Bałkany to stan umysłu. Dziwne przepisy i specyficzne zwyczaje na drogach byłej Jugosławii i okolic
Zbliża się sezon urlopowy. Bałkany to bardzo atrakcyjny wakacyjny kierunek, ale jadąc tam samochodem może nas spotkać szereg niespodzianek, niekoniecznie miłych. Oto przydatne informacje, które zebrałem jeżdżąc po drogach byłej Jugosławii i okolic. Większości nie znajdziecie w oficjalnych komunikatach.
Przepisy takie jak obowiązujące w danym kraju ograniczenia prędkości, czy limity poziomu alkoholu we krwi, można bez problemu znaleźć w oficjalnych poradnikach MSZ. Szkopuł w tym, że Bałkany to miejsce, gdzie obowiązuje szereg niepisanych reguł, o których MSZ nie informuje. Podczas kilku wypraw do krajów byłej Jugosławii i okolic zaobserwowałem szereg zjawisk, o których warto wiedzieć prowadząc auto. Oto kilka moich obserwacji.
Konwencja wiedeńska
Na początek – chwila teorii. Konwencja wiedeńska o ruchu drogowym to stworzona w 1968 r. umowa regulująca i ujednolicająca przepisy w ruchu międzynarodowym. Trzeba jednak pamiętać, że w uznawaniu tego dokumentu panuje lekki bałagan. Przykładowo zgłoszone przez Polskę w 1993 r. poprawki nie zostały przyjęte przez wszystkie państwa. Część wybrała sobie punkty, których nie będzie przestrzegać.
Jednak nie to jest najgorsze. Zgodnie z zapisami konwencji wiedeńskiej, polski samochód za granicą musi posiadać jedynie obowiązkowe wyposażenie określone przez prawo RP. Niestety, w praktyce często lokalna policja zdaje się o tym nie wiedzieć. Jeśli jadąc do Chorwacji będziemy przejeżdżać przez Austrię, nie powinniśmy być zdziwieni, kiedy podczas kontroli zostaniemy zapytani o komplet zapasowych żarówek i kamizelki odblaskowe dla wszystkich pasażerów. Teoretycznie, w świetle konwencji wiedeńskiej, mandat za ewentualne braki będzie nieuzasadniony. W praktyce chyba lepiej zwyczajnie kupić ten zestaw obowiązkowy zamiast tracić czas i nerwy na walkę w austriackim sądzie.
Umowy międzynarodowe swoje, lokalna policja swoje.
W Czarnogórze pytają o żarówki, za to w Chorwacji trzeba mieć komplet kamizelek. Warto więc przed podróżą zapoznać się z listami wymaganego wyposażenia, albo po prostu kupić zestaw austriacki i mieć spokój. Raczej żaden kraj w rejonie byłej Jugosławii nie wymaga więcej.
Jeśli jakimś cudem jedziecie na wakacje samochodem z czarnymi tablicami, pamiętajcie by nakleić kultową PL-kę. To nie gadżet, tylko oznaczenie wymagane przez artykuł 37 konwencji wiedeńskiej. Bez naklejki nie możemy się powoływać na jej treść.
Opuszczając UE pamiętajcie też, by wyrobić zieloną kartę. Wystarczy zwrócić się do ubezpieczalni, w której wykupiliśmy OC dla naszego auta. Czasami dokument dostaniemy za darmo, czasem za drobną opłatą. To ważne, bez niego jesteśmy traktowani jakbyśmy jechali bez OC, a ewentualne wykupienie takowego na granicy jest bardzo drogie. Zielona karta przyda się czasami nawet podczas wakacji w Chorwacji, czyli wewnątrz Unii. Jeśli wybieracie się na kołach np. z Makarskiej do Dubrownika, po drodze musicie minąć wąziutki pasek Bośni i Hercegowiny. Bez zielonej karty będziecie musieli zapłacić około 30 euro za ubezpieczenie (cena z mojej ostatniej wizyty, mogła się zmienić). Opcją awaryjną jest chorwacki prom, pozwalający ominąć bośniackie wybrzeże. Też oczywiście płatny.
