie jest. Tak, to będzie absolutnie martwy przepis od dnia debiutu w PoRD, ale krzywda nikomu się z tego powodu nie stanie.
Krzywdą będzie natomiast to, że rząd w kwestii bezpieczeństwa rowerzystów był w stanie do tej pory - i pewnie na tym się skończy - dopisać kilka zdań (albo jedno) do ustawy, czym będzie się chwalić do końca kadencji. Zamiast więc rozwiązać jakikolwiek realny problem, rozwiązano problem, który być może nawet nie istnieje, pozorując jednocześnie aktywne działania na rzecz podniesienia bezpieczeństwa.
Jednocześnie całkowicie bez najmniejszego tknięcia pozostają problemy, których rozwiązanie naprawdę byłoby w stanie podnieść bezpieczeństwo i dzieci, i dorosłych, niezależnie od tego, czy korzystają z hulajnogi, czy roweru.
Może czas zacząć egzekwować... dotychczasowe przepisy?
Wprowadzanie nowych - martwych na dzień dobry - przepisów, przy niedziałających przepisach dotychczasowych, jest raczej typowo urzędniczym podejściem do tego, co należy robić.
Tymczasem coraz większą i absolutnie nietkniętą plagą na drogach dla rowerów i mieszanych ciągach są chociażby pojazdy, które nigdy nie powinny się tam znaleźć. Czy to elektryczne motocykle, udające rowery i mogące się rozpędzać do prędkości, które zagrożą dzieciom nawet w kaskach na głowach, czy odblokowane hulajnogi, osiągające równie absurdalne prędkości. Swoją drogą - w kilku z ostatnich głośnych przypadków zdarzeń z udziałem hulajnóg i dzieci, jedną z przyczyn tak poważnych konsekwencji było właśnie to, że hulajnoga była szybsza, niż pozwalają na to przepisy. W innych - albo nawet tych samych - przypadkach do tragedii przyczyniło się łamanie innych przepisów, w tym zakazu jazdy w więcej niż jedną osobę na hulajnodze elektrycznej.
Czy kask tutaj pomoże i czy w ogóle pojawi się na głowie osoby i tak łamiącej już prawo na kilku poziomach? Może. Może nie. Może przydałoby się po prostu egzekwowanie na start obecnego prawa, żeby zobaczyć, czy to przyniesienie jakiś rezultat, zanim dodamy nowe - równie trudne albo niemal niemożliwe w egzekwowaniu?
Zresztą martwych przepisów związanych z rowerami i hulajnogami jest więcej. Gdyby zostać w temacie dziecięcym, można przypomnieć całkowicie ignorowany przepis, który zakazuje dzieciom poniżej 10 roku życia jazdy po drogach dla rowerów w większości przypadków. I co? I nic. Ale niech mają kaski. Lepsze kaski niż ogarnięcie pędzących motocykli, odblokowanych hulajnóg i samochodów parkujących i jeżdżących po infrastrukturze rowerowej.
Może czas zacząć budować infrastrukturę, która nie generuje niebezpieczeństwa.
Nie, nie musimy mieć od razu Holandii - i pewnie nigdy nie będziemy mieć. Ale absolutnie potrzebne są rozbudowane, precyzyjne przepisy, które determinują to, jak będzie wyglądała infrastruktura rowerowa (i hulajnogowa), bo to ona w dużej mierze odpowiada za to, jak bezpieczny jest jej użytkownik, a nie to, czy ma kask. Przy obecnym kształcie przepisów - i tak lepszych niż jeszcze kilka lat temu - nadal możliwe jest tworzenie infrastruktury, która zdecydowanie bardziej służy urzędnikom, niż faktycznym użytkownikom końcowym, często nawet obniżając bezpieczeństwo i komfort tych ostatnich. Niektóre miasta zresztą na własną rękę tworzą standardy budowlane takiej infrastruktury, po czym... radośnie ich nie przestrzegają (siema, Wrocław), powołując się na to, że to jedynie takie ogólne wskazania, a nie jakieś obowiązujące dokumenty.
W efekcie przeważnie dostajemy infrastrukturę powstającą najniższym możliwym nakładem wysiłku, niespójną, niebezpieczną, projektowaną tak, żeby pasowało urzędnikowi i projektantowi, a nie tak, żeby korzystający z niej czuł się na niej faktycznie bezpiecznie.
Fakt, że to tutaj są właśnie do uratowania życia, a nie w martwym przepisie, przegrywa niestety z tym, że ogarnięcie tego bałaganu - szczególnie wliczając bałagan wybudowany do tej pory - wymagałoby gigantycznego nakładu pracy. A tego przecież nikt nie chce.
Może czas zacząć pisać przepisy, które nie wprowadzają zamieszania.
Czyli przestać tworzyć przepisy dla rowerzystów i użytkowników "podobnych" pojazdów na zasadzie "kopiuj-wklej" przepisów dla pieszych, gdzie czasem coś się doda, czasem coś się odejmie, ale generalnie wysiłku ma być jak najmniej.
Od lat chociażby problematyczna jest kwestia pierwszeństwa na przejazdach dla rowerów - po części z powodu umiarkowanie znanych, zagmatwanych przepisów, po części z generalizowania, którego dopuszcza się bardzo często policja i straż miejska. Od lat też zarządcy dróg rysują na DDR-ach przejścia dla pieszych, które przejściami dla pieszych nie są i nigdy nie były, generując dodatkowe zamieszanie w kwestii pierwszeństwa, czyli czegoś, co powinno być oczywiste już na pierwszy rzut oka i bez specjalnego zastanawiania się.
Czy ktoś rządzie głośno zasygnalizował takie problemy i postanowił równie głośno poszukać rozwiązania? Nie. Co jest o tyle krępujące dla osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo ruchu drogowego, że nieprawidłowe przejeżdżanie przez przejazd dla rowerów i nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu osobie kierującej rowerem to absolutnie dominujące przyczyny w sytuacjach, kiedy to rowerzysta był poszkodowany. Sam przejazd dla rowerów też jest jednym z niebezpieczniejszych miejsc - w zeszłym roku był w absolutnej czołówce, jeśli chodzi o miejsca na drodze, w których dochodzi do wypadków.
Działania podjęte przez rząd w tym temacie? Kaski dla dzieci.
Przydane? Na pewno. Potrzebne? Pewnie tak. Zasłaniające wizję tego, że trudny tematów w kwestii bezpieczeństwa się nie rusza, bo to wymaga wysiłku?
Oj, i to jak.