Prototypy nie zawsze są tylko statycznymi skorupami niezdolnymi do samodzielnego poruszania się. Lamborghini Calà potrafiło o wiele więcej. Ale nigdy nie trafiło do produkcji.
Lamborghini zwykle kojarzymy z najwyższej klasy supersamochodami , takimi jak Miura, Countach, Diablo, Murciélago czy Aventador. Firma jednak wielokrotnie oferowała też mniejsze i słabsze maszyny, jak choćby Urraco czy Jalpę. I to właśnie Jalpę Calà miała zastąpić.
Produkcja Lamborghini Jalpy została zakończona w 1988 r. Pracowano już wtedy nad prototypem P140, dla którego zaprojektowano całkowicie nowy, 4-litrowy silnik V10 o kącie rozwidlenia cylindrów wynoszącym 90 stopni. Projekt P140 ostatecznie zarzucono, ale nie poszedł on na marne.
Na tej bazie powstał kolejny prototyp - Italdesign Calà.
Nowe auto pokazano na Salonie Samochodowym w Genewie w 1995 r. Pod względem stylistycznym Calà wyraźnie odcinała się od pozostającego w stylistycznych klimatach lat 80. modelu P140. W zamian Giorgetto Giugiaro, który w głównej mierze odpowiedzialny był za nadwozie żółtego prototypu, nawiązał m.in. do Miury (przednimi reflektorami) i Countacha (charakterystycznym kształtem przedniej szyby). Z profilu Lamborghini Calà przypominało nieco starszego i większego brata - Diablo.
Gdzie w tym wszystkim P140? Odpowiedź czekała za kabiną pasażerską.
Umyślnie nie piszę „za przednimi fotelami”, ponieważ Calà to samochód z dwoma rzędami miejsc (w układzie 2+2). Za nimi można było znaleźć taki sam silnik jak w starszym prototypie. Według różnych źródeł, przy ponad 7 tys. obr./min. osiągał on od 377 do ponad 400 KM. Widlasta dziesiątka dzięki współpracy z zaprojektowaną specjalnie dla niej 6-biegową skrzynią manualną (Diablo miało tylko 5 biegów) miała oferować przyspieszenie do 100 km/h w 5 s. I rozpędzać auto do ok. 290 km/h.
Jak na prototyp, Calà była nad wyraz dopracowana.
W zasadzie zabrakło tu tylko drobiazgów, takich jak lepsze zestrojenie zawieszenia czy wygłuszenie wnętrza. Nie przeszkadzało to jednak, by po prostu wsiąść do auta i gdzieś nim pojechać – Lamborghini Calà wzięło nawet udział w rajdzie Grande Giro Lamborghini 50° Anniversario, który zorganizowano w 2013 r. w północnych Włoszech. Za kierownicą konceptu zasiadł wtedy syn Giorgetta Giugiaro – Fabrizio.
A skoro już zaglądamy za kierownicę...
Do wykończenia wnętrza użyto sporej ilości skóry, której kolor trudno mi nazwać (jak to facetowi), ale zaryzykuję stwierdzenie, że to burgund. To morze burgundu (dobra, cicho mi tam) przełamano jaśniejszymi wstawkami z Alcantary (zamszu?), a także czarnymi: kierownicą i konsolą centralną. Co ciekawe, można było nawet liczyć na poduszki powietrzne.
Nie trzeba się także było obawiać zbyt małej ilości światła w kabinie. Nie dość, że dach był częściowo szklany, to można go było zdjąć - Calę można tym samym uznać za auto z nadwoziem typu targa.
Przeglądając zdjęcia zauważycie także pewne drobne różnice stylistyczne w zależności od fotografii.
Nie oznacza to bynajmniej, że powstało więcej egzemplarzy tego Lamborghini - istnieje tylko jeden. Rzecz w tym, że przez pewien czas po premierze nadal pracowano nad konstrukcją i wyglądem Cali, w związku z czym doczekała się m.in. dodatkowych wlotów powietrza obok pokrywy silnika, jak również tylnego spoilera polakierowania na czarno (wcześniej był żółty). Najbardziej kontrowersyjnym elementem mimo wszystko pozostały w mojej opinii tylne lampy, wyglądające trochę jak zaprojektowane w ostatniej chwili.
Dziś Lamborghini Calà na co dzień cieszy oko w muzeum Italdesign w Turynie.
Przy specjalnych okazjach można je też okazjonalnie zobaczyć w muzeum Lamborghini w Sant'Agata Bolognese, a nawet w muzeum Audi w Ingolstadt.
Jeśli jednak z jakichś względów w najbliższym czasie się tam nie wybieracie - nie ma problemu. Podobnie jak opisywany niedawno Ford Indigo, także i Lamborghini Calà znalazło się na liście samochodów dostępnych w grze Need For Speed 2. Aż nabrałem ochoty, żeby pograć...
A potem? Potem nastała era również 10-cylindrowego Lamborghini Gallardo. O jakimś prototypie na jego bazie z pewnością też kiedyś napiszemy.