Nawet jadąc przez Niemcy nie zawsze można być spokojnym, że wystarczy jedynie jechać zgodnie z przepisami. Niedawno przekonała się o tym grupa Brytyjczyków, która odwiedziła naszych zachodnich sąsiadów obniżonymi autami. Kilka zostało skonfiskowanych, ponieważ były niezgodne z wymogami niemieckiego TUV. Weźcie to pod uwagę, jeśli macie zmodyfikowany samochód, zwłaszcza jadąc w grupie. Niemiecka policja bywa cięta na takie zgromadzenia. Krajowe badanie techniczne może nie być wystarczającą linią obrony.
Trzeźwy pasażer
Załóżmy, że zapoznaliście się już z tym, co zaleca polski MSZ, wiecie też już, że lepiej nie uznawać konwencji wiedeńskiej za świętą księgę. Niestety, jeśli chcecie zwiedzić coś więcej niż Chorwację i Słowenię, mogą czekać na was różnorakie niespodzianki. Kraje byłej Jugosławii należące do UE są całkiem normalne, ale już kawałek dalej na wschód i południowy wschód zaczyna się strefa innego stanu umysłu.
Załóżmy, że spędzacie ze znajomymi kilka dni w Czarnogórze. Jedziecie do miasta zjeść cevapcici i napić się rakiji. Wybieracie jednego kierowcę, który dzisiaj będzie zaspokajać pragnienie colą. Kilka godzin później wracacie spokojnie do hotelu lub na camping. Rakija weszła jak złoto, śmiejecie się, żartujecie. Zatrzymuje was policja. Rutynowa kontrola, zero stresu, w końcu kierowca jest trzeźwy jak niemowlę. Nagle policjant podchodzi do okna pasażera i też chce by poddał się kontroli trzeźwości. Ale jak to, pomylili was z Brytyjczykami i myśli, że tam siedzi kierowca?
Otóż nie. Zgodnie z czarnogórskim prawem pasażer siedzący z przodu również musi być trzeźwy. W innym wypadku grozi mandat. Pamiętajcie więc, że podczas powrotu z popijawy w Czarnogórze wasze 5-osobowe auto zmienia się w 4-osobowe. Z tego co wiem podobne prawo obowiązuje w Bośni i Hercegowinie.
Stłuczka w Bośni
Poza dziwnymi przepisami, na Bałkanach można też spotkać nietypowe rozwiązania sytuacji kryzysowych. Jadąc przez Bośnię miałem stłuczkę. Pani w Volkswagenie Polo zahamowała bez wyraźnego powodu przed światłami, choć jeszcze było zielone. Ja się zagapiłem, zacząłem hamować za późno i archaiczne hamulce nie dały rady zatrzymać załadowanego Poloneza Trucka. Efektem był uszkodzony zderzak, zbita lampa i delikatnie wgnieciony nosek w moim samochodzie. Polo poniosło mniejsze, ale w miarę zauważalne straty.
Niestety, pani nie znała angielskiego ani rosyjskiego. Nie zadziałał też znany język międzynarodowy, czyli mówienie powoli i dobitnie mową ojczystą połączone z rozbudowaną gestykulacją. Bośniaczka była widocznie zbyt zestresowana tym, że uderzył w nią jakiś dziwny karawan z blachami z dalekiego kraju. Do rozstrzygnięcia sporu wezwała policję. Niestety patrol, który przyjechał, po angielsku umiał tylko się przedstawić, więc rozpoczął się czeski film w wersji bośniackiej. Panowie policjanci zatrzymali przejeżdżających obok kolegów po fachu, ale ci też nie znali obcych języków. Zaczęli więc biegać po ulicy w poszukiwaniu kogoś, kto pomoże jako tłumacz. W końcu znalazł się pewien bardzo sympatyczny pan mówiący płynnym angielskim.
