REKLAMA

Nowe stawki opłat za egzamin na prawo jazdy to żart z kursantów. Ten system jest do zaorania

Rząd sprawił, że za wysokość opłat za egzamin na prawo jazdy od 2023 roku będą odpowiadać samorządy. Stworzono mało śmieszną iluzję, podobnie jak mało śmieszny jest cały system, który zarabia na tym, że oblewa się egzamin.

egzamin na prawo jazdy
REKLAMA
REKLAMA

Związek Województw RP zaproponował ostatnio nowe stawki opłat za egzaminy na prawo jazdy. Nie uwierzycie, zaproponował je w takiej wysokości, że już w wyższej się nie dało. W dodatku, gdyby WORD-y były prywatnymi firmami, to takie działanie można byłoby nazwać zmową cenową. Nie są, więc to co widzimy, to są normalne prace nad wysokością stawek. Gdyby dać systemowi taką możliwość, to wyżąłby kursantów to ostatniej suchej nitki w portfelu, bo jest wadliwie skonstruowany.

Kto ustala stawki za egzamin na prawo jazdy?

Do tej pory obowiązywała stawka narzucona odgórnie, ale od tego roku to samorządy województw mają ustalać wysokość opłat za egzaminy na prawo jazdy. Teoretycznie w każdym województwie może być inna stawka. Jednocześnie zadbano o to, żeby przypadkiem nie zaistniała tu przesadna konkurencja i zbyt wysoki wzrost cen. Ustawa przewiduje maksymalną wysokość opłat, której województwa nie mogą przekroczyć. Za przystąpienie do części teoretycznej nie można uchwalić więcej niż 50 zł, za część praktyczną 200 i 250 zł, zależnie od kategorii. Najpopularniejsza kategoria prawa jazdy, czyli B, ma ograniczenie w postaci 250 zł. Nie uwierzycie, jakie stawki zaproponował Zarząd Województw RP, oto one:

  • 50 zł za egzamin teoretyczny,
  • 200 zł i 250 zł zależnie od kategorii.

Zupełnym przypadkiem tylko maksymalna wysokość stawek pozwoli WORD-om przetrwać i właśnie taką zaproponowano. Może jakieś województwo z tej rekomendacji nie skorzysta, ale jest to mało prawdopodobne. Ta propozycja jest jedyną słuszną, ale pokazuje patologię tego systemu.

Fikcyjna możliwość wprowadzenia różnych stawek

Dotychczas nikt nie wymagał rynkowych zachowań między ośrodkami, a mimo to istniał element rywalizacji. Kursanci jeździli tam, gdzie uważali, że będzie im łatwiej zdać egzamin. Na przykład, popularnym kierunkiem podróży ze stolicy jest Łomża. Ustawowe uwolnienie stawek mogło wprowadzić nowy element, któryś z WORD-ów może przecież oferować niższe ceny od innych i tym przyciągnąć chętnych na egzamin.

Mercedes amg gt
Można zdać egzamin za 101 razem i wsiąść od razu do auta o mocy kilkuset KM. Wszystko jest w porządku, system działa, wszyscy są zadowoleni.

Koszty prowadzenia WORD-u w różnych częściach kraju też na pewno są różne, choćby w wynagrodzeniach, które trzeba zapłacić pracownikom i w tej zmianie na pewno chodziło o dostosowanie opłat do kosztów, a nie o konkurencję. Tymczasem, propozycja zarządu nie zakłada żadnego zróżnicowania, koszty są wysokie, koniec kropka. Właściwie, w jakim celu wprowadzono tę zmianę?

Po co żonglować przepisami, dodawać samorządom pracy, bawić się w jakieś rekomendacje i uchwały, jeśli cel w ustalaniu stawek pozostaje niezmienny? Niezmienne jest nastawienie: weźmy od zdających najwięcej, ile się da, a potem to pomnóżmy dzięki niezdanym egzaminom. Inaczej się nie da, żeby ten system utrzymać.

WORD-y zarabiają więcej, gdy ludzie nie zdają

Dla ludzie zdających egzamin zmiana instytucji, która ustala stawki jest kompletnie bez znaczenia. Jaką mieliby z niej odnieść korzyść, skoro i tak stawki wzrosną, co za różnica, czyja pieczątka widnieje pod cennikiem? Wykonywane są jakieś fasadowe ruchy, spychana jest tylko odpowiedzialność, a system pozostaje bez zmian - WORD-y zarabiają więcej, jeśli ludzie nie zdają egzaminów.

Pan z Łodzi, który próbuje zdać egzamin 54 raz, powinien mieć rozwinięty w swoim WORD-zie czerwony dywan, na niejedną premię wniesionymi opłatami już zarobił. System nie ma żadnych szans na zmianę, jeśli wciąż będzie można podchodzić do egzaminu kilkadziesiąt razy, płacąc za każdym jednym razem. Trzeba być naprawdę człowiekiem głębokiej wiary, by sądzić, że człowiek przy 50, albo 100 podejściu w końcu nauczył się jeździć samochodem. W kłopocie pozostają zdający, bo system egzaminowania to tylko przeszkoda, a nie wartościowy sprawdzian rzeczywistych umiejętności. W kłopocie są też WORD-y, ktoś je wymyślił i muszą jakoś przeżyć.

Kłopoty WORD-ów to kłopoty egzaminowanych

WORD-y i samorządy twierdzą, że są w kłopocie, bo pieniędzy jest za mało, a rząd nie zamierza im pomóc. Wzrasta presja płacowa, trzeba modernizować ośrodki i sprzęt, wszystko to są prawdziwe problemy. WORD-y 90 proc. swoich dochodów czerpią z opłat za egzaminy, nie można mieć złudzeń skąd brakujące pieniądze się wezmą. Taka zagadka na 2023 rok, zdawalność spadnie, czy zmaleje?

System egzaminowania trzeba wymyślić na nowo, bo poza pracownikami WORD-ów chyba nie ma za wielu osób, które widzą w obecnym stanie rzeczy głęboki sens. Na pewno sporo wątpliwości mogą mieć egzaminowani. Ta zabawa w nowe stawki tylko potwierdza, że nikt nie ma pomysłu, co zrobić, żeby było lepiej. Lepiej jest sobie w najlepsze trwać.

REKLAMA

Czytaj dalej:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA