Manhart chce 75 tys. euro za tuningowaną Teslę Model 3. W cenie jest krzywa naklejka udająca grill
Niemiecki tuner Manhart tym razem zabrał się za tuning samochodu elektrycznego. Na stół operacyjny trafiła Tesla Model 3 Long Range Performance.
Stali czytelnicy Autobloga firmę Manhart kojarzą już zapewne całkiem nieźle. Nic dziwnego, bowiem redaktor Paweł śledzi regularnie jej poczynania i zdaje się, że to dość trudna miłość, bowiem Manhart albo zrobi coś doskonale, albo skaszani po całości. A jak ktoś kaszani pawłowego ulubieńca, BMW X6, to nie ma przebacz.
Najnowsze dzieło tunera to Tesla Model 3 Long Range Performance
Oczywiście oficjalna nazwa auta po tuningu jest nieco inna - to Manhart TM3 720. I nie, nie ma 720 koni mechanicznych, jak mogłaby sugerować nazwa - jest ich dokładnie 550, czyli o 40 więcej, niż w najmocniejszej seryjnej Tesli Model 3. A że auto jest elektryczne, to podajmy jeszcze wartość w kilowatach, żeby wszyscy byli usatysfakcjonowani - tych jest 405.
Gdzie zatem to 720? W momencie obrotowym - maksymalny sięga właśnie takiej wartości. Osiągów niestety nie podano, ale biorąc pod uwagę, że seryjny samochód osiąga 100 km/h w 3,3 s i rozpędza się maksymalnie do 261 km/h, można oczekiwać od wersji Manharta skrócenia przyspieszenia o 0,1-0,3 s i zapewne niewielkiego zwiększenia prędkości maksymalnej - pewnie do poziomu 265 czy 270 km/h. Auto korzysta z seryjnego zestawu akumulatorów o pojemności 82 kWh, a za wzrost osiągów odpowiada tzw. powerbox o nazwie MHTronik.
Auto po tuningu kosztuje 74 900 euro
Innymi słowy, jest o blisko 20 tys. euro droższe od samochodu prosto z salonu. Całkiem uzasadnione jest więc pytanie, czy to tylko dodatkowe 40 KM i 60 Nm odpowiada za taki wzrost ceny. Odpowiadam zatem - oczywiście, że nie.
Tesla Model 3 Long Range Performance otrzymała też od Niemców pakiet zmian stylistycznych. Mamy tu 21-calowe obręcze o nazwie Baracuda, obute w opony o dość nietypowym rozmiarze 235/30. Do tego jest obniżone zawieszenie od H&R i przedni spoiler z włókna węglowego. Seryjny jest natomiast układ hamulcowy i - o dziwo - wnętrze. W obu tych przypadkach tuner oferuje jednak modyfikacje, tyle że ich zakres i rodzaj to już kwestia indywidualnych ustaleń.
Ale to wszystko i tak nieistotne niuanse. Ta Tesla ma grill!
No, prawie ma. Właściwie to tak naprawdę nie ma, bo i po co by miała mieć, ale udaje, że ma. W jaki sposób? Nie, nikt tu nie kombinował z wycinaniem otworów w zderzaku, poradzono sobie w znacznie prostszy sposób. Innymi słowy: to naklejka.
Sam pomysł wydaje się być podobnie głupi jak wyposażanie aut Tesli w fałszywe rury wydechowe, ale całkiem sporo jest w sieci komentarzy, których autorom taka modyfikacja wizualna w TM3 720 się podoba. Ja powiem tak: na pierwszy rzut oka faktycznie nie jest tak źle (kształt tego fikcyjnego grilla jest całkiem nieźle dobrany do stylistyki przodu auta), ale problemy są z tym dwa.
Po pierwsze: to naklejka. Owszem, auto kupuje się dla siebie a nie dla kogoś, ale mimo wszystko nie kręci mnie opcja wyśmiewania pojazdu przez prawie każdego, kto podejdzie bliżej, żeby się przyjrzeć. Po drugie: nie wyśrodkowali jej podczas przyklejania, jest bliżej jednej lampy niż drugiej. Aha, i spodziewałbym się, że wzór tego plastra miodu będzie symetryczny, a nie jest. Hm, to jednak trzy problemy.
Myślicie, że to bzdury? To popatrzcie na to w inny sposób: jak można oczekiwać, że ktoś zrobi porządny jakościowo tuning, jak nawet głupiej naklejki nie potrafi sensownie zaprojektować i prosto przykleić? Trochę wstyd, moim zdaniem. I za to ktoś miałby zapłacić w przeliczeniu 90 tys. zł (plus cena samochodu). To by w ogóle był pomysł na niezłe motoryzacyjne muzeum: samochody, które denerwują jednym szczegółem wizualnym. Manhart TM3 720 z krzywą naklejką-grillem, Bentley z różnymi odcieniami drewna na desce rozdzielczej, Audi S6 z fałszywymi końcówkami układu wydechowego i tak dalej. Tabletki uspokajające w cenie biletu.