REKLAMA

Nowy trend wśród kierowców przewozu osób. Uważaj, bo to będzie twoja wina

Kierowca przewozu na aplikację uznał, że musi zatrzymać się na lewym pasie wielopasmowej drogi. Doszło do kolizji, ale to nie on ponosi za nią winę.

Nowy trend wśród kierowców przewozu osób. Uważaj, bo to będzie twoja wina
REKLAMA

Podczas jazdy samochodem należy stosować zasadę ograniczonego zaufania. Jedziemy tak, jakby każdy dookoła planował nas zabić i zrobić coś niespodziewanego. Powinniśmy być zawsze gotowi do reakcji. Jednocześnie, nie da się jechać non stop w trybie najmocniej wytężonej uwagi. Dlatego staramy się operować w schematach i np. gdy ruch jest spokojny, zakładamy, że tak też póki co zostanie. Nie spodziewamy się, że z nieba spadnie fortepian, ktoś wjedzie pod prąd albo nagle bez powodu zatrzyma się na lewym pasie.

REKLAMA

Niestety - to ostatnie się zdarza

Na ulicach polskich miast zrobiło się ostatnio trochę nieprzewidywalnie za sprawą kierowców przewozów na aplikację, którzy często pochodzą z odległych rejonów świata. Tam ruch drogowy odbywa się według innych norm, obowiązują inne przepisy - i przybysze nie zawsze biegle orientują się w tym, jak powinno się jeździć po Polsce. Dodajmy do tego fakt, że pracują po kilkanaście godzin na dobę, a ich samochody bywają w takim stanie technicznym, który przyprawiłby diagnostów o siwiznę.

W filmowych kompilacjach drogowych zdarzeń można napotkać sporo nagrań, których bohaterami są właśnie tacy kierowcy, zwykle jadący Priusami albo Corollami. Najnowszą „modą” wśród nich jest zatrzymywanie się w losowych miejscach, zwykle na środku drogi. Widziałem już takie nagranie z Warszawy (i tam za winnego kolizji został uznany zatrzymujący się „taksówkarz”), a teraz napotkałem na kolejny film, w którym wydarzenia rozegrały się według zbliżonego scenariusza.

Zatrzymywanie się na trzypasmówce nie jest dobrym pomysłem

Mogłoby się wydawać, że zrozumienie tego faktu nie przekracza możliwości poznawczych osoby, która może legalnie poruszać się po ulicach i w dodaniu uczyniła z tego swój sposób na zarobek. Niestety - nic z tego. Kierowca Bolta najwyraźniej przegapił zjazd, więc uznał, że zatrzyma się na lewym pasie. Co może pójść nie tak? Włączył światła awaryjne, by „ostrzec” innych. I tak doszło do kolizji. Samochód jadący za autem z kamerą nie zdołał wyhamować.

Sprawca całego zamieszania wyszedł akurat z tej sytuacji bez szwanku, bo nikt w jego auto nie wjechał. Pojechał więc sobie, jak gdyby nigdy nic. Mało tego - w przypływie jeszcze większego geniuszu uznał, że do przegapionego zjazdu sobie wycofa. Czyli najpierw się zatrzymał, a potem jeszcze cofał.

REKLAMA

Niestety - sprawcą kolizji jest kierowca, który wjechał w tył

Wiadomo - według przepisów, powinien zachować odpowiednią odległość i być gotowym na niespodziewane. Szkoda tylko, że to niespodziewane w ogóle wystąpiło. Jeżdżąc autem trzeba liczyć się z tym, że komuś zepsuje się auto, odpadnie koło albo wyskoczy mu pieszy - i będzie musiał się nagle zatrzymać. Naszym zadaniem jest nie wjechać mu w bagażnik. Ale akurat akcje typu „przejechałem zjazd, to się zatrzymam” można by wyeliminować. Nie jestem przekonany, czy ten kierowca powinien w ogóle jeździć autem, nie mówiąc już o braniu odpowiedzialności za życie i zdrowie pasażerów.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-07-24T14:34:45+02:00
Aktualizacja: 2025-07-24T11:44:30+02:00
Aktualizacja: 2025-07-23T10:50:02+02:00
Aktualizacja: 2025-07-22T17:56:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-22T16:35:41+02:00
Aktualizacja: 2025-07-22T16:20:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-22T10:04:42+02:00
Aktualizacja: 2025-07-21T19:43:56+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA