To jest moja nowa nawigacja samochodowa. Wygrała, bo mogę ją wyłączyć
Najlepsza nawigacja to ta, której... nie widać. A przynajmniej wtedy, kiedy nie jest potrzebna. Zupełnie przypadkiem odkryłem, że aplikacja, którą przez lata ignorowałem, potrafi właśnie stać się całkowicie niewidzialna.
Jak wygląda standardowy ekran nawigacyjny w aplikacjach na telefonach - wiedzą właściwie wszyscy. Dostajemy coś takiego:
I to coś nam świeci i świeci, niezależnie od tego, że np. kilometrami jedziemy prosto i w ogóle nam ten kolejny świecący ekran nie jest potrzebny. W dzień w sumie nie przeszkadza to aż tak bardzo, ale w nocy - szczególnie biorąc pod uwagę, że wyłączam nawet podświetlenie większości wskaźników - potrafi zaleźć za skórę. Ok, w dzień też potrafi denerwować, ale to inna sprawa.
Rozwiązanie? W moim przypadku pojawiło się przypadkowo, bo zamiast kliknąć w Mapy Google, kliknąłem w Mapy Apple, i żeby nie marnować już czasu - to właśnie tam wpisałem adres, po czym - już nie pamiętam, czy celowo, czy przypadkiem - zablokowałem telefon. Nagle moje życie - choć zdecydowanie długo po wprowadzeniu tej nowości - zmieniło się na lepsze, bo telefon przyczepiony do kokpitu wyglądał tak:
Zero mapy, zero powtarzanych milion razy tabliczek, zero rozpraszających bzdur i minimalna ilość światła bijącego z wyświetlacza. Zamiast tego minimum niezbędnych informacji - odległość do następnego manewru i typ manewru, ograniczenie prędkości, czas dojazdu, czas jazdy i dystans. Koniec. Dokładnie tyle, ile potrzebuję, zerkając co jakiś czas w tamtym kierunku, żeby dowiedzieć się np. ile trasy mi zostało albo kiedy przyjdzie mi skręcić czy zjechać z większej drogi.
Właściwie to taka wersja nawigacji daje mi bieda-namiastkę HUD-a - przeważnie są na nim wyświetlane dokładnie te same informacje, w sposób wprawdzie jeszcze mniej angażujący, ale umówmy się - zmiana aplikacji do nawigacji jest tańsza niż zmiana samochodu na taki z HUD-em.
Oczywiście w sytuacji, kiedy faktycznie zbliżam się do miejsca manewru, Mapy Apple rozświetlają ekran i mogę w razie potrzeby zerknąć na to, co będę musiał za chwilę zrobić. Można to wyłączyć w trochę zagrzebanych ustawieniach, ale nie zrobiłem tego - całkowicie wystarcza mi tryb "wygaszony" tam, gdzie np. całymi kilometrami mam jechać prosto i do tego świecenie wyświetlacza tam, gdzie sytuacja może być trochę bardziej skomplikowana.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim, że to kompletnie nie jest nowa funkcja.
Z tego, co udało mi się sprawdzić, jej wprowadzeniem Apple chwalił się mniej więcej... dwa lata temu i choć teoretycznie wymaga nowszych modeli iPhone'a (tych z AoD), to taki telefon posiadam również niemal od roku. Najwyraźniej niektóre przydatne funkcje odkrywamy przypadkiem i nie jestem w tym jedyny - kolega z redakcji, po tym, jak wspomniałem o takiej opcji, najpierw nie wiedział, o co w ogóle mi chodzi, a potem sam ją przetestował i uznał, że faktycznie jest świetna.
Najwyraźniej czasem warto przypadkiem kliknąć w coś innego w telefonie, a potem nie wycofywać sie ze swojego błędu.