REKLAMA

Mają za dużo aut elektrycznych, więc wprowadzą podatek za każdą przejechaną milę. U nas też tak będzie

Kalifornijskie władze właśnie dodały do siebie parę liczb naturalnych i wyszło im, że użytkownicy samochodów elektrycznych nie dokładają się ani centem do utrzymania sieci drogowej. Tak się składa, że 80 proc. środków na remonty dróg w tym stanie pochodzi z podatku paliwowego, więc właściciele EV są niesłusznie uprzywilejowani. Ale to się zmieni – i nawet udostępniono już narzędzie, które pozwoli ci sprawdzić, ile zapłacisz.

nowy chevrolet bolt euv
REKLAMA

Amerykanie nie lubią zbyt skomplikowanych rozwiązań. Wszystko musi być proste i zrozumiałe dla przeciętnego zjadacza burgerów z Wendy's. Dlatego gdy zauważyli, że wpływy z podatku paliwowego spadają, szybko wymyślili nowe rozwiązanie. Nazywa się CA Road Charge – kalifornijska opłata drogowa – i będzie na razie testowane na pewnej grupie kierowców.

REKLAMA
średni wiek samochodu
nie wiem czy to Kalifornia, chyba nie, ale wygląda to podobnie

Sieć drogowa w Kalifornii jest gigantyczna, to prawie 400 tys. mil dróg

Władze Kalifornii wydają bardzo dużo na utrzymanie sieci drogowej w tym stanie, jest ona niezwykle gęsta i nieprawdopodobnie ruchliwa. Żaden kraj europejski nie może porównywać się do Kalifornii w kwestii użycia samochodów. Wystarczyły mi łącznie 4 dni mojego życia spędzone w tym najbogatszym stanie USA, żeby przekonać się że mimo mojego zamiłowania do motoryzacji takie życie nie jest dla mnie. Kalifornia, a zwłaszcza aglomeracja Los Angeles jest poprzecinana gęstą siecią wielopasmowych autostrad, na których ruch panuje niezależnie od pory dnia i nocy. Stałem w korku o 23.00 w Pasadenie, o 5.00 rano w Culver City i tak dalej. Nic dziwnego, że utrzymywanie takiej infrastruktury kosztuje krocie. Obliczono, że przy obecnym tempie przechodzenia na auta elektryczne w Kalifornii w ciągu najbliższych 10 lat z funduszu remontów dróg wyparuje sześć miliardów dolarów.

Czytaj również:

Władze zachęcają kierowców do zapisania się do programu testowego

Będziesz jeździć, zliczać przejechane mile i płacić za każdą z nich – jeszcze trudno powiedzieć ile, mogą to być dwa, trzy lub cztery centy (od 8 do 16 groszy). Jeśli zgodzą się uczestniczyć w programie do końca roku, dostaną 400 dolarów zwrotu za zapłacony podatek od paliwa, żeby nie być opodatkowanymi dwukrotnie. Zasady są znane, więc postanowiłem sprawdzić ten kalkulator i zobaczyć, jakie obciążenia podatkowe wychodzą przy różnych opcjach.

Opcja numer jeden: samochód elektryczny używany na dystansie 10 tys. mil rocznie (16 000 km)

Obecnie opłata wynosi zero. Przy wprowadzeniu wersji CA Road Charge będzie się płacić 32 dolary miesięcznie. Dla właścicieli aut elektrycznych jest to więc słaby biznes. Ale zobaczmy samochody spalinowe. Następna propozycja to Toyota Prius. Tu też wychodzi słabo, bo obecnie właściciel Priusa płaci 9 dolarów miesięcznie w paliwie przy założeniu przejeżdżania 10 tys. mil na rok. CA Road Charge podniesie mu tę kwotę do 32 dolarów.

A co, jeśli ktoś jeździ pickupem?

Nawet przy wybraniu Chevroleta Silverado 5.3 V8 wyszło mi, że nastąpi wzrost opłaty z 26 dolarów do 32 dolarów miesięcznie. Ale łatwo zauważyć, że nowy system będzie najmniej obciążający dla tych, którzy jeżdżą wielkimi samochodami o wysokiej emisji, a tych bezemisyjnych dojedzie najmocniej. I tu pojawia się dylemat moralny, bo przecież nierealne jest żeby użytkownicy EV jeździli sobie po drogach za darmo. Muszą coś płacić – ale czy właściciele cięższych i bardziej wysokoemisyjnych pojazdów nie powinni z natury płacić więcej? Jest to problem, z którym władze Kalifornii będą musiały się zmierzyć.

Stawiam, że w życie wejdzie stawka najwyższa - 0,04 dolara za milę, na tym oparłem swoje wyliczenia.
REKLAMA

A przyjdzie on i do nas

Na razie duży odsetek samochodów elektrycznych w Europie ma tylko Norwegia, która przy swoich nadwyżkach budżetowych nie musi się o nic martwić. Ale gdy przybędzie ich na przykład w Polsce, to szybko pojawią się podobne pomysły na podatek od każdego kilometra, i wtedy właściciele EV będą piszczeć i krzyczeć, upodabniając się w swojej naturze do rowerzystów, którzy też uważają, że cała infrastruktura dla nich powinna być za darmo i permanentnie bezpłatna.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA