Rząd nie zabiera się za piratów drogowych, bo nie ma żadnego pomysłu. A to, co planuje, nie ma nic wspólnego z sednem problemu
Z dotychczasowych wiadomości na temat działań Ministerstwa Infrastruktury wyziera dramatyczny brak koncepcji na zmiany w sprawie bezpieczeństwa ruchu drogowego. Ministerstwo Sprawiedliwości też nie wydaje się mieć pomysłów.
Po ostatnim wypadku w Warszawie znowu podniósł się krzyk, że trzeba koniecznie coś zrobić, tylko nikt nie wie co. O przepraszam, nie ma tak że nikt nie wie, to krzywdząca opinia. Widziałem ostatnio fragment programu „Debata dnia” w Polsacie, gdzie „debatowali” Łukasz Zboralski i Jan Mencwel. To tak, jakby ktoś zrobił debatę między Kosiniakiem a Kamyszem, nie bardzo wiem po co zaprasza się do studia osoby, które w stu procentach się ze sobą zgadzają. Ale padł tam pomysł, żeby samochody miały ograniczniki prędkości. To cudowny pomysł, któremu ja niesłychanie kibicuję. Przypomnę tylko, że to już było: samochody miały ograniczniki prędkości w postaci słabego silnika. Maluch z trudem jechał 105 km/h, a i tak ofiar śmiertelnych było mnóstwo. No ale przynajmniej pojawił się jakikolwiek pomysł, bo gdy chodzi o rząd, to nie ma żadnego.
O nie, przepraszam – jest
Rejestr osób z zakazem prowadzenia pojazdów, dostępny do publicznej wiadomości. Dobra, ale co to da, tak fizycznie i w prawdziwym życiu? Jeśli ktoś, kto ma aktywny zakaz prowadzenia pojazdów został złapany na prowadzeniu pojazdu, to powinien przebywać w zakładzie karnym, a nie w internetowym rejestrze. A jeśli ma zakaz, ale się go trzyma i faktycznie nie jeździ, to cóż mi po tej wiedzy? Wiem, trzeba było coś powiedzieć i udać, że coś się robi.
Dalej jest jeszcze dziwniej, bo oto Ministerstwo Infrastruktury ma taki pomysł, żeby właściciel samochodu otrzymywał wezwanie do wskazania kierowcy, który popełnił wykroczenie, a jak nie wskaże, to dostanie karę administracyjną. Ale przecież już teraz dokładnie tak jest. Co więcej, stosunkowo niedawno podniesiono karę za niewskazanie sprawcy, która wynosi teraz od 800 zł do 5000 zł w przypadku przekroczenia prędkości i od 2 do 8 tys. zł w przypadku istotnego zagrożenia w ruchu drogowym. Oczywiście gdy mowa o przekroczeniu prędkości skutkującym mandatem w wysokości 2500 zł, nadal opłaca się nie wskazywać sprawcy, bo możemy wtedy wykpić się ośmioma stówami.
Ale to wszystko pozostaje często w sferze teorii
Właściciele samochodów wskazują często cudzoziemców spoza Unii Europejskiej, których nie ma jak ścigać, albo w ogóle ignorują wezwania. Nie rozumiem więc ministerialnego „pomysłu”, który de facto byłby usankcjonowaniem sytuacji, którą mamy teraz.
Na początek wypadałoby po prostu karać właściciela pojazdu, bez poszukiwania sprawcy. W przypadku ujęcia na gorącym uczynku i przekroczenia prędkości o ponad 50 km/h (niezależnie czy w mieście czy na autostradzie) – obowiązkowo holować pojazd na parking depozytowy, gdzie pozostaje do czasu rozprawy. Osoby złapane z zakazem prowadzenia pojazdów od razu aresztować. Ale to wszystko oznacza aktywność służb państwowych, konieczność dodatkowych działań i organizacji, i to jest problem – bo tylko działaniami na poziomie „egzekucyjnym” zwalczymy drogowych bandytów. Śmieszne jest twierdzenie, że w tym celu wystarczy zmiana prawa. Na pewno osoby, które prawo ignorują, przejmą się jego zmianami.
Wczoraj odbyło się międzyresortowe spotkanie w sprawie bezpieczeństwa na drogach
Wziął w nim udział m.in. minister sprawiedliwości Adam Bodnar. W ciągu kilku dni mają pojawić się zupełnie świeże pomysły na poprawę sytuacji. Niestety, niektóre już wyciekły i wyglądają słabo, wśród nich pojawiły się bowiem:
- zwiększenie elektronicznego nadzoru nad ruchem drogowym (bardzo dobrze, nijak nie eliminuje „sebożaków”)
- odbieranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h także poza obszarem zabudowanym (bardzo dobrze, pod warunkiem że ktoś to prawo jazdy rzeczywiście ma)
- zniesienie możliwości redukcji punktów karnych za niektóre wykroczenia (świetnie, ale sebożaków nie interesuje, ile mają punktów karnych)
I wszystkie te propozycje znów pozostają w sferze zmian w legislacji, ewentualnie dodaniu paru kamer obserwujących ruch drogowy. A tymczasem potrzebna jest po prostu mniejsza pobłażliwość policji, mniejsza bezwładność sądów i – mówię to ze smutkiem – mniej klepania ustaw, a więcej klepania po mordzie.
Ale to oznaczałoby w rzeczywistości starcie ze sporą grupą wyborców
Wystarczy poczytać komentarze pod filmami przedstawiającymi jazdę np. 300 km/h po autostradzie. „Ma czym, to jedzie”, „nie wasza sprawa”, „konfidenci” i tak dalej – po prostu bardzo szybka jazda to nadal działanie akceptowalne społecznie. Władze to wiedzą, więc nie drażnią wyborców. A nawet gdyby chcieć zacząć faktycznie zacząć cisnąć i dusić kierowców dopuszczających się najcięższych wykroczeń, to i tak na końcu trzeba zderzyć się z brakiem funkcjonariuszy w policji, ze skomplikowanymi procedurami obejmującymi prawo oskarżonego do obrony na każdym kroku, z całym niesłychanie rozbudowanym systemem biurokracji, który działa na korzyść obywatela, a na niekorzyść państwa.