Nowy, elektryczny Fiat 500: pierwsza jazda i osiem spostrzeżeń
Nowy Fiat 500 jest tylko elektryczny. Czy to źle? I jaką muzykę mogą usłyszeć przechodnie, gdy ten wóz przejeżdża obok nich? Sprawdziłem to podczas pierwszej jazdy.
Nie do końca rozumiem, dlaczego przedstawiciele marki Fiat i Jeep nie chcą użyczać Autoblogowi samochodów do testów. Lekceważenie medium, które ma 1,6 mln unikalnych użytkowników co miesiąc to oryginalny zabieg PR-owy. Na szczęście jakoś sobie radzimy – tym razem w ramach współpracy z inną redakcją udało mi się przejechać chyba najważniejszym modelem firmy od 2007 roku. W moje ręce wpadł nowy, elektryczny Fiat 500.
Dlaczego jest tak ważny?
Poprzednia 500-tka to model, który potężnie dmuchnął we fiatowskie żagle. Ale od jej debiutu minęło już 14 lat i wiatr powoli słabnie. Obecna jeszcze w salonach generacja goni pod względem długości swojego rynkowego życia klasyczny model, do którego nawiązuje. Stara 500-tka była sprzedawana przez 18 lat, od 1957 do 1975, a to były przecież zupełnie inne czasy.
Aby nie dopuścić do sytuacji, w której auto stojące w salonie stanie się już klasykiem za życia – i to po prostu ze względu na wiek, a nie unikatowość – Fiat musiał zagonić inżynierów i stylistów do pracy nad nową generacją. Najtrudniejsze było to, żeby jej nie popsuć. Musiała być podobna do poprzedniej, ale jednak inna, zwłaszcza że – trzymając się meteorologicznych porównań – wspomniany, rynkowy wiatr zmienił kierunek. Teraz liczy się elektryfikacja.
Nowy Fiat 500 jest elektryczny. Tylko i wyłącznie
Jeśli ktoś chce mieć miękką hybrydę, musi kupić poprzednią generację. Fakt, że nadal jest stylowa i po liftingu, ale już się trochę przykurzyła. Przyszłość należy do świeżej odsłony. To po prostu „Fiat 500”, bez żadnego „e” w nazwie sugerującego, że to wóz z napędem elektrycznym. Uwaga, czas na słynne wyrażenie: to „nowa normalność”. Jest nią właśnie elektryfikacja.
Moja pierwsza (i możliwe, że ostatnia) jazda elektryczną 500-tką nie trwała długo, ale wystarczająco, żebym zdążył zanotować kilka spostrzeżeń.
1. Zaczęło się od muzyki z filmu Felliniego
Auta elektryczne nie mogą już nie wydawać żadnych dźwięków, bo to zbyt niebezpieczne dla pieszych. Dlatego większość z nich brzmi podczas powolnej jazdy jak coś, co nazywam „kosmicznym kościołem”. Słychać dziwaczne odgłosy przypominające chóralne śpiewy, przyprawione efektami. Elektryczny Fiat 500 oferuje trochę inną ścieżkę dźwiękową, ale tylko po pierwszym odpaleniu silnika po dłuższym postoju. Przechodnie słyszą wtedy utwór z filmu Felliniego „Amarcord”. Wszystko po to, by poczuli klimat „la dolce vita” i cofnęli się w czasie do epoki pierwszej Pięćsetki. Tak przynajmniej tłumaczy Fiat. To ma sens.
Czekam na moment, w którym będzie można samemu wgrywać piosenki odtwarzane przy toczeniu się „elektrykiem”. Mam kilka pomysłów na utwory, które sprawią, że naprawdę nikt nie wejdzie nam pod koła, bo wszyscy uciekną gdzie pieprz rośnie.
2. Elektryczny Fiat 500 wygląda naprawdę dobrze
Świetny kolor, a do tego dobrze znany – a jednak przyprawiony na nowo LED-ami albo nowymi klamkami – pomysł na nadwozie retro. Rewelacja. Nie jest tajemnicą, że Fiat 500 jest bardzo często (zazwyczaj?) kupowany oczami. Tutaj też tak będzie. Styliści dali radę zmienić tak, żeby zmienić wszystko, nie zmieniając jednocześnie zbyt dużo.
3. We wnętrzu jest jeszcze lepiej
W środku nie bawiono się już w nawiązywanie do poprzednika, tylko rozpoczęto od czystej kartki – i to też dobrze. „Elektryczność” tego modelu pozwoliła na pożegnanie się z tunelem środkowym, więc kolana kierowcy nic nie atakuje. Nie ma też żadnej dźwigni zmiany przełożeń, a zamiast niej są przełączniki. Proste i wygodne.
Ekran systemu multimedialnego jest duży i ładny. Kamera cofania ma rewelacyjną jakość, a „koło sterowe” wygląda zgrabnie (Skodo, słyszysz? Tak się robi dwuramienne kierownice). Nie do końca podoba mi się tylko schowek pod nawiewami, bo wygląda jak roześmiana gęba. Też to widzicie? Kto raz to zauważy, więcej nie spojrzy na wnętrze 500-tki w ten sam sposób, co wcześniej!
Jeśli chodzi o wady, nie podoba mi się też tanio wyglądający plastik na drzwiach. Same drzwi otwiera się zresztą ciekawie, bo po wciśnięciu przycisku. Zwyczajne klamki są już chyba niemodne.
4. Można bawić się w szukanie ciekawych detali
Na karoserii i w środku widać kilka napisów „500”, a we wnętrzu dochodzi do tego jeszcze sylwetka klasycznego 500 schowana w jednym schowku albo panorama włoskiego miasta w drugim. Dobry sposób na nudę w korku, choć działa tylko raz.
5. Z tyłu elektryczny Fiat 500 jest ciasny
Ale czy ktokolwiek jest zdziwiony, skoro mówimy o aucie mierzącym 3,6 m? Dostęp na tylną kanapę wymaga ukończenia pierwszego stopnia kursu z akrobatyki. Dla mniej giętkich przewidziano wersję z małymi, tylnymi drzwiami. Bagażnik ma 185 litrów, z czego wielką część zajmuje torba na kable. Lepiej robić zakupy częściej, a mniejsze…
6. Jazda jest dość łagodna, ale bardzo przyjemna
Nagłe zrywanie przyczepności, brutalne wbijanie w fotel, szaleńczy śmiech kierowcy wypatrującego kawałka prostej, by znowu wcisnąć gaz do podłogi… to absolutnie nie jest opis, który pasuje do elektrycznego Fiata 500. Jazda jest bardzo płynna, ale nie ma nic z brutalności. Brutalność nie pasuje do „dolce vita” i muzyki z Felliniego. 500-tka za to pozytywnie zaskakuje komfortem na nierównościach.
Osiągi zapewniane przez 118-konny motor są jednak bardzo przyzwoite. Rozwinięcie 100 km/h na godzinę zajmuje Fiatowi 9,5 s, ale setką przecież w mieście jeździ się rzadko. Do pięćdziesiątki 500-tka rozpędza się w mgnieniu oka i to niezależnie od trybu. Jest ich kilka, a do przełączania służy pokrętło między fotelami. Najładniej nazywa się „Sherpa”, w którym Fiat ogranicza działania klimatyzacji i nieco osłabia reakcje na gaz, by osiągnąć jak największy zasięg. Najczęściej jeździłem jednak w normalnym ustawieniu. Miło, że elektryczny Fiat 500 może się sam zatrzymać po zdjęciu nogi z gazu.
7. Zasięg w cyklu mieszanym to 312 km…
…a przynajmniej tyle podaje producent. Niestety, moja pierwsza jazda była zbyt krótka, żebym mógł sam sensownie ocenić zużycie energii i to, jak daleko elektryczny Fiat 500 może zajechać, zanim stanie na poboczu. Podobno włoski wóz nie jest mistrzem oszczędności i lubi prąd, niczym przeciętny Luigi pizzę.
8. Cena wersji bazowej to niecałe 100 tysięcy złotych
Elektryczny Fiat 500 w odmianie Action kosztuje 99 500 zł, ale ma nie tylko uboższe wyposażenie (uchwyt na smartfona zamiast ekranu, klasyczne reflektory itd.), ale i mniejszą moc (90 koni zamiast 118) i mniejszy zasięg (190 km zamiast 312). Taka wersja, jak testowana, czyli najlepiej wyposażona La Prima, to już okolice 160 tysięcy.
Tańsza konfiguracja ma sporo sensu. Zasięg i tak wystarczy do jazdy po mieście, po zakupy i do biura. Wóz jest ładny, stylowy i wygodny. Droższa robi się już za droga, bo za podobne pieniądze można mieć albo Mini Coopera SE, który też świetnie wygląda, ale daje o wiele więcej radości z jazdy i jest po prostu szybszy, albo coś bardziej praktycznego, w rodzaju Hyundaia Kony Electric.
Podsumowując…
…elektryczny Fiat 500 to chyba najlepsza wersja tego samochodu, jaka powstała. Gdybym miał wybrać wersję na prąd albo jakiegoś Abartha – uroczego, ale leciwego, twardego i ze zbyt wysoko umieszczonym fotelem – nie zastanawiałbym się ani chwili, a potem włączył jakiś stary, włoski film, żeby nie nudzić się w trakcie ładowania.