Przez kilka dni jeździłem Mercedesem EQC. Chyba wiem, czym się wyróżnia
Mercedes ostrożnie wpuszcza na rynek kolejnego SUV-a, który pod kilkoma względami jest wyjątkowy. I to nie zawsze zaleta.
EQC to SUV klasyfikowany rozmiarami między kompaktowym GLC, a GLE z klasy średniej. Konstrukcyjnie bliżej mu do tego pierwszego, ale stylizacją różni się od ich obu. W zasadzie różni się mocno od wszystkiego, co dotąd nosiło gwiazdę na masce. Jest bardziej zaokrąglony, wyoblony, po prostu inny. Widząc go nie pomylisz go z żadnym innym Mercedesem.
Pierwsze co rzuca się w oczy to oświetlenie rozciągnięte na całą szerokość przodu i tyłu auta. O ile łączenie świateł z tyłu LED-ową linią wykorzystało już kilku producentów, o tyle nie kojarzę, by ktoś zrobił to samo z przodu. Mercedes poprowadził poziomą linię na całej szerokości grilla, ale oczywiście to tylko światła do jazdy dziennej, mające ułatwiać dostrzeżenie auta, a nie cokolwiek oświetlać.
I jeśli ktoś zapyta mnie o zdanie, to powiem, że EQC swoim wyglądem trafia w mój gust.
Nie kipi agresją, ale i nie jest nijaki. Nawet w szarym lakierze, którym pokryto testowy egzemplarz. Wyoblenia, zaokrąglenia i oszczędne korzystanie z wcięć i przetłoczeń sprawiło, że nowy SUV Mercedesa wygląda po prostu elegancko.
Zaokrąglenia przydały się do ukrycia jednego faktu - stojąc obok auta widzisz kawał SUV-a, który pewnie potrafi wiele w terenie. Dopiero schylenie się pod masywną, metalową listwę pod drzwiami zdradza jak wiele dzieje się pod nią - podwozie EQC poprowadzono nadzwyczaj nisko, a w danych technicznych można przeczytać, że auto ma zaledwie 13 cm prześwitu. Traktuję to bardziej jako ciekawostkę niż wadę. W końcu lwią część swojego życia SUV-y i tak spędzają na asfalcie.
Ciekawostek nie brakło też w środku.
Po pierwsze - kokpit EQC w górnej części jest jedyny w swoim rodzaju. W żadnym innym modelu nie znajdziesz takiej półki pod ekranem, żaden nie ma takich nawiewów wykończonych w kolorze miedzi, ani takiego ożebrowania w części łączącej kokpit z drzwiami. Ciekawostką dla mnie był materiał, którym obszyto górną część kokpitu. To coś, co w dotyku i z wyglądu skojarzyło mi się z materiałem, z którego szyje się żagle, albo tropiki namiotów. Wiecie, taki… ortalion, czy inny poliester?
W EQC jest inaczej, niż we wszystkich pozostałych modelach, ale nie masz wątpliwości, że siedzisz w Mercedesie. Układ elementów, drobiazgi w postaci sterowania wycieraczkami w dźwigni kierunkowskazów, czy przyciski do ustawiania foteli w drzwiach - czysty Mercedes. O wykończeniu wnętrza, spasowaniu poszczególnych elementów nie wspominając.
Jedynym, co mnie rozczarowało jest hektar lakierowanego na czarno plastiku na tunelu środkowym. Bardziej niż z elegancją kojarzę go z rysami i śladami palców. Ale to może wyłącznie moje zboczenie. Z ogromną chęcią wymieniłbym go na kawał matowego drewna. Grzybieję?
Zaskoczyło mnie też jak bardzo wnętrze nie schodzi się z karoserią.
Zobaczcie, widać to na tym zdjęciu:
Gdy maksymalnie opuścimy szybę w drzwiach, ona wciąż wystaje z nich na jakieś 4-5 cm. Normalna rzecz. Ale od środka wystającego fragmentu nie widać - licuje się z linią okien, bo tapicerka kończy się znacznie wyżej, niż sięga rama drzwi. Gdy okno jest zamknięte zupełnie tego nie widać, bo szyba w dolnej części jest cała czarna. Ot kolejne nietypowe rozwiązanie w nietypowym modelu Mercedesa.
