Nowe modele Geely to murowane bestsellery. Europa? Taki kraj przecież nie istnieje
Gdyby nowe modele Geely – Binuye Pro po liftingu czy Xingue L – pojawiły się u nas pod jakimś znanym brandem, sam stanąłbym w kolejce przed salonem. Bez znanego brandu zresztą też.
Jestem bardzo ciekawy co powstrzymuje chińskich producentów przed zmasowanym atakiem na europejski kontynent (tak, wiem, CO2 – ale przecież robią też auta elektryczne). MG radzi sobie coraz odważniej, w pierwszej połowie tego roku sprzedało już prawie 21 tys. samochodów, a NIO wysyła pierwsze transporty ES8 do Norwegii. Ale patrząc na to, co pokazuje ostatnio np. Geely myślę sobie, że w europejskich, a szczególnie azjatyckich centralach powinno się uruchomić jakieś procedury ratunkowe, bo to samo co kiedyś zrobili Japończycy, a potem Koreańczycy, za chwilę mogą zrobić koncerny z Chin. I mam na to twarde dowody w postaci tych dwóch modeli:
Dowód nr 1: Geely Binyue Pro po liftingu
Wygląda dziarsko, ale lekko i nowocześnie, ma w sobie też nutę agresji, która zwykle przyciąga uwagę klientów.
Nie ma się czego wstydzić również we wnętrzu – nie można mu odmówić nowoczesności, nie brakuje mu też urody. Duże ekrany, niezłe materiały, ambientowe podświetlenie, łączność z internetem – wszystko jest.
Do tego współczesne systemy bezpieczeństwa i 1,5-litrowy silnik Volvo o mocy 177 KM. Przecież gdyby to się nazywało Mitsubishi ASX, Suzuki Vitara, albo Seat Arona, żarłoby jak złe. Dla przypomnienia, wspomnieni konkurenci wyglądają tak:
Dowód nr 2: Geely Xingue L
Czyli świeżuteńki, topowy SUV Geely, który zadebiutował w chińskich salonach w ubiegłym tygodniu i jeszcze przed premierą zamówiło go 30 tys. klientów. Posadowiono go na Compact Modular Architecture – platformie opracowanej przez Geely wspólnie z Volvo i wykorzystywanej wspólnie z sukcesami przez obie marki. Znacznie bardziej stonowany stylistycznie niż Binyue, elegancki, z przodu można się doszukać podobieństw do największego SUV-a Volvo – modelu XC90. Ma długą listę bogatego wyposażenia, z wszelkiej maści systemami bezpieczeństwa i asystentem jazdy po autostradzie włącznie.
Pod maską – jak to w Volvo – dwulitrowy silnik turbo, a w czwartym kwartale tego roku pojawi się wersja hybrydowa. Geely odważnie zapowiada konfigurację, która pozwoli na uzyskanie sprawności silnika spalinowego na imponującym poziomie 43,3 proc. W presskicie podkreślono, że ośbiomiegową przekładnię automatyczną przygotował Aisin, a napęd na cztery koła to produkt marki BorgWarner – firmy, które dostarczają swoje rozwiązania również do produktów bardziej znanych u nas marek samochodów. Do tego aktualizacje over the air, które mają zapewnić, że pod względem bezpieczeństwa, rozrywki, umiejętności jazdy autonomicznej, ale również mocy, czy konfiguracji zawieszenia, Xingue L wciąż będzie się rozwijało.
Niechby tak wyglądał jakiś nowy, największy SUV Suzuki, kolejny Seat Tarraco, albo Hyundai Santa Fe – pewnie nie brakło by na nie chętnych. Szczególnie, że wyglądają tak:
Jedyne, co może przeszkodzić, to znaczek na masce
Pewnie w kwestii zakupu auta póki co łatwiej jest zaufać dobrze znanej marce, niż próbować czegoś tak egzotycznego jak produkt z Chin. Ale to wyłącznie kwestia marketingu. Skoro nie przeszkadza nam, że japońskie auta powstają w Wiekiej Brytanii, czy na Węgrzech, a koreańskie w Czechach, to czemu mielibyśmy bać się chińskich aut z Chin? Przecież i tak stamtąd pochodzi większość sprzętów, które mamy w domu. Do tego, skoro specom od PR-u udało się nas w którymś momencie przekonać, że Skoda to już nie Felicia i 105 bo stoi za nią Volkswagen, a Dacia to nie 1310, bo stoi za nim Renault, to co stoi na przeszkodzie, by kupić Geely, któremu tak blisko do Volvo? Niech sobie Volvo sprzedaje modele premium, a Geely – modele popularne.
A takie Geely Xingue SUV, mimo wrodzonej niechęci do SUV-ów, ujeżdżałbym z większym entuzjazmem niż Filip Chajzer Izerę.