Niemieckie marki mają przestać być sobą. Donald nie chce żyć pod chińskim zarządem powierniczym
Zapewne po przeczytanie tytułu ciągle zastanawiasz się o jakim Donaldzie mowa - tym naszym, czy tym pomarańczowym, ale musicie jeszcze chwilę wytrzymać w niepewności. Wiem jedno - niemiecki charakter marki może być trudny do utrzymania.
No dobrze, mowa o Donaldzie Trumpie, który ma niewiele czasu, żeby przekonać do siebie wyborców w niezdecydowanych stanach, bo to właśnie ich głosy przesądzą o ewentualnej wygranej lub porażce w starciu z Kamalą Harris. Stawka jest wysoka, więc trzeba kusić wyborców czym się tylko da, a jednym z największych magnesów jest wizja pracy. Stany Zjednoczone Ameryki borykają się z różnymi problemami, a jednym z nich jest spadające zatrudnienie w sektorze automotive, który najlepsze czasy ma już za sobą. Elektryfikacja gamy, mocna konkurencja, dziwne ruchy koncernu Stellantis, a do tego słabość lokalnych marek w starciu z zagranicznymi tytanami skutkuje zwolnieniami, więc trzeba obiecać ludziom, że jeżeli zostanie się wybranym, to fabryki zaczną zatrudniać.
Amerykanie, podobnie jak i inni wyborcy z całego świata chcą słyszeć piękne słowa, więc należy im je dać na talerzu. Pomarańczowy Donald wyszedł i swoim wspaniałym głosem powiedział coś, co wprawiło w konsternację wszystkich.
Donald Trump chce żeby niemeickie marki były amerykańskie
Nie, to nie oznacza nacjonalizacji Volkswagena i BMW, więc możecie z powrotem włożyć korki do szampana. Kandydat na prezydenta ma inny pomysł i wbrew pozorom nie jest taki najgorszy. Donald Trump zamierza sprowadzić niemieckie marki do USA, ale razem z całym dobrodziejstwem inwentarza, w tym z fabrykami, które mają dać pracę tysiącom Amerykanów. Wszyscy producenci, którzy przeniosą produkcję na ziemię uświęconą wolnością, dostaną obniżkę podatku korporacyjnego (odpowiednik naszego CIT) z 21 proc. do 15 proc., co robi różnicę dla takich firm. Dodatkowe fabryki mają korzystać z tańszego prądu i innych ulg.
Ale jest i bicz na producentów, którzy nie będą chcieli współpracować - wysokie cła i wysokie podatki. Mają być tak wysokie, że aż będą boleć - na samochody produkowane w Meksyku ma wynosić nawet 100 proc. Tam swoje fabryki mają wszyscy giganci - Audi, Mercedes, BMW, Nissan, Toyota, Volkswagen, Ford itd., a ostatnio ten kraj stał się celem chińskich inwestycji. Nałożenie ceł ma sprawić, że produkcja zostanie przeniesiona do Ameryki, ludzie mają być szczęśliwi, a Ameryka rosnąć w siłę.
Szkopuł w tym, że i tak wielu producentów produkuje swoje pojazdy w USA, w tym BMW, które przez długie lata miało tytuł największego eksportera samochodów z USA. Donald wydaje się nie rozumieć, że produkcja samochodów to nie jest prosty temat i jeżeli zostanie zwiększona w jednym miejscu, to trzeba będzie ciąć w drugim. Smaczkiem jest to, że największe fabryki zlokalizowane są w stanach głosujących od lat na Republikanów, więc ich głosy są tak naprawdę bez znaczenia, bo i tak zagłosują na Trumpa.
Ale jest coś nowego
Do tej pory amerykańska administracja prezydenta Joe Bidena walczyła z chińskimi producentami, proponując 100 proc. cła na dobry początek, a są plotki o tym, że znalezione znacznie lepszy i skuteczniejszy sposób na pozbycie się Chińczyków z rynku. Tymczasem Donald Trump - człowiek,który zbanował Huaweia, bo taki miał kaprys, wyciąga rękę do chińskich producentów, mówiąc, że jeżeli chcą produkować samochody na amerykańskiej ziemi i rękami amerykańskich pracowników, to zaprasza ich do siebie.
Więcej o niemieckich markach: