REKLAMA

Oto polski mikrosamochód z silnikiem w kabinie. Powstała jedna sztuka i jest na sprzedaż

Na grupie „Stara motoryzacja odnaleziona w szopach” pojawiło się ciekawe ogłoszenie. Pan Michał sprzedaje pojazd czterokołowy, będący fascynującym połączeniem samochodu z motorowerem.

Oto polski mikrosamochód z silnikiem w kabinie. Powstała jedna sztuka i jest na sprzedaż
REKLAMA
REKLAMA

Zawsze uwielbiałem takie pojazdy, niestety nie miałem do nich szczęścia. Mój jedyny mikrosamochód podczas dwóch prób przejażdżek po Warszawie doznał poważnych awarii i pozbyłem się go. Oczywiście niczego mnie to nie nauczyło i dalej przeglądam ogłoszenia z mikropojazdami, tyle że teraz to już tylko elektrycznymi.

Na sprzedaż jest mikrosamochód wykonany samodzielnie z nadwoziem z aluminium

Jak pisze sprzedający, auto zostało wykonane z części, które były w owych czasach dostępne. Najwyraźniej dostępna była blacha aluminiowa, bo całkiem sporo jej wykorzystano. Widać też jednak znaczne połacie blachy stalowej pochodzącej z Fiata 126p. Ramki drzwi, nadkola, część grodzi czy przedniego pasa to zdecydowanie „maluch”. Również dach, chociaż mocno pocięty, zdradza bliskie pokrewieństwo z autem, które zmotoryzowało Polskę. Jednak na wizualnym podobieństwie wspólnota ze 126p się kończy, bo konstrukcja tego wynalazku jest zupełnie inna.

Technicznie przypomina mi on Simsona Piccolo Duo

W środku znajduje się tylko jedno siedzisko, a obok ryczy niczym nie osłonięty silnik z motoroweru – oczywiście dwusuwowy. Łańcuch napędza prawe tylne koło, wskutek czego niepotrzebny jest mechanizm różnicowy. W stosunku do Simsona Duo ogromną różnicą jest obecność normalnej przedniej osi z dwoma kołami i przekładnią kierowniczą, też pochodzącą z Malucha. Pojazd ma może tylko jedno miejsce, ale za to spory bagażnik z przodu, zamykany klapą otwieraną na bok. Jeździ na motocyklowych kołach, do których podobno wytoczono nowe piasty. Sprzedający chce za to 12 tys. złotych polskich PLN.

To chyba trochę dużo

Nie mówię, że nie znajdzie się chętny. Zapewne jednak nie jest to kierowane do zwykłych graciarzy, bo ostatecznie po co komu takie dziwadło bez dokumentów? To typowy eksponat do muzeum, a takich muzeów w Polsce jest kilka. Żadne jednak nie specjalizuje się szczególnie w samochodach zbudowanych samodzielnie. Jestem zresztą ciekaw, jaki był ogólny plan na ten pojazd po zakończeniu jego budowy – w tamtych czasach można to wszak było śmiało zarejestrować jako SAM i dziś takie papiery byłyby warte sporo pieniędzy. Fascynuje mnie, ile pracy poszło w nadwozie tego pojazdu. Sam układ napędowy jest średnio ciekawy, ale to że komuś chciało się robić dwoje drzwi i to z szybami opuszczanymi korbką, dobierać specjalne szyby i uszczelki do nich, zamiast zamontować brezent do stelaża z rurek, to jest zdecydowanie ciekawe. Wygląda na to, że w PRL może i ludzie mieli mniej rzeczy, ale za to znacznie więcej czasu. Im więcej rzeczy mamy, tym czasu mniej – ta uniwersalna prawda znajduje zastosowanie i dziś, kiedy prawie nikt (oprócz Tomka od Kozmo) nie ma już czasu i chęci na budowanie czegoś samemu.

Zdjęcia pochodzą z grupy „Stara motoryzacja odnaleziona w szopach” a ich autorem jest pan Michał. Zamieszczam je dla celu promocji ciekawego ogłoszenia.

REKLAMA

Czytaj również:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA