REKLAMA

Koniec modeli DS4 i DS5, czyli instrukcja jak nie wprowadzać marki premium

Jeśli gdzieś prowadzony jest konkurs na najmniej zaskakującą wiadomość z branży motoryzacyjnej, to być może właśnie poznaliśmy zwycięzcę - DS kończy z modelami DS4 i DS5.

DS4
REKLAMA
REKLAMA

Patrząc na europejskie wyniki sprzedaży tych dwóch samochodów, większym zaskoczeniem dla wielu osób może być fakt, że w ogóle je jeszcze produkowano. W zeszłym roku na DS4 skusiło się na naszym kontynencie zaledwie 8419 osób, natomiast na DS5 - 5738. Dla porównania, grające teoretycznie w tym samym segmencie co DS4 BMW serii 1 sprzedano w liczbie 14,5 tys. egzemplarzy... w samym grudniu 2017 r. DS5 chociażby z BMW serii 3 nie będziemy zestawiać. Z przyzwoitości.

DS4 i DS5 można jeszcze kupować, ale tylko pod warunkiem, że zdecydujemy się na jeden z wyprodukowanych już modeli. Nowych egzemplarzy już nie będzie. DS3 natomiast produkowany będzie do końca 2019 r.

„Taki był plan od początku nowego planu.”

Według DS jednak nie kiepska sprzedaż była powodem zakończenia produkcji, a po prostu taki był plan (zapowiadany zresztą od początku tego roku). Nadszedł zupełnie nowy i tworzony od początku z myślą o DS model DS7, więc stare modele, które na karku mają już 7 lat obecności na rynku i były tworzone według starej filozofii (przerabiania zwykłych Citroenów na DS), mogą odejść.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że... wszystko jest nie tak. Od samego początku.

DS4

Czym tu się zachwycać?

Nie można odmówić marce DS historycznego uroku. Nie można odmówić sprzedawanym pod nią modelom tego, że próbowały wyglądać atrakcyjnie i trochę nietypowo. Tylko co tak naprawdę miało porwać klientów, kiedy DS startował jako osobna marka?

Kiedy Toyota startowała z Lexusem jako osobną marką, stworzyła pierwszego LS-a. LS-a, którego do tej pory wszyscy kojarzą z perfekcyjnym dopracowaniem i luksusem. Mało kto już pamięta, że razem z LS-em debiutował ES, który był niczym innym jak lekko zmodyfikowaną Toyotą Camry. Wszyscy patrzyli na LS-a, wszyscy zapamiętali LS-a z czegoś konkretnego, wszyscy chcieli LS-a, choć większości oczywiście nie było stać.

Kiedy Infiniti wchodziło na rynek, też wystartowało od razu od modelu, o którym wielu może jedynie marzyć. Q45 było wielką, potężną i drogą limuzyną, z ośmiocylindrowym silnikiem pod maską. Mniejsze i tańsze modele przyszły później.

Kiedy Hyundai uruchomił Genesisa jako osobną markę, od razu pokazał światu najlepsze, co jest w stanie zrobić, czyli G90.

Kiedy natomiast myślimy o obecnych ofertach marek premium, też zaczynamy od myślenia o tych najdroższych, najbardziej luksusowych modelach.

DS4

I to one sprzedają resztę gamy.

Marzy nam się BMW 7, ale nie mamy aktualnie pół miliona do wydania? Prawdopodobnie pójdziemy i tak do salonu i wyjedziemy z niego nową 3-ką czy 5-tką (a może nawet 1-ką albo 2-ką). W końcu to ta sama marka, te same wartości, więc kupujemy w zasadzie to samo, ale po prostu mniejsze i tańsze.

Urzeka nas to, jak wszyscy rozpływają się nad komfortem klasy S albo nad szalonym E63s czy AMG GT? To idziemy do salonu i wychodzimy np. z klasą C albo A45 AMG. Bo to w końcu w jakimś stopniu spełnienie naszych marzeń. A to, że marzyliśmy o zupełnie innym i wielokrotnie droższym modelu, to już przecież zupełnie co innego.

Właściwie każda marka ma w gamie jakąś prawdziwą gwiazdę, która przyciąga do marki i napędza sprzedaż, nawet jeśli sama nie sprzedaje się cudownie. Zanim pokazano cywilną Giulię, pokazano potężną wersję QV. 911-tka sprzedaje Cayenne'y i Macany. Idę nawet o zakład, że podobieństwo nowego Ceeda do Stingera (ach!) będzie sprzedawać tego pierwszego aż miło.

Wskrzeszony DS zaczął natomiast od... przerabiania najzwyklejszych na świecie osobówek Citroena. Tutaj inne wygięcie, tutaj inne przetłoczenie, delikatne zmiany (przeważnie na niekorzyść) w zawieszeniu, a na koniec inne logo. Nie wyszły z tego żadne wybitne auta, nikt nie wieszał na ścianach plakatów z nimi, nikt nie zarywał nocy, żeby poczytać jeszcze trochę o nowym DS. Nie było o czym marzyć, ani czym się zachwycać.

Ale według DS to była dobrze zrobiona robota, prosimy płacić więcej, bo przecież jesteśmy marką premium. Bo tak powiedzieliśmy. Nie, nie robiliśmy niedawno lekko przypudrowanych Citroenów i wcale nie robimy tego dalej, pan nas z kimś pomylił. Jesteśmy premium.

DS5

I to samo dzieje się teraz.

Odświeżony DS nadal nie ma nic, co byłoby w stanie porwać, ani nic, do czego można byłoby wzdychać, a o to przecież chodzi w markach premium. Trudno nawet stwierdzić, czym wyróżnia się na tle konkurencji.

Niby zaczęto tym razem od szczytu gamy, czyli od DS7, ale trudno dostrzec w nim samochód, który rozkocha w sobie tłumy. Ot, po prostu kolejny w miarę duży SUV w znośnej cenie. Trochę odważniej stylizowany od niektórych SUV-ów na rynku, a od niektórych trochę mniej.

REKLAMA

Niby coś tam było o 300-konnej wersji hybrydowej. Niby gdzieś tam wspomina się o nadchodzącym samochodzie elektrycznym. Niby w 2019 lub 2020 r. ma się pojawić szokująco piękny DS8 lub coś podobnego, stojącego na szczycie gamy. Tylko kto zwróci na niego uwagę, skoro DS będzie „tą marką od SUV-ów i fikuśnych małych aut”?

DS5
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA