Oraz napisać list motywacyjny.
Ktoś mógłby pomyśleć, że w 2020 r. stawia się raczej na systemy zautomatyzowane, nie wymagające od ich użytkowników nadmiernego zaangażowania. Mowa tu przede wszystkim o poborze opłat za niektóre odcinki dróg. Miałem przyjemność w zeszłym roku jeździć po paru drogach za granicą, np. w USA czy Norwegii i tam to działa w ten sposób, że skaner tablic rejestracyjnych sczytuje tablicę, a potem wysyła właścicielowi pojazdu fakturę za przejazd płatną drogą. Proste?
Za proste!
Wczoraj prezydent Andżej podpisał ustawę, która wprowadzi nowy system poboru płatności za drogi w Polsce. Na początek użytkownicy będą musieli się zarejestrować w elektronicznej bazie, żeby zwiększyć stopień upokorzenia i robienia z ludzi idiotów. Aby móc skorzystać z niesłychanie atrakcyjnej usługi jazdy drogą płatną, trzeba będzie podać:
- imię i nazwisko lub nazwę właściciela, posiadacza albo użytkownika pojazdu, adres zamieszkania lub adres jego siedziby;
- numer PESEL, numer identyfikacji podatkowej albo inny numer identyfikacyjny, za pomocą którego właściciel, posiadacz albo użytkownik pojazdu jest zidentyfikowany na potrzeby podatku od towarów i usług;
- dane pojazdu samochodowego (numer rejestracyjny, markę, model, rok produkcji, pojemność skokową silnika i maksymalną moc netto silnika oraz numer VIN).
A za podanie błędnych danych przewidziano kary finansowe, od 500 do 1500 zł. Jeśli napiszesz, że twoja Dacia ma 1148 ccm pojemności, a ona ma 1149, to uuu panie Tadeuszu, tu ma pan BŁĄD W FORMULARZU, to będzie kara pieniężna. Nie słyszałem do tej pory o systemie, który pobiera pieniądze od użytkowników za błędne wypełnienie formularza. Myślę, że jest to novum na skalę międzynarodową. Normalnie, jeśli coś wypełni się błędnie, to można to poprawić. Ale dzięki superinnowacyjnemu systemowi z 2020 r., państwo będzie zarabiało na ludziach robiących literówki w numerze VIN, i wpisujących np. B zamiast 8.
Moim zdaniem danych jest zdecydowanie za mało
Jak państwo mając tylko imię, nazwisko, PESEL, NIP, nr rejestracyjny, markę, model, rok produkcji, pojemność skokową, moc silnika i numer VIN ma zidentyfikować, kto faktycznie jedzie daną drogą? Koniecznie należy jeszcze podać panieńskie nazwisko matki, babci od strony matki i babci od strony ojca, żeby odsiać element potencjalnie kłopotliwy. Do formularza należy dodać jeszcze pole do wpisania orientacji seksualnej. Przyda się informacja o dzieciach, posiadanych zwierzętach domowych i nieruchomościach, których jesteśmy udziałowcami, a do tego zaświadczenie od lekarza o chorobach, na które leczymy się przewlekle oraz z sądu o karalności lub niekaralności. Potem jeszcze tylko musimy skoczyć do księdza w naszej parafii po informację o stanie grzechów i bilansie spowiedzi, dodajemy świadectwo ukończenia szkoły i to już prawie wszystko, serio, jeszcze tylko musimy oddać jednorazowo pięć litrów krwi (to do badań, czy aby na pewno jesteśmy na tyle zdrowi by móc prowadzić samochód po płatnej drodze) i już, zarejestrowane.
I dostaniemy urządzenie
Będzie to tracker GPS, który zarejestruje każdy nasz przejazd po płatnej drodze w bazie. Być może do tego celu posłuży także nasz smartfon z odpowiednią aplikacją, ale jeśli ktoś go nie posiada, to nie pozostanie mu nic innego, niż wozić w samochodzie urządzenie lokalizacyjne. Po co rządowi dane na temat tego, że 18 czerwca 2021 r. o 8.33 Zygmunt Nowak jechał swoim Daewoo Lanos, nr rej. WXĄ 223Ź, pojemność 1493 ccm, moc 99 KM, przez 8 km po płatnej drodze? – nie wiem, ale może nie powinienem się interesować, żeby kociej mordy nie dostać. W każdym razie dane mają „nie być przetwarzane” i kasowane po 12 miesiącach niekorzystania z systemu.
Niezwykle innowacyjne rozwiązanie należy wdrożyć wszędzie
Nie wystarczy, że mamy dziesiątki danych, które pozwalają nas zidentyfikować. Chodzi o to, żebyśmy za każdym razem musieli je wszędzie, mozolnie i po kolei podawać. Nie ma to żadnego sensu, ale uzasadnia istnienie władzy dla samej władzy. Władza depcze nas w ten sposób butami po twarzy tylko dlatego, że może. Jest to kazus ogromnych formularzy w Urzędzie Skarbowym, gdzie musimy po kilka razy wpisać ręcznie nasze dane, choć dokładnie ten sam efekt pani urzędniczka uzyskałaby, wpisując lub skanując nasz PESEL. Pomyślcie, jak byłoby wspaniale, gdyby to rozwiązanie wdrożyć wszędzie. Żeby kupić rzodkiewkę w sklepie warzywnym, musisz podać wszystkie swoje dane na rozbudowanym formularzu, pani zakłada ci konto, to konto musisz doładować pieniędzmi podając numer karty debetowej, następnie otrzymujesz specjalny warzywny token lub kartę RFID-V (od V jak Vegetable). Potem już możesz bez problemu kupić rzodkiewkę, co oczywiście jest szczegółowo odnotowywane – z dniem, godziną, ilością i masą rzodkiewki jaką nabyto.
A moim zdaniem chodzi o co innego
Im bardziej skomplikowany, idiotyczny i przestarzały system, tym wymaga więcej obsługi. Wieloosobowe zespoły będą badać, czy nie zrobiliśmy błędu w formularzu rejestracyjnym. Kolejne będą rozpatrywać reklamacje i kierować wnioski do sądu o ukaranie za literówki. Do tego sekcja obsługi bazy danych, która będzie odpowiadała za aktualizacje informacji o przejazdach. Przyda się też ze 4 dyrektorów departamentów i jakiś rzecznik prasowy, a wszyscy dostaną sowite pensje z państwowej kasy. No na przykład mój znajomy Mariusz stracił ostatnio pracę, pracował w biurze podróży, to zróbmy go dyrektorem, bo on jest taki porządny. Dobrze Mateusz? Dobrze, dobrze. No to załatwione. A obywatel niech wypełnia druczki i formularze, żeby móc skorzystać z płatnej usługi przejazdu drogą. Polska to dżiwny kraj, jak mówił policjant z filmu „pan Andrzej, mistrz ściemy”.
A jedyną konsekwencją będzie to, że drogi lokalne znów się zatłoczą. I wtedy powoła się nowy, osobny system płatności dla nich. Koniaczek?