REKLAMA

Byłem na premierze nowej, chińskiej marki. Ich ceny to BAIC-a

Gdybym był przedstawicielem którejś z utytułowanych, zachodnich marek, nie mógłbym spać dziś w nocy. BAIC ma świetne ceny i jest nowym, rynkowym mieszadłem. Oto moje refleksje znad kaczki po pekińsku.

baic
REKLAMA
REKLAMA

Chińczycy zjedzą europejskich producentów. Zmienią układ sił na rynku. Niedługo wszyscy będziemy jeździć autami z Chin. Zapowiedzi o takiej treści słyszę od lat. Pojawiają się właściwie przy okazji każdej premiery jakiejś marki z Państwa Środka. Co z tego – jak na razie – wyszło? Jak widać na parkingach pod waszymi blokami i biurowcami, niewiele. Ale teraz wszystko może naprawdę nabrać tempa.

Jesteśmy świadkami porządnej, chińskiej ofensywy

Końcówka 2023 r. obfituje w premiery chińskich marek, a przyszły rok zapewne upłynie pod hasłem wschodnich klimatów w kwestii testów, prezentacji i nowinek. Powitaliśmy już firmę Voyah, BYD, MG (zrobiło dużo zamieszania), a teraz miałem okazję zjeść porcję kaczki po pekińsku na imprezie inaugurującej obecność w Polsce marki BAIC.

BAIC to jeden z najstarszych producentów w Chinach. Chwali się m.in. 65-letnim doświadczeniem i współpracą z Hyundaiem i koncernem Daimler-Benz. W Polsce już działa z dziesięcioma dealerami, ale plany na przyszłość są więcej niż ambitne. W 2024 r. BAIC ma podwoić liczbę salonów w kraju, a w 2025 r. ma być ich 35. Prognozowana sprzedaż w przyszłym roku wynosi 2600 sztuk, a rok później – aż 5000, co przekłada się na jednoprocentowy udział w rynku.

BAIC prezentuje trzy modele

Widać, że Chińczycy porządnie przygotowali się do tej odsłony starcia z utytułowanymi markami. Nie mówimy – jak na razie – o samochodach elektrycznych. Owszem, w świecie EV chińskie marki mogłyby mieć łatwiej, bo samochody są tam mierzone nieco innymi kryteriami i są inaczej zbudowane, a Nio potrafi na niektórych rynkach w Europie walczyć jak równy z równym z Teslą. Ale póki co w Polsce prawdziwe liczby można wpisywać do Excela tylko oferując klasyczne wozy spalinowe. I dlatego póki co takie są w ofercie marki BAIC.

Minęły już czasy, kiedy chińskie pochodzenie było powodem do wstydu

Dawniej chińskie firmy za wszelką cenę starały się ukryć swoje pochodzenie, wymyślając pretensjonalne i na siłę „zachodnio” brzmiące nazwy – jakby byli producentami tanich perfum z dyskontu udających mediolańskie zapachy. To już przeszłość. Dziś BAIC oferuje modele submarki Beijing, a nazwa chińskiej stolicy dumnie pręży się m.in. na kierownicy. Jest też efektownie podświetlona z tyłu, między lampami w przypadku topowego modelu. Tak, by nikt jadący z tyłu nie pomyślał sobie, że to auto z jakiegoś innego rejonu świata.

Do wyboru będą: Beijing 3, Beijing 5 i Beijing 7

Ten pierwszy model to B-crossover. Mierzy 432,5 cm, czyli mniej więcej tyle, co Dacia Duster. To zresztą jego największy rywal.

baic

Firma BAIC nie daje klientom wyboru w kwestii silników albo wyposażenia. Jedyna kwestia, w której można decydować, to odcień lakieru. To jednak oznacza, że nie ma żadnych ubogich egzemplarzy, a wszystkie gadżety widoczne w przypadku egzemplarzy pokazowych są w standardzie.

baic

BAIC Beijing 3 ma silnik 1.5 turbo o mocy 150 KM

Moc na koła przenosi sześciobiegowy manual. Skrzyni automatycznej nie ma, przynajmniej obecnie. Moment obrotowy tego wozu to 210 Nm, a masa własna wynosi 1325 kg. Setkę najmniejszy BAIC osiąga w 10,8 s, a prędkość maksymalna to dość rozczarowujące 170 km/h. O ile oczywiście uznamy, że ten parametr interesuje kogoś, kto kupuje chińskiego crossovera segmentu B. W standardzie są hamulce tarczowe z przodu i z tyłu. Z przodu BAIC Beijing 3 ma kolumny McPhersona, a z tylu belkę skrętną. Prześwit to całkiem spore 180 mm.

BAIC Beijing 3 na żywo

Stylistyka nie porwie tłumów, ale z pewnością nie mówimy o brzydkim samochodzie. Prędzej można zarzucić mu generyczność i nudę, ale przecież eksperymenty – zwłaszcza w wolumenowych segmentach - często źle się kończą, o ile nie nazywamy się Toyota i nie oferujemy modelu C-HR. Klienci powiedzą raczej, że auto wygląda „normalnie” i tyle.

We wnętrzu… nie czuć taniości. Byłoby to nawet uzasadnione zważywszy na cenę, ale o niej wspomnę później. Auto ma klasyczne zegary z niebieskawymi tarczami o designie przypominającym nieco Hyundaie sprzed lat. Jest też spory ekran dotykowy i panel przycisków pod spodem, a klimatyzacja jest obsługiwana przez spore i estetyczne, dotykowo-klasyczne przyciski. Całość wydaje się prosta w obsłudze, a stylistycznie jest tu spójnie. Nie ma szaleństw z tysiącem różnych materiałów, feerią błyszczących „niby chromów” i powodzią piano black.

