Niemcy wolą tanie mięso od szybkiej jazdy po autostradzie. Nowe limity prędkości coraz bliżej
Nie ma komu bronić braku ograniczeń prędkości na niemieckich autostradach. Ich wprowadzenia oczekują sami obywatele.

W 1952 r. Niemcy z RFN-u znieśli przepisami wszystkie ograniczenia prędkości w swojej części kraju. Jednak rosnąca liczba ofiar na ulicach sprawiła, że limity zaczęto przywracać. Uchroniły się przed nimi wyłącznie autostrady, na których zalecaną prędkością podróżowania jest 130 km/h, ale poza wyznaczonymi odcinkami, ograniczeń jako takich nie ma.
Wygląda jednak na to, że niedługo mogą się pojawić
Partie polityczne zaangażowane w sprawę wprowadzenia limitów dostały nowy oręż – badanie przeprowadzone przez niemiecki związek nadawców ARD. Wynika z niego, że 60 proc. Niemców uważa, że należy wprowadzić na autostradach ograniczenie do 130 km/h. Tylko 38 proc. jest przeciwnego zdania.
Tu można by postawić kropkę, ale sprawa jest o tyle ciekawa, że badanie sformułowano w dość specyficzny sposób. W jednym rzędzie z wprowadzeniem ograniczeń prędkości na autostradach ustawiono podniesienie podatku drogowego ujętego w paliwie oraz wzrost podatków na produkty spożywcze pochodzenia zwierzęcego, w tym mięso i nabiał. Trudno się dziwić, że mając do dyspozycji taki koszyk możliwości, ankietowani najchętniej wskazywali ograniczenie szybkości – pewnie statystyczny Niemiec wcale nie czuje potrzeby regularnego bicia rekordów czasu podróży i wyciskania ze swojego auta ostatnich soków na szerokiej prostej.
Na ograniczeniach prędkości można łatwo zdobyć kilka punktów w wyborach
Ci, którzy na nie naciskają, budują swój wizerunek zatroskanych o bezpieczeństwo i ochronę środowiska. Według Federalnej Agencji Środowiska, w 2018 r. Niemcy wyemitowały do atmosfery 860 milionów ton CO2, z czego za 158 milionów odpowiada ruch uliczny. Wprowadzenie ograniczenia prędkości do 130 km/h według obliczeń Agencji pozwoliłoby na poprawę wyniku o 2 miliony ton. Czyli o oszałamiające 1,26 proc. z części generowanej przez ruch uliczny i 0,2 proc. całości niemieckiej emisji CO2. Wyniki przedstawione w tej formie może nie imponują, ale jeśli zestawimy gramy CO2 na kilometr, które pojawiają się przy opisie każdego nowego samochodu, z milionami ton do zaoszczędzenia, to korzyści wydają się być ogromne.
A jeśli dodatkowo udałoby się uniknąć w ten sposób wzrostu ceny paliwa i mięsa (czego tak naprawdę nikt nie obiecuje, bo rząd naciska na redukcję emisji CO2 w każdej branży, a to zwykle wiąże się z dodatkowymi kosztami), to nie ma się co dziwić, że nikt nie będzie kładł się Rejtanem by chronić przywileje garstki posiadaczy superszybkich samochodów. Nawet w dumnych ze swojej motoryzacyjnych produktów Niemczech.