Ta karteczka podzieliła internautów. Przeparkujesz się czy idziesz na noże?
Nowy lokator pewnego bloku zastał za wycieraczką kartkę. Jej autorka używała zdań złożonych, ale przekaz był prosty: nie parkuj w tym miejscu, bo mój ojciec stawał tu od 50 lat. Mimo że to parking publiczny.
Kto mieszka w starszym bloku albo w kamienicy, zapewne dobrze zna ten problem. Miejsc prywatnych nie ma. Mimo że zapewne niejeden mieszkaniec z ochotą zapłaciłby całkiem sporą sumę za kawałek parkingu odgrodzony słupkiem, do którego kluczyk miałby tylko on, nic kupić ani wynająć się nie da. Pozostaje co wieczór szukać miejsca. Ale niektóre z nich są zwyczajowo zajmowane zawsze przez te same auta. Spróbuj tam stanąć, a rozpoczniesz wojnę. Liścik od „właściciela” to minimalny wymiar kary. Otrzymanie maksymalnego może oznaczać wizytę u wulkanizatora albo lakiernika. A potem na policji.
W tym wypadku póki co padło na list
Zdjęcie, które od wczoraj obiega internet, prezentuje długi list, który znalazł za wycieraczką pewien kierowca. Jego autorka (na końcu podpisała się nawet odręcznie) tłumaczy, że zauważyła, że samochód adresata, które niedawno wprowadził się do bloku, coraz częściej parkuje na „jej” miejscu na podwórzu i „staje się to coraz bardziej irytujące”.
Autorka listu wyjaśnia, że choć doskonale wie, że miejsca na danym parkingu nie są prywatne, ona i jej rodzina parkuje tu „od pół wieku”. Prosi więc o przeparkowanie auta i wskazuje, że gdy „jej” miejsce jest zajęte, nie zostawia auta na miejscach innych sąsiadów, tylko na ulicy, poza podwórzem. To samo sugeruje adresatowi - aby wykupił sobie abonament i stawał na ulicy. Innych miejsc na podwórzu zapewne nie ma - zapewne są już zajęte przez pozostałych sąsiadów.
List jest napisany kulturalnie. Teoretycznie
Nie jest to karteczka z napisem „$%@& Z TĄD BO PRZEBIJE CI OPONY” - bo i takie się zdarzają. Autorka bierze adresata pod włos, pisząc, że „nie zarzuca mu złośliwości” i „zachęca do wzajemnego szacunku”. Ton pasywno-agresywny może wyczuć między wierszami, całość jest jednak raczej kulturalna i „na poziomie”.
Co zrobić?
Ktoś, kto znalazł za wycieraczką taki list, ma dwa rozwiązania - a internauci są podzieleni w kwestii tego, które będzie lepsze. Pierwsze nasuwa się od razu. Miejsca nie są prywatne, pod względem prawnym kierowcy parkującemu na terenie „spornym” nic nie grozi, nie łamie przepisów. Może więc uznać, że od teraz na parkingu obowiązuje ta sama zasada, co na większości takich miejsc, czy „kto pierwszy, ten lepszy”. Pani nie zdążyła? No trudno, niech jedzie na ulicę.
Niektórzy w komentarzach sugerują nawet wytoczenie ciężkich dział. „Kupiłbym grata za 500 złotych i postawił go tam na stałe” - wymyślił ktoś złośliwy (ta, jasne, kupiłbyś, mhm). W internecie brzmi to zabawnie, ale w prawdziwym życiu dałoby to tylko chwilę satysfakcji ze zrobienia komuś na złość (jeśli kogoś to bawi), a potem sprawiłoby, że realnie z miejsca nie korzystałby nikt, zwiększyłaby się za to konkurencja do przestrzeni do parkowania przy ulicy.
Jest też druga możliwość
Można po prostu pokiwać głową nad listem i zmienić miejsce zostawiania auta, szanując „odwieczne” zwyczaje tego osiedla. Jasne, jest to w pewnym sensie ugięcie się przed czymś, czego tak naprawdę respektować wcale nie trzeba. Ale dzięki temu kupuje się sobie święty spokój i nie wchodzi na ścieżkę wojenną.
Nie bałbym się już nawet zniszczenia auta. Ryzyko, owszem, istnieje, ale przecież gdyby autorka listu posunęła się do przecięcia opon czy porysowania lakieru komuś, kto mieszka obok niej, policja znalazłaby sprawczynię w parę chwil (jeśli funkcjonariuszom by się chciało). Tyle że międzyludzkie zwarcia w miejscu, w którym zamierzamy mieszkać przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, to nic miłego. Pałający nienawiścią sąsiad może wymyślić sporo sposobów na uprzykrzanie życia. W domu powinno się odpoczywać, a nie żyć w stresie, knuć i obawiać się, "co dziś nowego". Być może wykupienie abonamentu na parkowanie na ulicy koniec końców wyjdzie korzystniej.