Kryzys wieku średniego - poszukiwałem plastra i znalazłem. Nazywa się Alpine A110 GT
Kryzys wieku średniego to termin dość często kojarzony z motoryzacją. Jak ktoś kupuje sobie kabriolet albo motocykl i jest już po trzydziestce, to przesądzone - właśnie dopadł go ten straszny stereotypowy marazm. Bez obaw, bo znalazłem lekarstwo - oto Alpine A110 GT.
Ale czy to zawsze musi tak wyglądać? Mówi się, że mając kryzys wieku średniego, powinienem chcieć mieć czerwony kabriolet albo głośny motocykl. Oczywiście przy założeniu, że nigdy wcześniej mnie to nie interesowało. Są też inne objawy, ale jeśli nie dotyczą motoryzacji, to zostawmy je innym portalom.
Chciałbym skupić się na aspekcie motoryzacyjnym i to głównie dlatego, że chyba zacząłem odczuwać objawy tego kryzysu. Może kupię motocykl?
Na pierwszy rzut oka sprawy prezentują się nieźle jeśli myślisz o zakupie motocykla - przynajmniej od strony finansowej - ale nie będziesz przecież jeździć motorynką o pojemności 125 ccm. Kryzys wymaga bardziej radykalnych kroków - chcesz mieć męski jednoślad z silnikiem o dużej pojemności. Żeby poruszać się legalnie taką maszyną, musisz mieć uprawnienia, bo najprawdopodobniej nie masz prawa jazdy kategorii A. Musisz najpierw odbyć kurs i zdać egzamin. Mało tego, żeby pójść na kurs, to musisz się odpowiednio ubrać. Chodzi o obowiązkowy kask oraz sensownie ochraniające twoje ciało ubranie. Na to wszystko powinno wystarczyć 100 tys. zł (niecałe 3 tys. zł kurs, kilkanaście tys. zł na ubrania i reszta na motocykl), ale potrzeba sporo czasu na te kursy, papiery i zapoznawanie się z ofertami producentów motocykli. Raczej nie będę próbował osiągnąć motocyklowej nirwany - wybieram coś bardziej mi bliskiego.
Znalazłem odpowiedź, nazywa się Alpine A110 GT
Dlatego proponuję skierować swój mentalny rozkołys w kierunku samochodu. Tak, wiem, fajny sportowy samochód może być drogi, ale chyba znalazłem na to sposób. Do redakcji na test trafiło Alpine A110 w wersji GT, które kosztuje ok. 320 tys. zł brutto. Wiem - brzmi, jakby to było niemało, ale wejdźcie w konfiguratory innych marek serwujących sportowe bolidy i szybko okaże się, że Alpine wcale nie jest drogie, a jest bardzo wyjątkowe.
Model A110 jest na rynku już od kilku lat. Jeździłem nim tuż po premierze i byłem zachwycony, ale to było jakby w innym "młodym" życiu. Teraz łupią mnie plecy, a w uszach słyszę fantomowe płacze bobasów. Czy Alpine ukoi moje zdziadziałe serducho i sprawi, że poczuję się znów jak pan tego świata?
A110 to małe dzieło sztuki spod skrzydeł marki Renault. Inżynierowie F1 zbudowali lekki, sportowy wóz, który korzysta z części z innych aut koncernu, ale to, co najważniejsze, ma stworzone od zera. To nie jest ładnie opakowana platforma z Clio czy Megane, to rasowy bolid z centralnie umieszczonym silnikiem 1.8 turbo. Dodatkowo model GT to połączenie wysokich osiągów silnika o mocy 292 KM A110S z komfortem wersji A110 Légende. GT potrafi przyspieszać od 0 do 100 km/h w zaledwie 4,4 sekundy i rozwijać na torze maksymalną prędkość ponad 250 km/h.
Poprosiłem więc o kluczyki do A110 GT i pojechałem nią na kilka dni w kierunku domu, żeby sprawdzić, czy to będzie dobry plaster na mój przedczterdziestkowy Weltschmerz. I wiecie co? Było genialnie! Ten samochód jest piękny i wzbudza ciekawość oraz podziw, ale bez zazdrości. Ludzie patrzyli na mnie w Alpine, ale w taki miły sposób, co i mnie się udzieliło. Poza tym to ruda Alpine czarowała, a ja byłem schowany głęboko w środku za wąskimi szybami, przez co nie czułem się jak na patelni - co pewnie miałoby miejsce w czerwonym kabriolecie. Poza tym Alpine dało mi wszystko, czego chciałem. Ryk silnika, brutalne przyśpieszenia, doskonały układ kierowniczy - czułem się niczym Pierre Gasly, ale nie ryzykowałem tyle, co on, bo nad wszystkim czuwała świetna elektronika umiejąca ogarnąć geriatryczny refleks. Jedyne co mi nie pasowało to wsiadanie i wysiadanie. Wygrzebywanie się z nisko osadzonego fotela nie jest przyjemne i nie wygląda ładnie. To jednak nie wina Alpine, każde sportowe auto byłoby w tej kwestii podobne.
Teraz minęło mi już kilka dni z Alpine i mogę powiedzieć, że czuję się doskonale. Przylepiłem sobie doskonały francuski plaster. W momencie pisania tego tekstu wiem, że już za kilkanaście godzin będę musiał zwrócić A110 GT i bardzo boję się oderwania go od mojej skóry. To będzie brutalne i będzie bolało. Jutro zamienię tę bajeczną maszynę, która jeździ po zakrętach jak pędzel Pabla Picasso po płótnie, na Volkswagena T4 2,5 TDI, czyli na osobowy traktor. To będzie twarde lądowanie.
Czytaj dalej: