Oto test najmocniejszego Mini w historii. Ale Countryman John Cooper Works jest bardziej rodzinny niż brutalny
Mini Countryman John Cooper Works All4 – tak brzmi pełna nazwa tego modelu. Zanim ją wypowiecie, będzie już całkiem szybko jechał. Ale moc wcale nie jest jego główną zaletą.
„Będziesz jeździł najmocniejszym seryjnym Mini w historii” – powiedział naczelny. Od razu pomyślałem, że chyba będę musiał zapisać się do dentysty na ponowne wstawienie plomb. Zacząłem się też rozglądać za wizytą u kręgarza. Byłem przekonany, że najmocniejsze Mini, jakie kiedykolwiek pojawiło się na rynku, da mi w kość. Że będzie twarde, brutalne i głośne. O, właśnie, przydałoby się jeszcze sprawdzić terminy u laryngologa…
Pamiętam stare-nowe Mini.
Jeździłem przez chwilę pierwszą generacją nowej wersji Mini, przejechałem się też drugą. Zwłaszcza pierwsza już w „zwykłych” wersjach silnikowych była straszliwie twarda. Zapamiętałem też bardzo ostry, reaktywny i działający z przyjemnym oporem układ kierowniczy.
Jak było później? Sprawdzałem też aktualne Mini i to w różnych wersjach nadwoziowych i silnikowych. Był Countryman z dieslem, był kabriolet w wersji Cooper S, był Clubman (lubię te drzwi!). Nowa generacja bardzo się ucywilizowała. Ale myślałem, że w swojej najmocniejszej wersji znowu stanie się surowa.
Testowany egzemplarz to Countryman.
Gdy zobaczyłem, że czeka mnie kilka dni z 306-konnym crossoverem, utwierdziłem się w swoich obawach. Przecież żeby podniesiony samochód był sportowy i dobrze się prowadził, musi być bardzo sztywny! Ostatnio przekonałem się o tym podczas testu BMW X3 M Competiton. A to przecież ten sam koncern.
Pewnie się już domyślacie, co będzie dalej.
No cóż, gdyby Mini było naprawdę tak agresywne, cały ten przydługi wstęp nie miałby sensu. Muszę to więc w końcu napisać. Mini Countryman John Cooper Works All4 (39 znaków ze spacjami, o rany!) wcale nie jest przesadnie twarde, głośne ani nieprzyjazne na co dzień. Wręcz przeciwnie. To bardzo dobry samochód rodzinny. Rodzinne Mini. Świat stanął na głowie!
Wcale nie jest głośne.
Nie wiem, na ile to kwestia nowych, europejskich przepisów o „zanieczyszczeniu hałasem” i norm emisji spalin, a na ile celowy zabieg konstruktorów. Ale nawet w trybie sportowym Countryman JCW nie budzi sąsiadów i nie każe im podejrzewać, że za oknem otworzyła się strzelnica albo wybuchły zamieszki.
Tak naprawdę, jest dość cichy. Powiedziałbym nawet, że brakuje mu nieco soczystego dźwięku. Jasne, ma tylko cztery cylindry. Ale mógłby iść na małe lekcje śpiewu.
Z drugiej strony, dzięki temu da się jechać Countrymanem w długą trasę i się nie zmęczyć. Prędkości autostradowe nie stanowią dla tego wozu żadnego kłopotu. Mam na myśli nie tylko hałas, ale i stabilność, podatność na wiatr czy nawet spalanie. Ale o spalaniu jeszcze wspomnę.
Zawieszenie? Całkiem przyjazne.
Obyło się bez dentysty i innych medyków. Countryman resoruje w sam raz. Na tyle twardo, by nie kojarzyć się z kanapą. I na tyle sprężyście, by nikt w środku nie cierpiał.
Na zakrętach to jeden z lepszych kompaktowych crossoverów. Układ kierowniczy wcale nie jest bardzo ostry, ale i tak dobrze wiadomo, co dzieje się z przednimi kołami. Napęd na obie osie sprawia, że mimo moich usilnych prób, nie udało mi się wprowadzić Mini w lekki poślizg. „Nie tym razem!” – mówi samochód i odsyła do któregoś z tylnonapędowych BMW. Choć zostało ich już coraz mniej.
Może i w Countrymanie nie ma tyle „gokartowej frajdy z jazdy” (znane hasło reklamowe Mini), co w mniejszych modelach… ale i tak jest nieźle.
Czy John Cooper Works jest bardzo szybki?
Najpierw spójrzmy na papier. 306 KM, 450 Nm, dwa litry pojemności. Do tego napęd na cztery koła i 8-biegowa skrzynia automatyczna. Od zera do 100 km/h w 5,1 s.
Na ulicy Countryman jest po prostu szybki. I tyle. Jeśli ktoś spodziewa się nieziemskich wrażeń i przyspieszenia, które mocno wbija w fotel, będzie rozczarowany.