Jeśli chodzi o samo miejsce pracy kierowcy - trudno się do czegokolwiek przyczepić. Fotele - wygodne i z obszerną regulacją, kokpit - z systemem MBUX, znanym i omawianym przy okazji różnych poprzednich testów aktualnych modeli (szczególnie dużo czasu poświęciliśmy mu przy jego debiucie w Klasie A).
Z tyłu miejsca jest w sam raz.
Mercedes nie rozpieszcza nadmiarem przestrzeni, ale nikomu nie będzie ciasno. Zarówno na kolana i nad głową miejsca jest więcej niż wystarczająco.
I tu też czuć, że mamy do czynienia z czymś lepszym niż zwykłe auto. Choćby taki drobiazg, jak pas chowający się za oparciem, czy osłonki gniazd mocowań systemu Isofix, których nie trzeba wyszarpywać z dziury, bo chowają się pod naciskiem krokodyla z fotelika.
Albo podłoga bagażnika, która robi się zupełnie płaska po złożeniu każdego z trzech elementów oparcia dzielonego w proporcjach 40/20/40. Niby nic superważnego, a cieszy.
EQC cieszy też w czasie podróży.
Pierwsze co się rzuca w oczy, albo raczej w uszy, po ruszeniu z miejsca to cisza na pokładzie. Aerodynamiczna konstrukcja plus dobre wyciszenie kabiny sprawiają, że podróżujących nie niepokoją ani hałasy powietrza opływającego karoserię przy jeździe z wyższą prędkością, ani szum opon, czy hałas układu napędowego. W kwestiach akustyki jedyne co niepokoi to zawieszenie, które stuka przy pokonywaniu dziur w asfalcie.
A zdarza mu się stukać, bo jest mocno wysilone.
Musi unieść na grzbiecie co najmniej 2,4 tony żelastwa, plus pasażerów i bagaż. Ogólnie na pokładzie EQC bardziej płynie się niż jedzie, chyba że trafimy na zapomniane drogi pełne dziur i łat. Wówczas zawias poddaje się szybciej niż można by się tego spodziewać po samochodzie tej klasy. 20-calowe obręcze z lekkich stopów też pewnie nie pomagają.
Te tony czuć przy szybkiej jeździe.
A dokładniej przy szybkiej jeździe w zakrętach. Podczas jazdy po mieście, czy przy zmianie pasa na autostradzie EQC jest ponadprzeciętnie stabilne, ale wystarczy zabrać je na krętą drogę, albo zrobić szybki nawrót na rondzie by doświadczyć tego, że podwozie musi walczyć z wysoką masą, a opony zaczynają krzyczeć, że nie pisały się na taką robotę.
Masa robi swoje również podczas hamowania.
Tu EQC zaskoczyło mnie najbardziej. Przy pierwszym hamowaniu mało nie skończyłem w bagażniku jakiegoś T-Roca. Kopiąc w hamulec z siłą, z jaką zrobiłbym to w każdym innym aucie, szczęśliwie wyhamowałem na milimetry. Tyle że w zasadzie nie jestem do końca pewien, czy to wina wyłącznie masy, czy być może była to wypadkowa świetnego wyciszenia kabiny i ponadprzeciętnych osiągów, przez które jechałem szybciej, niż mi się wydawało.
A w tym aucie to całkiem możliwe - rozpędza się do 100 km/h w 5,1 sekundy.
To nie jest przyspieszenie, jakiego spodziewasz się po grzecznie wyglądającym, eleganckim SUV-ie. Tymczasem EQC przyspiesza bardzo żwawo i lubi przykleić plecy pasażerów do oparcia foteli przy każdej prędkości. Start spod świateł, włączenie się do ruchu, manewr wyprzedzania - wszystko trwa chwilę. O ile nie pędzisz niemiecką autostradą - Mercedes ograniczył prędkość maksymalną EQC do 180 km/h. Imponujące przyspieszenia to zasługa 400 KM mocy i momentu obrotowego o wartości 765 Nm, który od włączenia przycisku start dostępny jest właściwie bez przerwy. I napędu na cztery koła, który w EQC stanowi element wyposażenia standardowego.
