Jak mogłem nie zauważyć, że Lexus UX ma płetwy tylne jak amerykańskie klasyki
Za tym musi się kryć fantastyczna historia.
Red. Szary pisał ostatnio o niespodziankach w samochodach, zwanych z angielska „easter eggs”. To taka sytuacja, gdy producent ukrywa w aucie jakąś ciekawą cechę lub detal stylistyczny. Też zawsze się za nimi rozglądam, ale dopiero dziś to zauważyłem. Lexus UX ma tylne lampy w postaci małych płetw, w stylu amerykańskich lat 50.
Płetwy ogonowe, czyli „tailfins” były elementem stylistycznym spopularyzowanym przez designera amerykańskiego Harleya Earla, choć wymyślił je oryginalnie inny projektant – Frank Hershey. Po raz pierwszy w skromnej formie zadebiutowały w 1948 r., ukształtowały stylistykę samochodów amerykańskich w latach 50., a zanikły mniej więcej w latach 1963-1964, kiedy to przyszła nowa moda na ekstremalną kanciastość zamiast kosmicznej okrągłości.
Europejscy producenci kopiowali rozwiązanie amerykańskie
Stąd pierwszy Ford Cortina, lub wcześniejsze modele angielskiego Forda, jak Consul Capri. Oraz oczywiście Mercedes W110, zwany nawet w Polsce powszechnie „skrzydlakiem”. Były to jednak pojedyncze przypadki, a w USA, w latach 1956-59 nie warto było się pokazywać na rynku bez płetw/skrzydeł, byłoby się obiektem nieskończonej beki.
Robimy szybką przewijkę do roku 2019, czy kiedy tam zadebiutował Lexus UX
Zawsze pomijałem wzrokiem ten samochód, nawet nie wiedziałem jaką ma gamę silników. Ostatnio dowiedziałem się, że można go kupić z wolnossącym 2.0. Lexus i tak nie daje samochodów prasowych dziennikarzom, więc po co zaprzątać sobie nim głowę. Aż tu nagle idę ulicą i z obrzydzeniem omijam UX-a zaparkowanego na chodniku, gdy nagle - WTEM!
To nie może być przypadek. Tu musi być jakaś dobra historia. Projektantką Lexusa UX jest japońska stylistka i wiceprezes Lexusa Chika Kako. Oczywiście miała cały zespół projektowy do pomocy. Pewnie wzięli sobie jakiegoś Amerykanina, bo bez rynku amerykańskiego to Lexus może co najwyżej iść na grzyby. Myślę, że musiał tam przez przypadek trafić wnuk Franka Hersheya, który uznał, że musi wrzucić do tego auta coś typowo amerykańskiego.
Jednak młody Amerykanin nie zraził się lotem z okna biurowca, pozbierał się, w nocy wszedł do studia projektowego mówiąc ochroniarzowi że zapomniał parasola i potajemnie dorysował płetwy tylne do gotowej wersji produkcyjnej. Zrobił to nie tylko po to, żeby uczcić swojego dziadka, ale też żeby spłatać psikusa Lexusowi, który razem z innymi markami japońskimi zjadł amerykański rynek motoryzacyjny. Już nie robi się glinianych modeli samochodów, bo wszystko wizualizuje się komputerowo, więc poszło w tej postaci do poddostawcy od lamp, który głupio nie pytał, tylko zrobił.
I tym sposobem amerykańskie płetwy z lat 50. po niemal 70 latach pojawiły się ponownie na japońskim crossoverze. Bardzo mi się podoba ten trend stylistyczny. Czekam na powrót okrągłych lamp w obudowie typu „pocisk”, czerwono-białych kanap i kierownic z chromowanym pierścieniem w środku. Jeśli wszystkie auta mają być identycznie elektryczne, to niech chociaż ciekawie wyglądają.