Nissan przyznaje: tak, fałszowaliśmy wyniki testów emisji i spalania. Tylko nikt nie wie po co
Trwające kilka miesięcy wewnętrzne śledztwo przeprowadzone przez Nissana ostatecznie potwierdziło najgorsze scenariusze. W fabrykach japońskiego producenta dochodziło do fałszowania wyników testów emisji spalin.
Śledztwo było przy tym spowodowane inną wpadką - pod koniec zeszłego roku na jaw wyszedł fakt, że w japońskich fabrykach Nissana kontrolę jakości wyprodukowanych samochodów przeprowadzały osoby, które nie miały odpowiednich do tego zadania uprawnień. Nissan zmuszony był wstrzymać działania w fabrykach na kilka tygodni oraz zorganizować akcję serwisową dla ponad miliona pojazdów. Szczęściem w nieszczęściu było to, że sprawa dotyczyła jedynie aut przeznaczonych na rynek japoński.
Niestety szczegółowa analiza kolejnych działów firmy przyniosła następne, nieprzyjemne niespodzianki.
Niewłaściwe warunki i zmyślone dane.
Nissan w oficjalnym komunikacie prasowym przyznał, że wybranych fabrykach w Japonii dochodziło do fałszowania wyników testów emisji oraz spalania. Sprawa dotyczy 19 modeli, ponad tysiąca samochodów wyprodukowanych na lokalnych rynek i 5 fabryk.
Pracownicy mieli dokonywać ich albo w warunkach, które nie odpowiadały założonym warunkom testowym (temperatura i wilgotność powietrza), albo wręcz tworzyli sprawozdania na bazie zmienionych wartości. Czyli, mówiąc wprost, brali dane z sufitu, żeby pasowały do oczekiwanych rezultatów.
Japoński producent zapewnił przy tym (głównie udziałowców), że śledztwo jest nadal w toku i docelowo mają zostać ustalone przyczyny takiego stanu rzeczy. I choć Nissanowi może grozić afera podobna do tej, która od dłuższego czasu dotyka Volkswagena, to publiczne przyznanie się do takich działań po przeprowadzeniu własnego śledztwa stawia japońską firmę w świetle dużo lepszym niż niemiecką.
Choć oszustwo to zawsze oszustwo.
Poza GT-R - wszyscy czyści.
Japończycy postarali się też zweryfikować informacje dotyczące emisji i spalania, korzystając z wiarygodnych danych. Na ich podstawie udało się ustalić, że wszystkie samochody tego producenta - z wyjątkiem modelu GT-R - spełniają japońskie normy emisji.
Badania potwierdziły też, że zgodne z rzeczywistością (a przynajmniej rzeczywistością testową) było katalogowe zużycie paliwa. Czyli wszystkie informacje, które w specyfikacji i katalogach przekazywał światu Nissan, były prawdziwe.
Trudno więc na tym etapie jednoznacznie stwierdzić, o co chodziło. Czy pracownicy Nissana fałszowali dane po to, żeby - podobnie jak Volkswagen - spełnić rygorystyczne normy emisji? Gdyby tak było, prawdopodobnie późniejsze testy wykazałyby rozbieżności, a tymczasem japoński producent twierdzi, że do tego nie doszło. Może więc chodzi po prostu o ludzki błąd lub brak odpowiednich kwalifikacji?
Niestety na te odpowiedzi będziemy musieli jeszcze poczekać. Ale biorąc pod uwagę dotychczasową komunikację Nissana w tej sprawie, prawdopodobnie w końcu poznamy całą prawdę.