Parkują legalnie, potem płacą mandaty. Prąd kosztuje ich słono
Czy można poprawnie zaparkować na wyznaczonym miejscu parkingowym i mimo to skończyć z mandatem? Poznaniacy przekonują się ostatnio, że jak najbardziej.
O co chodzi? O masę. I przy okazji o napęd tych samochodów, choć nie aż tak bezpośrednio.
Miejsce jest, ale nie dla ciebie. Albo dieta, albo mandat.
Serwis scigacz.pl poinformował o dość nietypowym problemie, z którym borykają się ostatnio mieszkańcy Poznania. Parkują swoje samochody elektryczne na wyznaczonych miejscach parkingowych, po czym kończą albo z pouczeniem (rzadko), albo z mandatem (często), albo ze sprawą w sądzie (najrzadziej). Z czego wynika ten problem i co jest takiego nietypowego w kombinacji samochód elektryczny plus miejsce parkingowe?
Powód jest dość banalny - miejsca parkingowe owszem, są wyznaczone, ale w problematycznym miejscu nie na jezdni albo w zatoczkach, a na chodniku albo raczej na drodze dla pieszych. To z kolei sprawia, że i tak obowiązuje ograniczenie dopuszczalnej masy całkowitej pojazdu, który staje na takim miejscu. Ta wynosi niezmiennie 2,5 tony, co sprawia, że spora część aut elektrycznych bez trudu łapie się powyżej limitu. Żeby jednak nie nabijać się przesadnie z osób jeżdżących elektrykami - dokładnie ten sam problem mogą mieć i ci, którzy wybiorą większy samochód spalinowy.
Zapewne jednak wyłapywanie aut elektrycznych jest dużo łatwiejsze, bo jest spore prawdopodobieństwo, że jeśli ktoś ma gniazdo ładowania zamiast wlewu paliwa, to będzie mu się należeć mandat za parkowanie na chodniku. Z drugiej strony - pewnie koło tak zaparkowanego G 63 też strażnicy miejscy nie przejdą obojętnie, tym bardziej, że podobno w tym roku "liczba interwencji znacząco wzrosła".
Efekt końcowy jest jednak taki, że jakąś część mandatów dostały osoby, które po prostu chcą zaparkować na legalnie wyznaczonym miejscu parkingowym pod domem, poruszając się samochodami z napędem, który jest oficjalnie promowany - chociażby dotacjami - przez rząd.
Można tutaj zauważyć "drobną" niekonsekwencję
Na dobrą sprawę nie ma żadnego racjonalnego powodu, żeby ograniczenie do 2,5 tony w dalszym ciągu obowiązywało - nie jest w końcu tak, że do 2,5 tony samochód nie niszczy chodnika, a powyżej 2,5 tony nagle kruszy się asfalt i zapada kostka. Źródło tego przepisu jest inne i trochę już dzisiaj nieaktualne. Z jakiegoś powodu jednak nie postanowiono go ruszyć.
Ruszono za to - mając właśnie na uwadze zwiększoną masę pojazdów elektrycznych - inne przepisy, chociażby te dotyczące pojazdów, które możemy prowadzić, posiadając prawo jazdy kategorii B. I tak np. od jakiegoś czasu możemy na zwykłe "prawko" prowadzić pojazdy zasilane paliwami alternatywnymi, nawet jeśli ich dopuszczalna całkowita sięga 4,25 tony. Czyli jeden ukłon - taki trochę umiarkowanie przydatny większości kierowców - jest, ale już taki w kierunku większej liczby prowadzących to nie za bardzo.
Co można z tym zrobić?
To proste - zabronić w ogóle parkowania na drogach dla pieszych. Niby nic to nie rozwiąże, ale przynajmniej nie będzie można mówić o dyskryminacji jakichkolwiek rodzajów napędów.