Tyle że te osiągi przydają się rzadko.
Na co dzień największe wrażenie robiła na mnie cisza na pokładzie. Momentami było aż nudno. I to do tego stopnia, że zacząłem przebijać się przez kolejne pola menu systemu MBUX. Najpierw zachwycałem się wskazaniami nawigacji wykorzystującymi rozszerzoną rzeczywistość.
Potem pobawiłem się ambientowym oświetleniem, które może świecić na dowolny kolor, albo mienić się różnymi barwami.
Ale najdłużej zatrzymałem się w sekcji ENERGIZING COMFORT.
Można sobie tam włączyć opcję Świeże powietrze, która podświetla kabinę na zielono-niebiesko i owiewa pasażerów świeżą bryzą, by „przenieśli się nad morze”. Za to Witalność rozświetla kabinę na czerwono i ożywia kierowcę dynamiczną muzyką.
Moje serce podbiła za to opcja Power nap - po jej wybraniu kabina wypełnia się zapachem perfum ze schowka, z głośników zaczyna rozbrzmiewać relaksująca muzyka, włącza się podgrzewanie fotela i uruchamiają masażery. Do tego zamki w drzwiach automatycznie się ryglują i kierowca może spokojnie zapaść w kilkunastominutową drzemkę. I-de-al-nie!
W MBUX zaplanowano nawet specjalną strefę Wellnes.
Mam na myśli czyli zestaw ćwiczeń, które można wykonywać w czasie jazdy. Przygotowano zestawy na aktywizację mięśni oraz ich rozluźnienie. Każdy cykl zajmuje ok. 10 minut, podczas których lektor każe ruszać kolejnymi partiami mięśni, co po 1. faktycznie pozwala na aktywizowanie partii mięśniowych, o których zwykle się zapomina, a po 2. pobudza koncentrację kierowcy podczas nudnego sunięcia autostradą.
Najlepszy jednak jest dział Balans. Zebrano w nim zestaw ćwiczeń, które pozwalają na poznanie „strategii świadomej obecności podczas jazdy oraz w życiu codziennym”. Spokojny głos najpierw pyta o to jak czuję się w swoim ciele, a potem w kolejnych ćwiczeniach uczy kontrolowania oddechu i uświadamia jak ważny jest w życiu człowieka uśmiech. Nie żartuję, kupując EQC można liczyć na sesję terapeutyczną ze sztuczną inteligencją!
A jeśli już jesteśmy przy kupowaniu i liczeniu - EQC kosztuje wyjściowo prawie 330 tys. zł.
Testowy egzemplarz, na pokładzie którego znalazło się jeszcze mnóstwo dodatków - aż 390 tys. zł. To mnóstwo pieniędzy, nawet jak na Mercedesa. Jasne, dostajemy za to niezwykłe osiągi i znakomite wyposażenie, z terapeutą włącznie, ale to wciąż niemal 400 tys. zł. Jeśli uwzględnimy zasięg wynoszący podobno ponad 400, a realnie ponad 300 km, to mimo ogromu zalet trudno uznać EQC za auto uniwersalne. Owszem, słyszałem o takich, co przejechali nim i 450 km, ale nie wierzę, że da się taki wynik osiągać na co dzień.
Krótko mówiąc, EQC to samochód, który świetnie wygląda, znakomicie się prowadzi, jest mega wygodny i potrafi rozpieścić pasażerów. Wybornie przyspiesza, na drodze potrafi to, co inne najlepsze SUV-y, ale przez swoją cenę i zasięg ma marne szanse na pełnienie funkcji jedynego środka transportu. Jest raczej podkreśleniem statusu materialnego właściciela i pokazem umiejętności Mercedesa. Właściciel pokazuje nim, że on już nie musi nigdzie daleko wyjeżdżać autem i może sobie pozwolić na ekstrawagancje, a Mercedes, że umie budować bardzo nowoczesne, ekologiczne samochody dające radość z jazdy. Aha, chyba dotąd nie wspomniałem – EQC ma napęd wyłącznie elektryczny.