Kiedyś pisałem przegląd niusów mijającego tygodnia pod nazwą „bajaderka”. Bajaderek już nie ma – jest Motoblender, a w Motoblenderze blenduję niusy z kilku poprzednich dni, opatrując je komentarzem czasem nijak niezwiązanym z ich tematyką.
Ten tydzień był wyjątkowy oczywiście z tego powodu, że odpaliliśmy Autoblog.pl. I od początku idzie nam świetnie, a będzie jeszcze lepiej.
Jednak niektóre wiadomości motoryzacyjne, zamiast mnie cieszyć, martwią mnie, a te które powinny mnie martwić – wywołują we mnie radość. Taka sytuacja występuje, gdy zestawimy obok siebie dwie wiadomości: o tym, że Ferrari ma zamiar wznowić produkcję 250 GTO i o tym, że Volkswagen rezygnuje z produkcji modelu The Beetle.
Martwię się, że Ferrari rzeczywiście może wyprodukować nowe 250 GTO.
Klasyczne 250 GTO jest legendarne, a przy okazji osiąga miliony na aukcjach klasyków. Produkcja nowego modelu pod tą samą nazwą spowodowałaby dewaluację tego oznaczenia. Bardzo się boję, że ktoś rzeczywiście mógłby wpaść na ten pomysł i stworzyć takie Ferrari. Oczywiście byłoby nowoczesne, miałoby skrzynię automatyczną, silnik V8 biturbo, napęd na 4 koła, system start-stop i różne inne zbyteczne rzeczy. Powstałoby 9 sztuk i wszystkie rozeszłyby się przed premierą, a wśród nabywców byłoby 4 chińskich biznesmenów, dwóch arabskich szejków i Władimir Putin. Natomiast żeby podtrzymać tzw. halo, Fiat wyprodukowałby limitowaną wersję modelu 500L z oznaczeniem 250L GTO, który od normalnego modelu odróżniałby się naklejkami, dywanikami i wyjątkowym malowaniem nawiązującym do spuścizny legendarnego 250 GTO. I tego się właśnie boję.
Natomiast bardzo się cieszę, że Volkswagen kończy produkcję The Beetle. Tylko dziwię się, że tak późno. Kiedy jeździłem tym samochodem podczas prezentacji w 2012 r., sądziłem że w ofercie utrzyma się mniej więcej przez rok, a potem po cichu go skasują. A tu proszę, sześcioletni okres produkcyjny, jak przy normalnym aucie. Przypomnijmy, że mowa o całkowicie nieudanej próbie wskrzeszenia całkowicie nieudanej próby wskrzeszenia Garbusa. Obecnie ktoś z dyrekcji Volkswagena, a dokładniej Frank Welsch (szef sekcji R&D), powiedział coś, od czego porobiły mi się zajady. „dwie do trzech generacji to maks, nie można pięć razy robić tego samego i mieć New New New New New Beetle”. Nie wiem czy Frank Welsch zauważył, ale w produkcji jest obecnie siódma generacja Golfa. Przy okazji zwracam uwagę, że np. Fiat od 11 lat robi tę samą pięćsetkę i ona wciąż żre, a Mini po prostu robi kolejne generacje pod marką Mini i też nie wymyśla że nie można. Ale tak czy inaczej, cieszę się z odejścia The Beetle. Zastąpić go ma ID BUZZ. To tak jak BUS tylko że BUZZ, i to elektryczny.
Skoro już o elektryczności mowa...