Jak wypada w porównaniu z konkurencją? Rywal z tego samego koncernu, czyli BMW X2 M35i (zresztą z tym samym silnikiem) jest szybsze, ale o 0,1 s. Mercedes GLB 35 AMG jest sporo dłuższy (ponad 4,6 m zamiast 4,3 m w Mini), ale ma taką samą moc. Do setki jest wolniejszy… tyle że różnica znowu wynosi 0,1 s.
O włos szybszy (4,8 s) jest 300-konny Volkswagen T-Roc R. Pozostaje jeszcze Cupra Ateca z tym samym motorem, co w VW. Według danych, osiąga 100 km/h w 5,2 s. Mówiłem coś o 0,1 s różnicy?
Tak się jednak złożyło, że podczas testu spotkałem Cuprę na swojej drodze. Dokładniej – obok mnie, na skrzyżowaniu. „Wyścig” naprawdę odbył się w zakresie 0-50 km/h. Nie piszę tego wcale po to, by zabezpieczyć się przed potencjalnymi zarzutami o drogowe piractwo. Tak po prostu było.
Kto wygrał?
Niestety, Ateca. Różnica nie była duża i kto wie, co by się stało, gdybyśmy mogli jechać szybciej. Co zaszkodziło Mini? Przede wszystkim spora, mocno wyczuwalna zwłoka podczas naciśnięciu startu od zera z gazem w podłodze. Samochód zaczyna jechać dopiero po chwili tak zwanego „laga”. Gdy obok rusza inny 300-konny SUV, ta chwila dłuży się w nieskończoność.
Ale mówią, że życie to nie wyścig.
Na chwilę zapomnijmy o tym, że mamy do czynienia z najmocniejszym Mini z najdłuższą nazwą. Countryman jest bowiem nie tylko szybki, ale i całkiem praktyczny. Ilość miejsca z tyłu to jego wielka zaleta. Tego, że będę miał sporo przestrzeni nad głową, jakoś się spodziewałem po pudełkowatej linii nadwozia. To, jak wygodnie było mi w kwestii przestrzeni na nogi, naprawdę mnie zaskoczyło. Mógłbym tak jechać w daleką trasę.
Lubię też kokpit Mini. Na pierwszy rzut oka wygląda tak, jakby projektanci chcieli zmaterializować pojęcie „chaos”. Ale wystarczy usiąść za kierownicą (na wygodnym fotelu) i trochę się rozejrzeć. Wszystko jest designerskie, ale logicznie rozmieszczone. Jeśli są na sali fani fizycznych przycisków, powinni być zadowoleni. Guzików jest bardzo dużo i w dodatku wyglądają trochę „lotniczo”.
Podoba mi się obsługa systemu multimedialnego i to, jak kierownica leży w dłoniach. Nie lubię czarnego, błyszczącego plastiku. Lubię akcenty z alcantary. No i podgrzewaną przednią szybę. Dlaczego nie ma jej w BMW?
Na koniec wypada napisać o wyglądzie.
Z Countrymanem sprawa jest prosta. Albo bardzo ci się podoba, albo nie możesz na niego patrzeć. Pisanie, że jest „jedyny w swoim rodzaju” albo „ma niepowtarzalne linie” to straszna nuda. Ale naprawdę tak jest. Od siebie dodam tylko, że czerwono-biała kolorystyka nie jest najlepszą dla tego wozu. Lepsza byłaby szaro-czarna. A może British Racing Green? Poza tym i tak z wyglądu wolałbym BMW X2.
Kiedy warto kupić Mini Countrymana John Cooper Works?
Podobno podsumowania w punktach są lepsze. Spróbujmy.
- Kup go wtedy, gdy po prostu strasznie ci się podoba…
- …ale masz co najmniej 181 000 zł, bo tyle kosztuje wersja bazowa. Testowana (ze szklanym dachem, head-upem, skórą, nawigacją, audio Harman Kardon i masą innych opcji) to wydatek dokładnie 247 575 zł. Dużo? X2 M35i bazowo kosztuje co najmniej 231 000 zł. Cupra Ateca też wyjściowo jest droższa (od 187 000 zł), choć nie da się w niej aż tak poszaleć z opcjami. W tym segmencie nie ma okazji cenowych.
- Kup Mini też wtedy, gdy zużycie paliwa w mieście od 11 do 15 litrów nie stanowi dla ciebie kłopotu. Średnio wychodzi 13. W trasie – od 9 do 10, chyba że muskamy pedał gazu piórkiem. Wtedy spada do 8. Obiecałem, że wspomnę o spalaniu, to jest! A już myśleliście, że zapomniałem…
- Wreszcie, kup Countrymana w sytuacji, w której szukasz szybkiego, ale przy tym cywilizowanego samochodu rodzinnego. Skoro to już koniecznie musi być crossover, niech przynajmniej będzie w miarę komfortowy. Ten jest.
- Nie kupuj go, jeśli szukasz czegoś bardzo brutalnego i wgniatającego w fotel. Obawiam się zresztą, że z takimi wymaganiami musisz zrezygnować z podniesionego auta, albo dopłacić np. do Mercedesa GLC 63 AMG.
No i nie kupuj Mini, jeśli po przegranej spod świateł z Cuprą Atecą nie będziesz mógł w nocy spać…