Oto najdłuższa droga na działkę na świecie. Wiedzie przez kilkadziesiąt oblanych egzaminów na prawo jazdy
Niewiele osób może powiedzieć, że egzamin na prawo jazdy to bułka z masłem. Wszyscy zdający są zestresowani. A co ma powiedzieć Pan Bogdan z Łodzi? Próbował uzyskać uprawnienia już 53 razy, nieskutecznie. 24 listopada 2022 r. będzie próbował kolejny raz.
Z Bogdanem Matusiakiem rozmawiał łódzki Express Ilustrowany. Bohater artykułu opowiedział, że w swoim życiu już 53 razy próbował zdawać na prawo jazdy. W jego garażu czeka już na niego zakupiony wcześniej Fiat Seicento, którym chciałby jeździć na działkę poza miastem. Póki co Fiat musi jeszcze poczekać.
Sprawa prawa jazdy stała się największym marzeniem Bogdana Matusiaka. Teorię zaliczył za pierwszym razem. Niestety tego samego nie może powiedzieć o egzaminie praktycznym. Od trzech lat bezskutecznie próbuje otrzymać pozytywny wynik. Każda próba to koszt 140 zł. Do tej pory łodzianin wydał na egzaminy już ponad 7 tys. zł.
Ostatnim razem pan Bogdan poległ „na mieście". Po tak wielu próbach zaczął wątpić w to, czy kiedykolwiek uda mu się zdać. Jak mówi, nie jest jedyny. Na egzaminach spotyka czasem te same twarze. Ludzi, którym nie udaje się, tak jak jemu. Jedni wracają po kilka razy, inni po kilkanaście. Są też tacy, którzy zupełnie odpuszczają, bo dochodzą do wniosku, że się nie nadają lub mają po prostu dość stresu.
Egzamin na prawo jazdy to stres
Pan Bogdan mówi, że też się denerwuje, ale nie ma zamiaru odpuszczać i planuje dopiąć swego w łódzkim oddziale WORD. Popularną techniką wśród łodzian jest jechać na egzamin do innego, mniejszego miasta np. Sieradza, ale 65-latek nie chce tego robić. Nie ma zamiaru też chodzić po urzędach i prosić o udostępnienie nagrań i dochodzenie słuszności decyzji egzaminatorów. Zdecydował, że będzie próbował, dopóki nie zda. Kierowcy w najbliższym otoczeniu łodzianina pocieszają go i przyznają, że sami nie wiedzą, jak potoczyłby się dla nich taki egzamin.
W sieci oczywiście pojawiło się mnóstwo komentarzy na temat tego, że być może pan Bogdan faktycznie się nie nadaje i nie powinien już więcej próbować. Łodzianin komentuje sprawę i twierdzi, że jego instruktorzy ze szkoły jazdy nie dopuściliby go do egzaminu państwowego, gdyby uważali, że się nie nadaje i przypomina, że zdał egzamin wewnętrzny.
Czy to ciągłe podchodzenie do egzaminu ma sens?
Niektórzy czytelnicy sugerują, że może powinna obowiązywać ograniczona liczba egzaminów? Sam się z tym nie zgadzam. Jeżeli ktoś chce prowadzić samochód, to powinien mieć prawo do bycia egzaminowanym przez odpowiedni organ. Moim zdaniem taki człowiek, gdy w końcu zda, będzie dużo bezpieczniejszym kierowcą od jakiegoś mistrza kierownicy pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Jazda pod wpływem to jest prawdziwa patologia polskich kierowców.
Panie Bogdanie jesteśmy z panem! I życzymy panu, żeby w końcu pojechał pan na tę wymarzoną wycieczkę na działkę swoim Seicento. Bylibyśmy zaszczyceni, mogąc towarzyszyć panu w tej podróży.