Jeździłem już najnowszym BMW Z4 M40i. Oczywiście przez większość czasu padało
Od kilku tygodni nie było tak chłodnego i deszczowego weekendu. To oczywiste, że jeżeli kiedyś miałem testować roadstera, to właśnie wtedy. Ale postanowiłem, że nie dam sobie popsuć humoru. Zwłaszcza że BMW Z4 M40i potrafi go skutecznie poprawić. Przy okazji znalazłem sposób na to, by wszyscy jeździli przepisowo.
Sto dwadzieścia kilometrów na godzinę. Z taką prędkością jechałem po lekko wilgotnej autostradzie, gdy postanowiłem wcisnąć gaz. Z4 zaryczało silnikiem, a tylna oś zaczęła swój taniec od lewej do prawej krawędzi pasa. Najpierw nieźle się wystraszyłem, a później uśmiechnąłem. Miło, że w 2019 roku można jeszcze kupić samochód, który ma w sobie choć trochę życia.
Niby to nic dziwnego. Mówimy o wersji M40i.
Czyli o takiej, która ma 340 KM i napęd tylko na tył. Powinienem się spodziewać, że mocny, tylnonapędowy roadster będzie miał takie tendencje. I tak naprawdę to się spodziewałem – i dzięki temu trzymałem kierownicę oburącz, a nie np. kolanem jak niektórzy właściciele nowych BMW. Ale to i tak niecodzienne. W końcu w 2019 roku przywykliśmy do aut, które są uładzone i uzbrojone po dach w masę nadwrażliwych systemów wspomagających. Tutaj systemy – owszem – są, ale na wiele pozwalają. A dachu można się pozbyć.
Z4 jest niecodzienne nie tylko z tego powodu.
To, że jest agresywne i potrafi zarzucić tyłem, to jedno. Ale jeszcze bardziej niecodzienne jest to, że w ogóle powstało. To w końcu roadster, czyli przedstawiciel wymierającego segmentu. Jazda z wiatrem we włosach – czy to w kabrio, czy właśnie w roadsterze – od pewnego czasu nie jest już cool. Cool są SUV-y, czyli kompletnie przeciwieństwo Z4.
Chodzą głosy o tym, że za istnienie nowej generacji tego modelu należy podziękować Toyocie. Podobno BMW wcale nie miało ochoty tworzyć nowego Z4. Nic dziwnego: zapewne w Excelu całość kompletnie się nie spinała. Z pomocą przybyła Toyota, szukająca odpowiedniej platformy dla nowej Supry. Zaoferowała partnerstwo. Wtedy Z4 zaczęło się już opłacać.
Tylko… dlaczego tak wygląda?
Miejmy to już za sobą: nowe BMW Z4 kompletnie nie podoba mi się z zewnątrz. Rzadko mam tak, że jakieś auto uznaję po prostu za nieładne. Zwykle jego stylistyka albo jest mi obojętna (trudno się zachwycać albo oburzać np. nadwoziem Skody Scali), albo po jakimś czasie w końcu się do niej przekonuję. Z BMW tak nie jest. Patrzę na Z4 po kilku dniach i nadal mi nie pasuje. Z tyłu napisy na klapie wyglądają jak przyczepione przez przypadek. A przód jest moim zdaniem wyjątkowo niespójny, za szeroki, robi wrażenie rozdeptanego. Trochę kojarzy mi się z Fiatem 124 Spider, ale Fiat jest ładniejszy…
Trudno. Wyglądem się nie jeździ.
Za to jeśli chodzi o argumenty, które mogą przekonać do siebie kierowcę, Z4 ma ich całe mnóstwo. W odróżnieniu od poprzedniej generacji, nowa nie ma dachu typu hardtop. Zastosowanie miękkiego zaowocowało niższym środkiem ciężkości i lepszym rozłożeniem masy.
Aby poprawić stabilność auta na zakrętach, skrócono rozstaw osi, ale zwiększono szerokość wozu. Nadwozie jest sztywniejsze, a przednie zawieszenie zostało specjalnie przekonstruowane, by zapewnić większą precyzję prowadzenia. Opony w wersji M40i są takie same, jak w M4. A wzorem dla konstruktorów Z4 był podobno sposób, w jaki jeździ jedno z najbardziej chwalonych BMW ostatnich lat: czyli M2.
Wersja M40i ma sześć cylindrów.
