Dostałem w Niemczech mandat za parkowanie. U nas też powinno się takie dostawać
Po powrocie do samochodu zaparkowanego w centrum Lipska znalazłem na wycieraczką nieprzyjemną niespodziankę. Ale potem wszystko zaczęło mi się podobać.
Znalezienie miejsca do zostawienia samochodu w ścisłym centrum Lipska wieczorem nie jest prostym zadaniem. Po kilku okrążeniach znalazłem w końcu miejsce, które wyglądało aż za dobrze. „Pusto, w tej lokalizacji?” - takie pytanie zadałem sam sobie, rozpalając ostrzegawczą lampkę w głowie. Czy tam można było parkować?
Nie
Tego nie byłem jednak pewien na sto procent. Oznakowanie było dość niejasne. Owszem, wzbudziło moje wątpliwości, ale miejsca wyglądały dość normalnie i nie było mowy o żadnym utrudnianiu ruchu. Co najważniejsze - wszędzie stały zaparkowane w ten sposób samochody. Było ich kilkanaście i miały lokalne tablice rejestracyjne. Uznałem, że skoro ich kierowcy nie bali się tu stanąć, to i ja nie powinienem. Zwłaszcza że trochę mi się już spieszyło, no i nie zamierzałem parkować na długo. Pół godzinki, może 45 minut i będę z powrotem. Złamałem przepisy - nie ma z czego być dumnym, ale też trudno mówić o tym, by ktoś z powodu mojego parkowania jakkolwiek ucierpiał.
Wiecie, co wydarzyło się, gdy wróciłem do wozu
Od razu zobaczyłem, że pierwsze auto w rządku ma za wycieraczką karteczkę. Kolejne też, wiedziałem więc, że i na mnie przyszła pora. Niestety, choć papierek za wycieraczką wyglądał niepozornie, nie był reklamą w rodzaju „Kupię każde auto”.
„Ostrzeżenie z ustaleniem kary” - głosił napis na górze druku, który musiał zostać włożony za wycieraczkę dosłownie kilka minut wcześniej. Niżej napisano - częściowo także po angielsku - że złamałem przepisy, więc muszę zapłacić karę. Ile? Tego nie podano na karteczce, więc przeżyłem chwile grozy. Mandaty na Zachodzie potrafią być słone, więc w myślach żegnałem się już ze sporą górką euro i liczyłem, że cała podróż wyjdzie mnie teraz tyle, co wypad na Malediwy. A Lipsk, choć ładny, ma jednak trochę mniej czaru.
Na szczęście na kartce wydrukowano kod QR
Jego zeskanowanie przeniosło mnie do podstrony, na której wszystko było już zapisane - miejsce wykroczenia, marka auta, data i tak dalej.
Dowiedziałem się też, ile wynosi mandat. Moje odetchnięcie z ulgą było pewnie słychać aż w Berlinie. Musiałem zapłacić 10 euro. To adekwatna kwota do szkodliwości tego wykroczenia.
Jak to zrobić?
Obawiałem się, że teraz będę musiał wysyłać jakieś przelewy do niemieckich urzedów, wypełniać druki, wskazywać sprawcę i tracić na to czas. Na szczęście strona, na której znalazłem się po zeskanowaniu kodu, umożliwiała zapłacenie natychmiast, kartą. Trzy minuty po otrzymaniu mandatu, wszystko już załatwiłem. Odjechałem z nielegalnego miejsca i natychmiast ktoś na nie wjechał. Pewnie miał szczęście, bo kontrola już chodziła.
W Polsce też tak powinno być
Jeśli proces jest błyskawiczny i prosty, ściągalność mandatów z pewnością rośnie. W Polsce nie dostałem kary za parkowanie z dziesięć lat, ale zapytałem kolegi, jak to wygląda. Owszem, jeśli spotka się akurat patrol, który wystawił mandat, można zapłacić u nich kartą. W innym przypadku musimy przejść przez procedurę wskazywania sprawcy. Dopiero gdy to zrobimy, dostaniemy mandat i będziemy mogli go zapłacić. Na szczęście także przez internet.
Tak czy inaczej, w Polsce jest to bardziej skomplikowane - a nie powinno być. Niemiecka procedura wręcz mnie ucieszyła. Niska kwota w połączeniu z szybkim płaceniem sprawiła, że po wszystkim się uśmiechnąłem. A potem minąłem znak informujący o tym, że tuż obok jest wielki parking podziemny. Wyszłoby z 5 euro taniej, ale pewnie płacenie zajęłoby więcej czasu.