Harley-Davidson z żyroskopem nie przewróci się podczas manewrowania
Jeśli kiedykolwiek marzyłeś o wypadzie w nieznane za kierownicą potężnego Harleya-Davidsona, ale czułeś się niepewnie z powodu jego rozmiarów i masy – nic straconego. Amerykański producent szykuje rozwiązanie, dzięki któremu manewrowanie przy niskiej prędkości ma być znacznie prostsze.

Harley-Davidson nie ma w ostatnim czasie zbyt dobrej passy. Choć marka inwestuje w nowe technologie i rozpoczęła nawet produkcję elektrycznego modelu LiveWire, to w ogólnej świadomości i tak ma łatkę marki nie tylko legendarnej, ale i przeznaczonej dla... cóż... osób w okresie jesieni swego życia. Problem w tym, że nawet starsi motocykliści nie zawsze są gotowi na spełnienie swoich marzeń i zakup Harleya, obawiając się, że nie będą w stanie poradzić sobie z maszyną przy prędkościach manewrowych. O młodych nawet nie ma co wspominać – większość z nich woli raczej ścigacze lub maszyny typu naked bike, a nie jakieś dziadkocykle.
Amerykanie postanowili popracować nad kwestią łatwości prowadzenia.
Cały sekret tkwi w żyroskopie. Zasadniczo idea stosowania takiego rozwiązania w motocyklu nie jest nowa, tyle tylko, że Harley-Davidson chce używać technologii sprzed kilkudziesięciu lat, ze sporych rozmiarów (jak na wielkość motocykla) kołem zamachowym. Serwis Cycle World porównuje to wręcz do rozwiązania stosowanego w statkach misji Apollo.
Według informacji zawartych we wniosku patentowym, cały układ miałby się mieścić w górnym kufrze należącym do pakietu Tour-Pak. To oczywiście oznaczałoby, że nie w każdym motocyklu znalazłoby się miejsce na żyroskop, ale z drugiej strony, najbardziej potrzebny byłby przecież w największych i najcięższych modelach – a one wspomnianym kufrem zwykle dysponują.
Jak ma to działać?
Wspomniane koło zamachowe byłoby rozpędzane do prędkości obrotowej w zakresie od 10 do 20 tys. obr./min. Napędzający je silnik elektryczny byłby zamontowany w stabilizatorze, który w normalnych warunkach umożliwiałby swobodny ruch koła w dwóch osiach. Dzięki temu układ nie miałby dużego wpływu na prowadzenie motocykla podczas zwykłej jazdy, choć nie można też powiedzieć, by tego wpływu nie miał w ogóle - w końcu z powodu żyroskopu środek ciężkości jednośladu znajdowałby się wyżej.
Kolejna kwestia to sprzęgło. Przy prędkości ok. 5 km/h lub niższej mogłoby ono zablokować stabilizator w osi wzdłużnej. Sterowany komputerowo siłownik zaczynałby wtedy oddziaływać na żyroskop, wychylając go w jedną lub drugą stronę, przeciwdziałając tym samym wywróceniu się motocykla. Mogłoby się to przydać nie tylko przy parkowaniu, ale też np. w momencie, gdyby komuś poślizgnęła się noga przy próbie podparcia się po zatrzymaniu. Oczywiście by motocykl „wiedział”, że się przechyla, miałby do dyspozycji szereg odpowiednich czujników przechyłu. Po ponownym przekroczeniu 5 km/h, sprzęgło znowu by się rozłączało, umożliwiając zwykłą jazdę.
A co jeśli ktoś uzna już sprzęt za niepotrzebny?
Wygląda na to, że rozwiązanie proponowane przez Harleya-Davidsona można by było bez problemu zdemontować. Wszystko dzięki temu, że niemal wszystko, co potrzebne jest do działania, ma się znaleźć w kufrze bagażowym. Zapewnić trzeba będzie jedynie dostęp do prądu oraz do informacji na temat aktualnej prędkości motocykla. Takie dane można by uzyskać np. z systemu nawigacji lub z czujnika prędkości systemu ABS. Pozostaje jedynie pytanie, czy demontować będzie się jedynie sam mechanizm żyroskopu, czy może kompletny kufer wraz z zawartością (i montując w zamian pusty, z przestrzenią na bagaż).
Można też spokojnie założyć, że całość będzie się też dało zamontować do nieco starszych motocykli. O ile tylko dany pojazd będzie dysponować nawigacją lub ABS-em, oczywiście.
Kiedy rozwiązanie ma trafić do produkcji?
Nie wiadomo. Ba – nie wiadomo, czy w ogóle do niej trafi. Ale całość brzmi ciekawie i teoretycznie mogłaby otworzyć drzwi do świata Harleya tym, którzy ze względu na gabaryty dotąd nie brali pod uwagę zakupu motocykla tej marki.