Chiny doszły do wniosku, że mają za dużo producentów samochodów elektrycznych i czas to zmienić
Chińscy producenci samochodów elektrycznych mają połączyć się w większe przedsiębiorstwa, żeby konkurować na zachodnich rynkach z większymi graczami.
W Chinach działa prawie 400 producentów samochodów elektrycznych. Można powiedzieć, że prawie każda większa wioska (od 3 milionów mieszkańców w górę) ma własnego producenta. Do Europy zazwyczaj docierają wieści tylko o tych największych, a tymczasem okazuje się, że wśród chińskich milionerów oraz przedsiębiorstw z innych branż modna jest produkcja samochodu elektrycznego. Koszty nie są wysokie, szanse na zwrot inwestycji ogromne, a do tego dochodzą systemy państwowych dopłat, które od 2015 roku wyniosły równowartość około 20 miliardów złotych. Od kilkunastu lat chińskie władze wspierały rozwój takich producentów, wietrząc w tym szansę na międzynarodowy sukces. Teraz gdy producentów jest zbyt wielu, żeby realnie konkurować poza granicami Chin, czas na ulubione zagranie komunistycznych ustrojów, czyli kolektywizację. Chociaż dla niepoznaki używa się ładniejszego, zachodniego określenia, tj. konsolidacji.
Chińscy producenci samochodów elektrycznych mają połączyć siły
Chiński minister ds. przemysłu i technologii powiedział, że w Chinach jest zbyt dużo małych producentów samochodów elektrycznych. Zaburzają oni łańcuch dostaw i powodują zbyt duże rozdrobnienie poddostawców. W samej prowincji Jiangsu, która ma powierzchnię 102 tys. km kw. i 80 milionów mieszkańców ,funkcjonuje obecnie 30 producentów samochodów elektrycznych. Dlatego rząd zachęca je do połączenia się w większe przedsiębiorstwa. Oczywiście nie skończy się to na samych słowach. Otóż zachętą do połączenia się mają być limity mocy produkcyjnych przewidziane na poszczególne prowincje. Dopóki dla danej prowincji nie będzie wolnych przydziałów, to nie będzie miała zgody na wdrożenie nowych projektów. Im większy zakład, tym szybciej otrzyma pozwolenie. Mali gracze będą czekali wieczność, zanim z góry przyjdzie zielone światło na uruchomienie produkcji. Proste i skuteczne. Na zapowiedzi ministra błyskawicznie zareagowała chińska giełda, akcje największych spółek z tego segmentu spadły o kilka punktów procentowych.
Ale gra toczy się tak naprawdę o coś innego
Małe przedsiębiorstwa wytwarzające samochody elektryczne nie są w stanie konkurować z dużymi koncernami motoryzacyjnymi zarówno europejskimi, jak i amerykańskimi. Dlatego nigdy nie opuszczają granic Chin, bo tylko tam mają szansę na sukces. Takie auta jak Wuling Hongguang nie nadają się na europejskie czy amerykańskie ulice. Tylko najwięksi producenci tacy jak Geely czy Nio mają coś do zaoferowania światu. Mali tylko przeżerają potrzebne zasoby, a nie ma innej drogi rozwoju dla chińskiej motoryzacji niż ekspansja na ważniejsze rynki. Jednak na tych rynkach przeszkodą są procedury homologacyjne i koszty z tym związane. Kilkanaście dużych producentów będzie w stanie zalać świat swoimi wyrobami.
To już nie te czasy, gdy Europa śmiała się z chińskich pudełek, które rozpadają się od najlżejszego uderzenia. To poważni gracze, a jeżeli plan chińskiego rządu się uda, a na pewno tak będzie, to w przyszłości europejscy producenci mogą mieć duży problem z chińską konkurencją, za którą stoją olbrzymi pieniądze i ogromny apetyt na zdominowanie rynku. Jak mówi chińskie powiedzenie: przyszło nam żyć w ciekawych czasach.