Oprócz niej w gamie dostępne są jeszcze dwie odmiany z czterema cylindrami (20i i 30i, o mocach odpowiednio 197 i 258 KM). Na pewno też nieźle jeżdżą, ale nie mają tego, co wyróżnia odmianę z trzema litrami i dwiema turbosprężarkami. Czyli dźwięku.
W przypadku samochodu ze zdejmowanym dachem, odgłos ma szczególne znaczenie. Ten z Z4 nie zawodzi. Na niskich obrotach brzmi chrapliwie i głęboko, trochę jak boxer z Porsche. Na wyższych przechodzi w efektowne, wysokie tony. Na tyle efektowne, że jestem przekonany, że kierowcy, których mijałem w tunelu, spodziewali się ujrzeć zamiast Z4 coś znacznie droższego.
Oczywiście dźwięk nie jest jedyną zaletą M40i.
340 KM czyni z Z4 niezwykle szybki samochód. Gdy pada lub jest mokro, trzeba mieć się na baczności. Ale gdy jest sucho, można przyspieszyć do 100 km/h w 4,5 s. Z4 jest piekielnie skuteczne. Przyspiesza od samego dołu, bez chwili zawahania. I nie traci rezonu nawet daleko na prawo od setki na prędkościomierzu (oczywiście na niemieckiej autostradzie).
Ośmiobiegowa skrzynia automatyczna działa na tyle świetnie, że w ogóle się nie myśli ani o niej, ani o łopatkach za kierownicą. Nie ma potrzeby, by ich używać. Oczywiście, niektórzy na pewno chcieliby pojeździć takim roadsterem z „manualem”. To byłoby ciekawe, ale chyba już na to za późno. Takiej skrzyni nie ma w żadnym z nowych Z4.
Gdy jest sucho, Z4 idealnie trzyma się drogi.
Układ kierowniczy ma w sobie nieco czegoś, co pamiętam z serii 8, a co można by określić jako pewną sztuczność. Nadal jest jednak bardzo dobry. Z4 wgryza się w łuki, zachęcając kierowcę do coraz bardziej agresywnej jazdy. Nadal trzeba jednak pamiętać, że mówimy o mocnym, tylnonapędowym roadsterze. To nie jest samochód dla początkujących kierowców. Zwłaszcza – ale nie tylko – wtedy, gdy jest mokro.
Ale gdy nie pada, wcale nie trzeba jechać szybko.
Można też wcisnąć przycisk położony niedaleko lewarka skrzyni biegów i odczekać 15 sekund. Świat zza kierownicy wtedy zupełnie się zmieni.
Nie miałem okazji jeździć poprzednim Z4, ale pracownik BMW, który wydawał mi egzemplarz testowy mówił, że w nowym po zdjęciu dachu „mocniej wieje”. Rzeczywiście, w mieście szybko robi się nieprzyjemnie. Sytuację poprawia podniesienie szyb, ale i tak nie należy się spodziewać komfortowych podróży autostradą bez dachu.
Najlepsze, co można robić w Z4 ze zdjętym dachem, to po prostu… jechać przepisowo i słuchać sobie dźwięku silnika. Gdy akurat trafimy na odrobinę słońca (udało mi się na kilka minut), będziemy zachwyceni. Po chwili można dojść do wniosku, że gdyby wszyscy jeździli bez dachu, w mieście nikt nie przekraczałby prędkości. Bo to po prostu nieprzyjemne. Po co komu fotoradary? Zamiast tego rząd powinien promować kupowanie roadsterów...
Jakie jeszcze jest nowe Z4?
Po pierwsze, zaskakująco przestronne i praktyczne. W odróżnieniu od niektórych (zwłaszcza starszych) japońskich roadsterów, w Z4 można usiąść wygodnie nawet gdy ma się 1,90 m wzrostu. I nawet wtedy, gdy dach jest zamknięty.
Bagażnik tego auta ma 281 litrów, co jest niezłym wynikiem jak na tę klasę. Jego kształt pozwala na wygodne zabranie zakupów lub dwóch czy trzech sporych toreb. Można bez problemu zapakować się na kilkudniowy wyjazd we dwoje. Zaprojektowano też niedużą przestrzeń bagażową za fotelami. W sam raz np. na szaliki i czapki albo… kanapki na drogę.
Po drugie, Z4 jest przyjemne w środku. Stworzone specjalnie dla tego modelu fotele są wygodne. Kokpit przypomina ten z nowej serii 3. Zastosowano też ten sam, najnowszego typu system multimedialny. Wszystko działa sprawnie, a deska rozdzielcza jest wykonana z bardzo dobrych materiałów.
