Weekend w Berlinie zaowocował u mnie nie tylko zjedzeniem dobrego doner kebaba, ale i zrobieniem masy zdjęć miejscowym gratom i różnym motoryzacyjnym ciekawostkom.
„Ich bin ein Berliner” – powiedział kiedyś John F. Kennedy, a amerykańskie media śmiały się potem, że tak naprawdę wyznał, że jest pączkiem (to nieprawda, zdanie było poprawne). Deklaracja bycia berlińczykiem – przynajmniej duchowym - może przyjść dość łatwo już po kilkunastu godzinach w tym mieście. Berlin oferuje atrakcje dla każdego. Chcesz pochodzić po muzeach i cmokać przy najdroższych obrazach w galeriach sztuki? Proszę bardzo, nie ma problemu. Wolisz wycieczkę śladem brutalizmu w architekturze i streetartu? Nic prostszego, kup tylko bilet dobowy na komunikację miejską. Coś dla siebie tam znajdą i szukający hipsterskich kawiarni z najdziwniejszymi trunkami i ci, którzy wolą po prostu zimne piwo. Opera? A może techno puszczane przy świetle laserów zmieszanym z porannym słońcem? Berlin zaprasza. Nawet kebaby i baklawę mają co najmniej tak samo dobrą, jak w Stambule, a do stolicy Niemiec jest jednak bliżej.
Ale czy Berlin jest ciekawy dla graciarza?
Mogłoby się wydawać, że ani trochę. Nowoczesne, zamożne, niemieckie miasto kojarzy się raczej z nowymi Mercedesami mijającymi się na ulicy z Teslami i rowerami. Stare samochody pozornie tu nie pasują. Nic bardziej mylnego.
Spędziłem w Berlinie weekend (nie po raz pierwszy w życiu, ale ciągle mi mało), a w samą tylko sobotę przeszedłem piechotą 22 kilometry, z czego ogromną część wzdłuż różnych uliczek i parkingów, z telefonem w ręce gotowym do robienia zdjęć gratom, zabytkom i po prostu ciekawym samochodom. Miałem co robić. Stężenie interesujących wozów na kilometr kwadratowy jest tam wielkie, właściwie niezależnie od dzielnicy – tyle że w jednej łatwiej o zadbany zabytek, a w drugiej o Lagunę I kombi. Ale na Autoblogu przecież kochamy wszystkie odsłony motoryzacji.
Berlińczycy lubią stare auta. I kochają stare vany
Stare i zupełnie nieekologiczne Golfy III, Clio I i Astry F występują na berlińskich ulicach tłumnie – choć trzeba przyznać, że zwykle wyglądają na zadbane. To, co naprawdę mnie tam zdziwiło, to jednak gigantyczna popularność starych samochodów kempingowych lub vanów przerobionych na kempingowe. Zwłaszcza w dzielnicy Kreuzberg (nie żebym był we wszystkich, ale tam szczególnie) Transita, Transportera albo LT-ka z zabudową pozwalającą na spanie i gotowanie w wozie widzi się na każdej ulicy i to po kilka razy. Skąd się to bierze? Czy to berliński sposób na rozwiązanie problemów mieszkaniowych? A może po prostu tamtejsi hipsterzy i wieczni hipisi lubią wyruszyć w drogę, gdy mają chwilę wolnego, a ja trafiłem akurat na czas, w którym ich domy na kółkach odpoczywały pod blokiem? Nie wiadomo. I owszem – wiem, że są takie rejony Berlina, w których pojazdy kempingowe stoją, nigdzie się nie ruszają i bynajmniej nie służą do spania, a do innych czynności wymagających przynajmniej odrobiny prywatności. Ale Kreuzberg do nich nie należy.
Czym jeszcze jeździ Berlin?
Mikstura na ulicy jest multiskładnikowa niczym dobry doner kebab. Służę kilkoma dobrymi adresami, gdyby ktoś chciał. A teraz przejdźmy już do zdjęć.