Za kierownicą siedzi się niezwykle wysoko

Dwa razy sprawdzałem, czy na pewno obniżyłem już fotel maksymalnie, jak się dało. Z kolei bardzo wysoki kolega narzekał, że chciałby móc odjechać jeszcze „o ząbek” do tyłu, ale było to niemożliwe. Coś za coś – z tyłu jest za to sporo miejsca, nawet za wysokim kierowcą. Nie brakuje przestrzeni ani na głowę, ani na nogi. Bagażnik ma 390 litrów (dla porównania: w schodzącym Dusterze pojemność kufra to 445 l).

baic

Kierownica nie jest obszyta skórą, więc jej trzymanie przypomina o budżetowym charakterze auta. Bałem się trochę, że będą mi też przeszkadzać nieprzyjemnie pachnące plastiki. W środku woń była miła, ale to chyba kwestia… uprzednio rozpylonego zapachu. Ale to przecież NAPRAWDĘ budżetowy samochód, więc nie ma sensu za mocno narzekać.

baic

BAIC Beijing 5 wygląda jeszcze bardziej efektownie

baic

To SUV segmentu C, ale jego długość na poziomie 4,6 m sprawia, że jest dłuższy od większości rywali w rodzaju Hyundaia Tucsona czy Renault Australa. Ma za to mało imponujący, bo tylko 350-litrowy bagażnik.

Napędza go 177-konny silnik 1.5 turbo. Ma 305 Nm momentu obrotowego, a moc na przednie koła przenosi tym razem automatyczna skrzynia. To siedmiobiegowa „dwusprzęgłówka”. Wóz waży nieco ponad półtorej tony, osiąga 200 km/h i ponoć rozpędza się do setki w 7,8 s, choć taki wynik wydaje mi się chyba trochę zbyt optymistyczny.

baic

W środku BAIC Beijing 5 prezentuje się efektownie

Ma ekran za kierownicą, niezłe wykończenia z podświetlonymi na kolorowo listwami (kojarzącymi się trochę – razem z nawiewami – z BMW) i doskonale wyglądające, kubełkowe fotele z kontrastowymi przeszyciami. Na tyle, na ile mogłem ocenić auto podczas krótkiej wizyty we wnętrzu, byłem pod wrażeniem. Miejsca z tyłu – bardzo dużo. Taniości nie czuć, ani pod palcami ani nosem.

Na szczycie gamy jest jeszcze BAIC Beijing 7

To SUV mierzący ok. 4,7 m. W tym wypadku silnik 1.5T wzmocniono do 188 KM (305 Nm). Setka w osiem sekund i niemal 200 km/h prędkości maksymalnej – oto osiągi modelu 7. Wóz przekonuje do siebie ładnie zaprojektowanym kokpitem i wyposażeniem jak z klasy lusksusowej. Ma m.in. wentylowane i podgrzewane fotele pokryte skórą Nappa. Z tyłu można poczuć się jak prezes… albo przynajmniej jak kierownik.

baic

Na koniec zostawiłem najlepsze – czyli ceny. Podaję je oczywiście brutto.

BAIC Beijing 3 kosztuje 78 900 zł

Ma w wyposażeniu już m.in. 16-calowe alufelgi, czujniki cofania i kamerę, reflektory LED i system multimedialny z 8-calowym ekranem. Najbliższy rywal (oprócz Dustera), czyli MG ZS, kosztuje podobnie, ale ma pięć biegów zamiast sześciu i tylko 106 KM. Choć BAIC ustami swojego chińskiego dyrektora i tak przekazuje, że nie chce konkurować z nikim, tylko stanowić "nową klasę". Odważnie.

BAIC Beijing 5 kosztuje 127 900 zł

Ma tempomat adaptacyjny, system monitorowania martwego pola, automatyczne światła drogowe, skórzane fotele, ładowarkę indukcyjną i panoramiczny, otwierany szklany dach. Ceny modelu Beijing 7 zostaną podane później.

Nie wiemy jeszcze, jak jeżdżą auta BAIC

Musiałoby być jednak naprawdę fatalnie, by wrażenia z przejażdżki zmyły dobre wrażenie spowodowane ceną, parametrami i wykonaniem wozów. Chińskie auta kosztują „jak za dawnych lat”, dobrze wyglądają i są co najmniej bardzo dobrze wyposażone. Producent oferuje na nie 5 lat gwarancji.

baic

To na pewno nie są propozycje premium ani takie skierowane do wymagającego, kochającego motoryzację klienta (wszyscy wiemy, ile aut sprzedaje Alfa Romeo). I dobrze, wreszcie mamy coś dla zwykłych ludzi, zmęczonych wysokimi cenami nowych wozów, a jednocześnie martwiących się np. strefami czystego transportu.

Wygląda na to, że „tradycyjni” producenci będą mieli mocno pod górkę. Nie na każdym zrobi to wrażenie i pewnie nie od razu, ale Chińczycy właśnie stali się naprawdę groźni. Co to oznacza i dla klienta i dla rynku, przekonamy się w ciągu kilku najbliższych lat. Po drodze zostało jeszcze kilka znaków zapytania – jak auta z Chin zniosą próbę czasu, jak zachowa się serwis, jak będą wyglądać wartości rezydualne (a co za tym idzie, także oferty wynajmu, kluczowe dla flot)? Ale żyjemy w ciekawych czasach, jak w do bólu ogranym chińskim przekleństwie.

REKLAMA

Więcej o autach z Chin:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA