To już oficjalne: Robert Kubica znów będzie jeździł w Formule 1
Było wiele spekulacji, nadziei i trzymania kciuków. Teraz mamy już pewność: Robert Kubica wraca do Formuły 1 jako kierowca wyścigowy Williamsa. Jednym ze sponsorów jego zespołu będzie PKN Orlen.
Już wczoraj włoska „La Gazetta dello Sport” sugerowała na pierwszej stronie, że Robert Kubica wraca do Formuły 1. Ale ponieważ z treści artykuły wynikało, że "papiery są gotowe do podpisu", a samego podpisu nie było, kibice wstrzymali oddech.
Jednocześnie co ostrożniejsi z nich przypominali sobie sytuację z ubiegłego roku, kiedy wiele wskazywało na to, iż Kubica wystartuje w Grand Prix Australii w barwach Williamsa. Niestety jego miejsce zajął Siergiej Sirotkin. Rosjanie przedstawili lepszą ofertę finansową, a Kubica został kierowcą testowym.
Teraz to już oficjalne.
Na konferencji prasowej podczas czwartkowego dnia mediowego przed GP Abu Zabi, ekipa Williams Racing potwierdziła zatrudnienie Roberta Kubicy w roli kierowcy.
W oficjalnym komunikacie zespołu czytamy o licznych sukcesach Polaka i jego heroicznej walce o powrót do profesjonalnego ścigania w Formule 1.
Kubica miał przejść "rygorystyczny program rehabilitacji", aby przygotować się do nadchodzącego sezonu i dołączyć do George'a Russella w zespole Williamsa.
Wśród kibiców zapanowała euforia. W końcu czekali na to osiem lat!
Wypadek i walka o powrót.
W przerwach zimowych pomiędzy wyścigami Formuły 1 Robert Kubica oddawał się swojej drugiej pasji, czyli rajdom samochodowym. Wielu sportowych ekspertów pukało się w głowę, pytając, po co mu dodatkowa adrenalina.
Niestety, 6 lutego 2011 r. podczas pierwszego odcinka specjalnego rajdu Ronde di Andora zdarzył się wypadek. Skoda Fabia S2000 Evo2 prowadzona przez Polaka uderzyła lewą stroną w barierę, która przeszła przez ścianę grodziową pojazdu i przygniotła kierowcę.
Aby wydostać Kubicę, trzeba było rozciąć karoserię. Całość wyglądała naprawdę makabrycznie. Wydawało się, że powrót do jakiegokolwiek sportu nie będzie już możliwy, ale polski kierowca wykazał się ogromną wolą walki.
I stało się. Półtora roku później Robert Kubica wrócił do ścigania się w rajdach i ma na koncie trzy pełne sezony cyklu WRC. Startując w Rajdzie Polski, wzbudzał euforię wśród kibiców, którzy tłumnie przyjeżdżali dopingować go na mazurskich odcinkach specjalnych.
Ale pełnej sprawności w prawej ręce nie odzyskał do dziś.
To zdecydowanie jeden z największych powrotów tego rodzaju, ale nie jedyny.
Powrót Roberta to tak naprawdę nie jest jego pierwszy powrót do ścigania. Wystarczy przypomnieć sobie czerwiec 2007 r. i Grand Prix Montrealu, podczas którego polski kierowca uległ poważnego wypadkowi.
Jego bolid z prędkością 230 km/h wypadł z toru, uderzył w bandę i, koziołkując, rozpadał się w powietrzu. Na szczęście, mimo podejrzenia złamania nogi, nic się nie stało.
Poważnemu wypadkowi uległ też Niki Lauda, którego bolid stanął w płomieniach w 1976 r. podczas Grand Prix Niemiec. Austriak miał poparzoną głowę i twarz, a płuca uszkodzone toksycznymi gazami. Kierowca otrzymał nawet ostatnie namaszczenie, ale pięć tygodni później wrócił na tor, a rok później wywalczył tytuł mistrza świata.
Groźny wypadek na torze ma także na koncie Michael Schumacher, który w 1999 r. podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii uderzył bolidem w barierę ochronną. Efekt? Noga złamana w trzech miejscach i trzeci tytuł mistrza świata w kolejnym sezonie. Bardziej opłakane były skutki wypadku na nartach w 2013 r. Informacje o jego stanie zdrowia są dobrze ukrywane przez rodzinę, ale spekuluje się, że uszkodzenia mózgu są ogromne, a może nawet nieodwracalne.
Wypadek poza torem zaliczył Mark Webber, który w listopadzie 2008 r. podczas zawodów w kolarstwie górskim został potrącony przez samochód terenowy i w efekcie złamał nogę. Ten sam Webber w swojej biografii napisał, że wątpi, by Polak wrócił kiedykolwiek do Formuły 1.
A to oczywiście tylko kilka przykładów, bo takich powrotów było więcej. Chociaż w większość nie aż tak spektakularnych jak ten Roberta.
Przypomnijmy, że Kubica miał także propozycję z zespołu Ferrari. Tam jednak musiałby zadowolić się jazdą na symulatorach, może czasem i na treningach. I tyle. Polak postawił wszystko na jedną kartę i... udało się!