Nadajniki GPS w zabawkach dla właścicieli drogich aut. Kto za tym stoi - złodzieje czy służby?
W ten weekend internet szybko obiegła informacja, że uczestnicy spotkania Warsaw Night Racing znaleźli nadajniki GPS w samochodzikach, które dostali w ramach „akcji promocyjnej”. Modele otrzymało wielu właścicieli drogich samochodów, więc uznano że to na pewno złodzieje. Ta teoria nie trzyma się kupy, a „śledztwo” prowadzą niedoszli poszkodowani.
Warsaw Night Racing to w telegraficznym skrócie wieczorne spotkania ludzi lubiących szybkie samochody i równie szybkie, ale już niezbyt legalne zabawy na ulicach Warszawy. W ten weekend pojawiła się tam kobieta, rozdająca tandetne marketowe samochodziki jako reklamę wypożyczalni aut. Nie powinno być w tym nic dziwnego, jak udało się ustalić ze zdjęć torebek prezentowych firma nazywa się 500koni.pl i ma oferować auta, cytując oficjalną stronę, „szybkie i sportowe”. Lepszego miejsca niż WNR na promocję teoretycznie nie było. Szkopuł jednak w tym, że ktoś postanowił rozkręcić chińską zabawkę i znalazł w środku nadajnik GPS z kartą SIM i baterią.
Nie będę wchodził w zawiłości techniczne ukrytego urządzenia, bo to zostało już doskonale opisane przez niebezpiecznik.pl, dużo lepiej niż nam by pozwoliła nasza wiedza o elektronice i technologiach lokalizacyjnych. Oczywiście podana na oficjalnym profilu WNR informacja o zawartości podejrzanych prezentów bardzo szybko obiegła środowisko. Pierwsze i najpopularniejsze wytłumaczenie - to na pewno złodzieje! W końcu na spotkania przyjeżdża dużo drogich samochodów i według komentujących głównie właściciele takich mieli dostać prezenty. Część dyskutujących zaczęła już nawet snuć wizje o „akcji roku” i wielkiej kradzieży sportowych aut prosto z garaży lokalizowanych dzięki zabawkom-pułapkom. Nieliczne tylko głosy sugerują inne wytłumaczenie - według nich to akcja policyjna. Tylko jak przystało na amatorów jeżdżenia po rondach bokiem - uważają, że śledzić ich chce drogówka. Zapomnieli oczywiście, że ich dane policjanci mogą sprawdzić mając tylko numery rejestracyjne i nie potrzebują do tego dodatkowych urządzeń. Zwłaszcza że każdy taki nadajnik kosztuje, a Wydział Ruchu Drogowego raczej na pieniądzach nie śpi.
Hipoteza o złodziejach też wydaje się naciągana, pomimo tego że WNR twardo się jej trzyma.
Podobno swoimi kanałami sprawdzili już na kogo zarejestrowane są karty SIM. Poinformowali co prawda tylko, że wszystkie są na jedną firmę, ale już są pewni, że to nie służby. Faktycznie imponujące wyniki śledztwa i niesamowicie twarde dowody. To na pewno złodzieje, których WNR przechytrzył. Brak jednak odpowiedzi na pytanie dlaczego w przypadku kradzieży mieliby zostawiać po sobie dowód w postaci zabawki z nadajnikiem? Nie łatwiej byłoby po prostu przymocować taki do podwozia lub starym zwyczajem śledzić właściciela? Przecież przed każdą kradzieżą i tak samochód musi być obserwowany by wybrać dogodny moment. Jeszcze zabawniej wyglądają para-gangsterskie deklaracje z oficjalnego profilu WNR:
To zrozumiałe, że WNR raczej nie ma ciepłych stosunków z policją. Być może nie lubią się na przykład ze względu na te nocne wyścigi zawarte w nazwie, które patrole mogły przerywać, ale to tylko takie delikatne podejrzenie. Trudno jednak nazwać racjonalnym bycie pewnym, że ma się do czynienia ze złodziejem, ale ignorowanie możliwości zatrzymania go. Być może tylko oficjalnie utrzymują wersję o próbie kradzieży, a tak naprawdę sami zadają sobie mnóstwo pytań. Na przykład po co kradzione miałyby być rozpoznawalne auta, zamiast kolejnego nudnego wozu segmentu D? Przecież to jak prosić się o wpadkę. Dlaczego, jak wynika z informacji od uczestników feralnego spotkania, nie we wszystkich zabawkach były nadajniki? Dlaczego pozostawione ślady są aż nadto wyraźne jak na kogoś, kto ma coś na sumieniu? Tylko kto inny mógł za tym stać?
Wiem, że nic nie wiem, a hipotez jest mnóstwo.
Niektórzy wspominają o możliwości pomyłki w samej wypożyczalni, która przygotowała te samochodziki jako dodatkowe zabezpieczenie przed kradzieżą swoich samochodów przez wypożyczających. Inna hipoteza dotyczy służb i sam się ku niej skłaniam, nie chodzi jednak na pewno o drogówkę. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że drogie samochody za gotówkę kupują zazwyczaj handlarze narkotyków i temu podobni „biznesmeni”. Być może któraś ze służb w ramach rozpracowywania jakiejś organizacji przestępczej uznała, że wśród odwiedzających WNR „wypasionymi" samochodami są osoby podejrzane. Może też robili to na ślepo, by potem po odczytach z nadajników odsiać interesujące sygnały.
Jedno natomiast jest pewne - trudno uwierzyć, by złodzieje samochodowi robili coś tak bezsensownie ryzykownego. Wbrew amerykańskim filmom w kradzieży nie chodzi o spektakularność, tylko opłacalność. Po co bawić się w nadajniki GPS w samochodzikach i kradzieże rzadko spotykanych aut, skoro można zarobić podobne kwoty uprowadzając zwyczajne samochody w tradycyjny sposób. Pomimo to dzisiaj na profilu WNR pojawiła się informacja, że wypożyczalnia tłumaczy się, nazywając całe zajście prowokacją dziennikarską. Poza tym dodano trochę mętnych informacji o dwóch rzekomo zamieszanych biznesmenach handlujących częściami oraz rozpoczęto łagodzenie kursu, dopuszczając możliwość, że to jednak nie była próba kradzieży. Zabawa w W-11 trwa, a jej wyniki podsumuję cytując fragment najnowszego posta WNR:
Zakładając nawet, że zaistniałaby „prowokacja dziennikarska”, to po co? W ramach marketingu wirusowego - nie sądzę, nazwa firmy pojawia się zbyt rzadko w informacjach o zajściu by to miało sens. Innych uzasadnień nie widzę.
Złodzieje czy służby?
Odpowiedź na to pytanie nie wydaje się oczywista, aczkolwiek forsowana przez WNR teoria o próbie kradzieży jest dziurawa. Na tyle dziurawa, by ją odrzucić, bo zakłada że złodzieje postradali rozum i postanowili zostawić po sobie dowody, do tego kradnąc samochody, przy których dużo łatwiej o wpadkę. Szukanie sławy rodem z amerykańskich filmów sensacyjnych też odpada, raczej nie wydaliby tyle na nadajniki GPS i nie ryzykowaliby wtopy tylko po to by jeden czy dwóch dziennikarzy napisało o nich potem, że dokonali skoku dekady. To totalnie nie ma sensu.
Pozostają więc służby, np. do walki z przestępczością zorganizowaną. Ta hipoteza zdaje się mieć więcej sensu, nie od wczoraj gangsterzy lubują się w szybkich i drogich samochodach. Takie spotkanie jak WNR i niewinna akcja promocyjna to doskonałe miejsce by podrzucić właścicielom wyróżniających się samochodów nadajniki GPS bez wzbudzania podejrzeń. Podwozie ktoś bardziej podejrzliwy może oglądać, ogon można zauważyć i zgubić, ale kto by rozmontowywał zabawkowy samochodzik otrzymany w ramach reklamy firmy-słupa? To mogło się udać. Zresztą, to że ktoś na tyle obawia się zawartości prezentów, że wpadł na to by rozmontować ten model zdaje się potwierdzać teorię, że służby mogły mieć jakiś powód by przyglądać się niektórym uczestnikom WNR. Dlatego wbrew zapewnieniom organizatorów spotkania - mam przeczucie, że niespodzianki przygotowali funkcjonariusze. Szkoda tylko, że jeśli trafiłem, to i tak się o tym oficjalnie nie dowiem.