Jak powstrzymać drogowych bandytów? Pokłóciłem się o to z kolegami
Może kłótnia to szumne słowo, bo w ostateczności doszliśmy jednak do wspólnych wniosków i zlokalizowaliśmy słaby punkt obecnego systemu. Mała szansa na otrzymanie kary to tylko jeden problem, drugi jest nawet większy.
Niemal w tym samym czasie trafił do mnie dziś i nowy film z kierowcą Porsche o numerach indywidualnych, który jechał ok. 280 km/h:
...i wypowiedź prezydenta Trzaskowskiego na Twitterze, zapowiadająca (w teorii) powrót fotoradarów do samorządów. Wszystko to jest postawione na głowie i nie ma żadnego sensu.
Skupmy się na bandytach drogowych, nie mówimy teraz o osobach przekraczających prędkość o 10-15 km/h
Na początek wyjaśnię: większość kierowców jeździ przepisowo lub względnie przepisowo. To na nich stawia się fotoradary, montuje pomiary odcinkowe i tak dalej. To ta grupa, stanowiąca zapewne jakieś 90 proc. całości ruchu drogowego, jest celem działań dyscyplinujących, takich jak mandaty, punkty karne i tak dalej. Mając na uwadze spadek liczby wypadków w ostatnich latach (niestety zahamowany w pierwszym półroczu 2024), dyscyplinowanie tej grupy idzie całkiem nieźle i w ogólnym rozrachunku tzw. normalni ludzie jeżdżą bezpieczniej niż kiedyś. Ponowne oddanie fotoradarów w ręce straży miejskiej nie poprawi sytuacji, ponieważ bardzo szybko dojdzie do podobnej sytuacji jak przed rokiem 2016 – każda straż miejska będzie chciała z fotoradaru wycisnąć jak najwięcej pieniędzy, więc będą je stawiać w taki sposób, żeby rejestrowały możliwie największą liczbę wykroczeń w miejscach, gdzie do niebezpiecznych sytuacji w ogóle nie dochodzi.
Grupa drogowych bandytów, szaleńców, Sebastianów i Łukaszy to mniejszość, która nie boi się policji, mandatów i fotoradarów
Ustawienie dodatkowych fotoradarów sprawi, że będą ignorować ich jeszcze więcej. Jeżdżą bez tablic rejestracyjnych z przodu, ścigają się po mieście, rozwijają absurdalne prędkości typu 300 km/h – czy ktoś naprawdę sądzi, że groźba mandatu powstrzyma taką osobę? Czy przypadkiem ujęty ostatnio Łukasz nie miał pięciu sądowych zakazów prowadzenia pojazdu?
I tu właśnie jest pole do poprawy, albo raczej do radykalnego naprawienia systemu. Na tę chwilę nie stosuje się skutecznych sposobów dyscyplinowania ludzi, którzy po prostu lekceważą prawo o ruchu drogowym. Bandyta dostaje mandat - nie płaci. Zabierają mu prawo jazdy – jeździ dalej. Zakaz prowadzenia pojazdów? Jeden, drugi, trzeci - żaden nie działa. A przecież sąd mógłby orzec karę bezwzględnego więzienia, nawet do pięciu lat.
Przeciętny kierowca sądzi, że system działa. Bandyta drogowy wie, że nie
Wie, że można ignorować wszystkie wezwania i dopóki jesteś na wolności – hulaj dusza, piekła nie ma. Dlatego główne działania powinny pójść w kierunku nieuchronności i dotkliwości kary. Złapano cię jak jedziesz więcej niż 50 km/h ponad limit w obszarze zabudowanym? W przepisach powinno „stać” napisane, że w takiej sytuacji występuje obowiązkowe aresztowanie i przewóz samochodu na parking depozytowy – i siedzisz aż do rozprawy. Na rozprawie sąd zdecyduje co z tobą zrobić i ma szeroki wachlarz możliwości, od przepadku auta, przez wysoką grzywnę, aż po więzienie. Jeśli otrzymasz tylko grzywnę i zakaz prowadzenia pojazdów, a potem złapią cię za kierownicą ponownie – więzienie jest już obligatoryjne. Oczywiście tu wypada napisać jeszcze raz: jeśli zostajesz złapany/a w ruchu drogowym czyli na gorącym uczynku, wszystkie te kary powinny odbywać się nieuchronnie, bez możliwości odwlekania, składania sprzeciwów, odwołań i tak dalej. Innymi słowy, na bandytów drogowych działa tylko brutalna siła - wykręcanie rąk, kajdanki i trzymanie w zamknięciu.
Ktoś powie, że to za dużo, że to niedostatecznie resocjalizujące
Że dobrych chłopaków wrzuca się w system penitencjarny, z którego już nie wyjdą, albo wyjdą okaleczeni psychicznie. Niestety, doświadczenia ostatnich miesięcy pokazują, że połączenie patologicznego charakteru z możliwościami współczesnych samochodów wymagają uaktualnienia przepisów, a przede wszystkim zmuszenia służb do skuteczniejszego i bardziej bezwzględnego działania. Jeszcze 40 lat temu nawet bardzo bogaci ludzie w BMW serii 5 mogli pojechać może 150 km/h, dziś przeciętny młodzieniec z ponadprzeciętnymi dochodami zapina 300 km/h – bo może. Nie chce mi się pisać po raz 50-ty, że samochody są za szybkie, bo to oczywiste. Problem jest w tym, że auta są za szybkie, a prawo – za wolne.
Będzie to trochę gdybanie, ale stawiam, że wyeliminowanie 10 proc. kierowców spowodowałoby spadek wypadków o połowę
Gdyby pozostała tylko ta większość, która czasem jedzie o 15 km/h za szybko, to na serio śmiertelność znacznie by spadła. Możliwe, że te dane wziąłem z instytutu danych z jelita, ale mam wrażenie, że prawie zawsze schemat poważnego wypadku z ofiarami jest podobny – ktoś, zwykle młody mężczyzna, jechał bardzo szybko jakimś bardzo szybkim samochodem i spowodował ogromne szkody. Później okazuje się, że nie pierwszy raz tak jechał i nie pierwszy raz też coś spowodował, ale wcześniej państwo było dla niego pobłażliwe, bo przecież każdy może pobłądzić i np. rozjechać pieszego na przejściu jadąc 140 km/h po mieście. Dlatego też potrzebnych jest kilka spektakularnych akcji z pokazaniem twarzy sprawcy i jego miny po usłyszeniu wyroku. Ktoś będzie musiał posłużyć za przykład dla reszty.
I tak dobrze, że z kolegami z redakcji zgodziliśmy się na tak łagodną propozycję nowelizacji, bo egzekucja na miejscu i bicie metalowym prętem też w naszej dyskusji padły. Ale nie ma co robić z bandytów męczenników – należy ich ośmieszać i sprawiać, żeby czuli się upokorzeni, a nie martwi.
Jak ich ofiary.