Robi mi się trochę słabo jak słyszę, że kolejni producenci się przenoszą w stronę elektryczności i że w ogóle to już zaraz auta będą elektryczne i autonomiczne. Zacząłem ostatnio kombinować, co by się stało, gdybyśmy kupowali auta elektryczne w takim tempie jak np. Norwegowie. Najwięcej czasu spędzalibyśmy w kolejkach do ładowarek. Powstałaby aplikacja, która rezerwowałaby ładowarki z wyprzedzeniem i ludzie by hakowali tę aplikację, żeby załapać się choć na godzinę ładowania poza kolejką rozpisaną na 2 tygodnie naprzód. Ludzie tłukliby się o dostęp do gniazdka, a miliony zarobiłby biznes w postaci ciężarówki z wielkim generatorem prądu na pace, która jeździłaby po mieście i ratowała rozładowane elektryki. Jak to mówią, przed przyszłością nie ma ucieczki.
Nie będę pisał podsumowania salonu w Genewie, bo mnie tam nie było.
Jednak po długich konsultacjach samemu ze sobą wybrałem najciekawszy samochód tych targów. To Range Rover SV, czyli duży Range w wersji 3-drzwiowej. Samochód ten można idealnie opisać za pomocą mema:
Widzę tę sytuację. Wszystko gotowe. Prezentacja ostateczna. Szef projektu zachwala prezesowi gotowy pojazd, jakiż to ten SV jest luksusowy i wyjątkowy, a tylne fotele są wręcz królewskie. I wszyscy mają nadzieję, że prezes nie zorientuje się, że na te fotele nie ma jak wsiąść. Prezes się nie orientuje. Nikt nic nie mówi. Gorąca owacja. Szef projektu ociera pot z czoła.
A skoro już o pocie z czoła mowa, to bardzo spodobała mi się informacja, że w związku z odwrotem europejskich kierowców od diesli, w Europie po raz pierwszy wzrosła emisja CO2. Gdyby nie majstrowano nieustająco przy przepisach i nie zmieniano ciągle zdania, to prawdopodobnie udałoby się utrzymać powolny spadek emisji CO2, bo diesle zaczęłyby się mieszać z hybrydami i autami elektrycznymi, i koniec końców wszystkie samochody emitowałyby mniej. A tu proszę: kierowcy przestali kupować diesle, żeby nie truć. Kupują bardziej paliwożerne auta benzynowe i tym sposobem podgrzewają nam planetę.
Szukamy BMW, kupujemy Skody
I na koniec jeszcze parę słów o liście najczęściej wyszukiwanych aut w ogłoszeniach. Polacy chyba zamarzyli tłumnie o zostaniu drifterami, bo zainteresowanie BMW serii 3 wzrosło o 40% w ciągu jednego roku. Ostatnio, jak spadł śnieg, przejeżdżałem koło pustego zwykle parkingu na Ursynowie. Był wypełniony po brzegi młodymi ludźmi głównie w BMW 3 (ale był też Lexus IS!), intensywnie ćwiczących poślizgi. Tu mogliby oczywiście wpaść aktywiści z portali o bezpieczeństwie ruchu drogowego i zapytać, czemu nie wezwałem policji widząc tak niebezpieczne zachowanie, ale rzeczywiście sam trochę się martwię, że więcej BMW 3 oznacza więcej wypadków. Już w tej chwili gdy zdarza się jakaś poważna kolizja, wypadek albo ktoś sfilmuje skrajnie bezmyślne zachowanie na drodze, w ciemno można obstawiać jaki model auta brał w tym zdarzeniu udział. Obstawiam jednak, że za znaczny wzrost zainteresowania serią 3 odpowiadają ludzie bardzo młodzi, często ze wsi i małych miasteczek. Oglądają oni ogłoszenia na telefonach i marzą o „gruzie” i żeby „był gnuj”. Takie wyszukania nie mają przełożenia na faktyczne zakupy. Gdy przychodzi do realnych decyzji zakupowych, częściej wybieramy Skody i Ople. Co tylko pokazuje, jak wielki jest rozdźwięk między tym czego chcemy, a tym na co możemy sobie pozwolić.
To już wszystko w tym Motoblenderze. Przedstawiłem go dla Was zupełnie za darmo, a dla kobiet nawet o 8% taniej.