Chińczycy mogliby wskrzesić polską markę. Skoro zrobili to w Hiszpanii
W Hiszpanii naprawdę można spotkać na ulicy – ponownie – samochody marki Ebro. Wprawdzie pewnie ich oryginalną formę pamiętają już tylko seniorzy, a mimo to chiński inwestor zdecydował się na przywrócenie tej zapomnianej marki.

Przeglądając profil HubNut trafiłem na ciekawe zdjęcie z hiszpańskiej ulicy: względnie świeżo zarejestrowany SUV z wielkim napisem EBRO na grillu. O planach przywrócenia tej marki słyszałem już jakiś czas temu, ale po raz pierwszy widzę ten pojazd w realnym ruchu drogowym – czyli klienci już go kupują. Tak się prezentuje na żywo, poza folderem reklamowym:

Mamy do czynienia z dość generycznie wyglądającym, ale zgrabnym SUV-em klasy kompaktowej. Marka Ebro ma obecnie w ofercie trzy modele – wszystkie są SUV-ami – pod nazwami S400, S700 i S800. Auto widoczne na zdjęciu to spalinowe S700 w cenie 28 000 euro, czyli ok. 118 300 zł. Można mieć też wersję plug-in hybrid i to w tej samej cenie, co jest dużą rzadkością. Największy model S800 także oferuje wariant spalinowy i PHEV w cenie 139 500 zł. Najmniejszy, S400, jest hybrydą zamkniętą, ale na oficjalnej stronie Ebro nie zamieszczono jeszcze jego ceny.
Samochody są produkowane w Barcelonie, w starej fabryce Ebro
Za ich technologię w całości odpowiada chiński koncern Chery. S700 i S800 to inaczej Tiggo 7 i Tiggo 8, czyli samochody doskonale znane na rynkach pozaeuropejskich. Odważny ruch wprowadzenia na hiszpański rynek chińskich samochodów wytwarzanych lokalnie i pod lokalną marką fascynuje mnie, ponieważ w rzeczywistości Chińczycy z Chery, gdyby się postarali, mogliby odtworzyć jakąś lokalną markę na prawie każdym rynku europejskim. We Włoszech nazwaliby je Autobianchi, we Francji - Simca, w Wielkiej Brytanii - Austin, w Holandii - DAF, w Belgii – Minerva, w Austrii - Neckar albo Steyr, wciąż zostaje jeszcze Tatra, Pannonia, FSO, Wartburg – i w ten sposób można byłoby opanować całą Europę tymi samymi samochodami, żonglując tylko ich logami. W Polsce mieliśmy przecież kłótnię o prawa do nazwy FSO, która teraz właściwie nie wiadomo w czyich jest rękach – ale pewnie gdyby właściciel praw zobaczył odpowiednią sumę pieniędzy, to z przyjemnością by się ich pozbył. Potem trzeba byłoby tylko podjąć montaż SKD (simple knockdown - montaż z gotowych elementów) gdzieś w Polsce i zamiast Chery Tiggo 7 mielibyśmy FSO Warszawę 7 i FSO Warszawę 8. Jak dla mnie to jest murowany przepis na sukces.
Co śmieszne, dawniej marka Ebro robiła tylko auta użytkowe
Logo Ebro trafiało na ciężarówki i furgonetki, a po przejęciu fabryki przez Nissana – także na terenówki. W Hiszpanii wciąż można spotkać Patrole z napisem EBRO na masce i ciężarówki z logo Nissana, ale mniejszym „Ebro” w rogu. Dodatkowo furgon Ebro F400 trafił do sprzedaży w Europie pod nazwą Nissan Trade. Później Hiszpanie zdążyli zapomnieć o tym producencie i teraz Chińczycy wjeżdżają cali na tradycyjnie i mówią: zobaczcie, to są hiszpańskie samochody. Produkujemy je w Hiszpanii i mają hiszpańskie logo. Nie możecie tego nie kupić, bo będziecie niepatriotyczni. Tu jest salon, tu cena, tu podpisujesz, czego nie rozumiesz?
Jeszcze trochę za wcześnie, żeby odtrąbić sukces powrotu Ebro w Hiszpanii
Natomiast jest to przypadek jedyny w swoim rodzaju, który z pewnością będę śledzić, bo jeśli się powiedzie – rozochoci Chińczyków, żeby to kontynuować. Nie mam nic przeciwko temu, o ile samochody naprawdę będą powstawały w europejskich fabrykach, a nie będzie im się przyczepiało znaczków do gotowego pojazdu importowanego z Chin – tak jak to było z partią pierwszych aut FSO Warszawa, które do Polski przyjechały w skrzyniach z ZSRR.