Pomiary na oko i szkło w rowie
Jeśli scenka z policjantami biegającymi po ulicy i zaczepiającymi losowych ludzi nie była wystarczająco komiczna, to finał historii doskonale ją dopełnił. Stróżowie prawa po wykonaniu dokładnych pomiarów drogi hamowania znaną metodą na oko uznali, że jechałem za szybko. Wyznawali też tę samą zasadę co w Polsce - jeśli nie masz wideorejestratora i uderzysz z tyłu, zawsze jesteś winny. Nawet jeśli ktoś tak jak zestresowana Bośniaczka zatrzymał się przed Tobą nagle na zielonym świetle.
No trudno zdarza się, pytanie tylko jak wygląda papierologia w takiej sytuacji? Otóż panowie policjanci mieli zupełnie gdzieś to, czy w ogóle mam zieloną kartę. Zapisali sobie tylko w notatniku moje imię i nazwisko oraz markę i model pojazdu odczytane z pierwszej strony dowodu rejestracyjnego. Zasądzili, że mam zapłacić na miejscu pani z Polo za wyrządzone szkody. Kwota była negocjowalna, ale nie zgodzili się na moją bezczelną ofertę wynoszącą 20 euro. Stanęło na okrągłej sumie 50 jurków i niżej zbić się już nie dało. Gdybym się nie zgodził, to dostałbym mandat o tej samej wysokości i musiał się wybrać na wycieczkę na komisariat.
Na koniec kazali mi jeszcze wybrać szkło ze zbitej lampy i wyrzucić do rowu. Tak, nie zebrać do torby i do śmietnika. Cyk do rowu, bo nie mamy czasu. Podsumowując, w zasadzie policja zrobiła dokładnie to samo, co robią po stłuczce Polacy, kiedy rozliczają się gotówką, a nie poprzez ubezpieczenie. Nie trzeba się wobec tego nadmiernie stresować obecnością mundurowych w razie stłuczki w Bośni. To też ludzie, nie chce im się trzymać ewentualnych dodatkowych wymogów biurokratycznych związanych z zagranicznym sprawcą kolizji.
Przepisy drogowe są względne
Specyfiką krajów bałkańskich nienależących do UE jest dość luźne podejście do przepisów ruchu drogowego. Wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, na zakręcie, na trzeciego, czwartego, piętnastego - to codzienność. Nikt tu się tym nie przejmuje, co najwyżej zjeżdża na pobocze by uniknąć czołówki i karambolu. Epicentrum względności przepisów drogowych znajduje się w Albanii, choć także w Czarnogórze, Macedonii, Bośni i Hercegowinie, czy Serbii spotkamy mnóstwo kierowców ignorujących zasady.
Na całe szczęście w krajach byłej Jugosławii jako-tako da się jeszcze odnaleźć w tym, co się dzieje na drodze. Wystarczy z góry założyć, że zachowanie szczególnej ostrożności jest konieczne cały czas i nieco powiększyć odstęp od auta przed nami. Za to w Albanii często trzeba walczyć o życie. Jazda pod prąd, po zamkniętych odcinkach drogi - to norma. Kierunkowskazy są zbędne, pierwszeństwo nie istnieje. Trasy szybkiego ruchu są nimi tylko w teorii. Tak naprawdę przypominają bardziej legendarną Gierkówkę, z jej skrzyżowaniami bez świateł czy wiaduktów i beznadziejnym stanem nawierzchni. Różnica polega na tym, że w Albanii trzeba się spodziewać pieszych lub zwierząt spacerujące po trasie szybkiego ruchu, a kierowcy wyjeżdżający z dróg podporządkowanych nigdy się nie rozglądają. Do tego dziwnych skrzyżowań bez sygnalizacji jest więcej.
Albański raj
W miastach wcale nie jest lepiej. W Szkodrze i jej okolicach normą jest brak zasad na rondach i rowery oraz trójkołowce jeżdżące pod prąd. Plagą są też żebracy, często wkładający ręce do środka aut. Zdarza się, że np. człowiek na wózku czekający na jałmużnę blokuje jeden pas ronda. Niespodzianka może też czekać obok granicy z Czarnogórą. Kiedy pierwszy raz wjeżdżałem od tamtej strony do Albanii, zaraz za posterunkiem trafiłem na zaporę złożoną z żebrzących dzieci.
Choć może się to wydawać nieludzkie i niebezpieczne, kiedy zobaczymy taką żywa barykadę nie wolno się zatrzymać. Najlepiej jeszcze odrobinę przyspieszyć, można też postraszyć przegazowując silnik, jeśli macie ręczną skrzynię. Ten patent zadziałał nawet kiedy jechałem niezbyt groźnie wyglądającym Fiatem Tipo. Spokojnie, dzieci uciekną, tylko nie wykorzystujcie pełnej mocy, jeśli jedziecie czymś szybkim. Dajcie im te kilka chwil na usunięcie się z drogi. Jeśli się zatrzymacie - w najlepszym wypadku wesprzecie tylko społeczność ludzi, którzy wykorzystują te dzieci by nie musieć pracować. Żyją z zebranych datków. W najgorszym otworzą wam auto i coś ukradną.
Ważnym drogowym dziwactwem w Albanii, poza mnóstwem stacji benzynowych, są kontrole prędkości. W niektóre dni potrafią być bardzo liczne, ale o dziwo nie widziałem choćby jednego patrolu wyposażonego w suszarkę. Panowie na oko wybierają sobie wybitnie szybko i agresywnie jadącego kierowcę, którego zatrzymają. Warto też zauważyć, że często poruszają się zdezelowanymi pojazdami cywilnymi, które można rozpoznać po rejestracji z napisem policja po albańsku.
Przebieg kontroli zależy od humoru policjanta jeszcze bardziej niż w Polsce
Poruszając się po drogach krajów bałkańskich trzeba pamiętać o tym, że policja działa tam często tak, jak kilkanaście lat temu w Polsce. Od tego na jakiego policjanta lub pogranicznika trafimy i jaki będzie miał akurat humor zależy przebieg kontroli i rodzaje dokumentów, jakich będzie od nas wymagał. Przykładowo: teoretycznie poruszając się autem, które nie jest zarejestrowane na nas, powinniśmy mieć przy sobie pisemną zgodę na podróżowanie nim, napisaną po angielsku lub przetłumaczoną na ten język. W praktyce dopóki nie trafimy na bardzo czepialskiego mundurowego, nikt tego nie sprawdza. Dwukrotnie przejechałem całą byłą Jugosławię autem z innym właścicielem figurującym w dowodzie rejestracyjnym i nigdy nie pokazywałem żadnych dodatkowych dokumentów.
Także inne przepisy bywają traktowane luźno. Granicę Bośni i Hercegowiny i Czarnogóry przekraczałem w dzień po opisanej wyżej stłuczce. Lampa z kloszem zastąpionym folią budowlaną nikogo nie zainteresowała. Także zaglądając do bagażnika pogranicznicy nie zainteresowali się leżącą na wierzchu paczką kabanosów. Czemu o wspominam o wieprzowym przysmaku? Teoretycznie obowiązuje zupełny zakaz wwożenia produktów mięsnych do Czarnogóry. Z drugiej strony kontrola graniczna w Barze, przed promem do Włoch, była bardzo szczegółowa. Wszystko zależy na kogo i gdzie trafimy.
Bałkany to stan umysłu
Jeśli jeździliście już kiedyś autem po Bałkanach, to pewnie moje historie nie są dla was zaskoczeniem. Dedykuję je przede wszystkim tym, którzy po raz pierwszy jadą tam na wakacje, lub do tej pory odwiedzali Chorwację, ale teraz chcą zobaczyć coś więcej.
W żadnym wypadku nie chcę nikogo straszyć. Moje opowieści mają tylko nieco was przygotować na to co zastaniecie na miejscu i uprzedzić jak zachowywać się w nietypowych sytuacjach. Choć to ten sam kontynent i kraje, do których można dojechać w jeden dzień, to cechuje je inny stan umysłu na drogach. Oczywiście w czasie trzech objazdów na pewno nie dowiedziałem się wszystkiego o drogach byłej Jugosławii oraz Albanii, nie byłem też np. w Kosowie.