Mam właściwie tylko dwie uwagi do wnętrza Z4. Po otwarciu pokrywy cupholderów umieszczonych między fotelami, kierowca nie ma co zrobić z prawym łokciem. Myślę, że dałoby się jeszcze dopracować tę kwestię i zrobić to tak, by nie trzeba było wybierać między łykiem kawy a ochotą na amputację kończyny.
Muszę też wspomnieć o wyświetlaczu head-up. W żadnym BMW nie miałem tego typu problemu, ale tutaj po zmroku jego wskazania były za mało widoczne. Dostosowywanie ustawień jasności w menu nie pomogło. Może to kwestia egzemplarza? Oby nie chodziło o to, że BMW zaczęło oszczędzać na elementach wyświetlacza.
Umówmy się jednak, że obie te kwestie nie są specjalnie istotne w przypadku 340-konnego roadstera.
Równie drugorzędne może być spalanie.
Mimo wszystko myślę, że warto o nim wspomnieć. Średnie z całego testu – obejmującego głównie jazdę w mieście, z kilkoma wypadami na obwodnicę czy pod Warszawę – wynosiło 12,8 litrów na 100 km. To przyzwoity wynik.
Po zamknięciu dachu, Z4 jest dobrze wyciszone od szumów.
To z kolei może być już całkiem ważne dla potencjalnych właścicieli. W końcu wizja wakacyjnej przejażdżki Z4 np. do Włoch może być kusząca. W wielu autach z softtopem taka wyprawa była jednak dokuczliwa ze względu na hałas pojawiający się przy wyższych prędkościach, nawet po zamknięciu dachu. W BMW jest inaczej. Podczas jazdy z dozwolonymi prędkościami autostradowymi wyciszenie nie odbiega wiele od zwykłych coupe.
BMW Z4 – ceny
Na koniec kilka słów o cenach. Najtańsze, dwulitrowe Z4 kosztuje 201 tysięcy. Wersja M40i to już wydatek co najmniej 307 tysięcy złotych. Ale jeśli komuś spodoba się widoczny na zdjęciach lekko matowy, pomarańczowy lakier, będzie musiał zapłacić co najmniej o 69 tysięcy więcej. Spokojnie: to nie lakier jest tak drogi. Chodzi o to, że BMW obecnie „pozwala” go wybrać tylko w połączeniu z wersją First Edition. Ma ona w wyposażeniu m.in. 19-calowe felgi, dach z połyskiem, system bezkluczykowy, adaptacyjne reflektory diodowe, elektrycznie regulowane fotele czy bardzo dobry zestaw audio Harman Kardon i wspomniany wyświetlacz head-up.
Łącznie, testowany egzemplarz został wyceniony na około 380 tysięcy. To bardzo dużo, ale… Z4 M40i właściwie nie ma konkurencji, zwłaszcza odkąd wycofano Mercedesa SLC. Można uznać, że konkurentem jest Porsche 718 Boxster S, ale ma ono centralnie umieszczony silnik. Kosztuje – rzeczywiście – dość podobnie. Co jeszcze? Może Jaguar F-Type (z V6, bez dachu i z automatyczną skrzynią – ponad 400 tysięcy)? Można też podejść do sprawy inaczej i wybrać Mustanga V8. Albo czteromiejscowe BMW M4. Również jest wycenione ponad 400 tysięcy i osiąga 100 km/h w podobnym czasie, co Z4.
Czy chciałbym jeździć BMW Z4 M40i na co dzień?
Po dłuższym zastanowieniu się stwierdziłem, że raczej nie. To bardzo dobry, emocjonujący samochód. Ale dla mnie jest chyba trochę zbyt narowisty. Możecie się już śmiać, że się nie znam i że nie umiem jeździć.
Ja wybrałbym dla siebie Alpine A110. Wiem, że nie ma ani sześciu cylindrów ani zdejmowanego dachu, więc to trochę tak, jakby porównywać zielone z okrągłym. Ale też jest sportowe i nierozsądne. I ma więcej „tego czegoś”. Po prostu mocniej na mnie działa.
Ale BMW Z4 to i tak bardzo dobry samochód. Życzę jak najlepiej jemu i całemu segmentowi roadsterów. Oby żyły jak najdłużej. I oby kiedyś znowu stały się modne.