REKLAMA

Przejechałem 2000 km z boxem na dachu. Dostałem odpowiedź na ważne pytanie

Brzmiała ona: tak, źle zrobiłeś, trzeba było nie kupować dużawego kombi.

Przejechałem 2000 km z boxem na dachu. Dostałem odpowiedź na ważne pytanie
REKLAMA

W końcu w kombi chodzi o to, żeby mieć cały czas od groma przestrzeni w bagażniku, bo nigdy nie wiadomo, do czego się przyda. W zamian za to rezygnujemy z mniejszego albo ciekawiej wyglądającego samochodu, ale zawsze możemy powiedzieć: może i tak, ale przynajmniej regularnie mam pełny bagażnik.

REKLAMA

Otóż ja nie mam. Wożę sobie więc tę bagażnikową końcówkę samochodu zupełnie bez potrzeby, pełną przeważnie powietrza, zapełniając ją kilka razy w roku na wakacyjne wyjazdy i od czasu do czasu transportując w niej psa. A że pies jest już coraz starszy i skakanie do bagażnika jest dla niego coraz trudniejsze - bagażnik przeważnie jeździ jeszcze bardziej pusty, a pies zajmuje miejsce przy tylnej kanapie.

Pojawiło się więc pytanie: czy następne auto może nie być już wizualnym wozicielem lodówek, który nigdy żadnej lodówki tak naprawdę nie przewiózł i nie przewiezie? Może wystarczy wrzucić pudło na dach, spakować się do niego i będzie jak trzeba?

Postanowiłem to sprawdzić, a na mój dach trafił nowy box Thule - Motion 3.

Nad tym, czy wygląda dobrze, nie będę się przesadnie rozwodził.

Bo wygląda jak... box dachowy, nie jestem w stanie wykrzesać z siebie jakiegoś szokującego entuzjazmu. Do tego jest tutaj kilka o wiele ciekawszych i lepszych rzeczy niż wygląd, więc napiszę tutaj tylko o tym, co było dla mnie największą niespodzianką. Otóż spodziewałem się, że góra część, wykonana z błyszczącego materiału, będzie się brudzić zdecydowanie bardziej niż dolna, wykończona dla odmiany na matowo.

Okazało się, że jest z jakiegoś powodu na odwrót i to dół musiałem częściej czyścić, a do tego był trudniejszy w oczyszczeniu niż wieko. Dwie informacje kończące ten rozdział - tak, obie części można określić jako łatwe w myciu, wliczając w to też zdejmowanie napotkanych po drodze owadów. Oraz tak - w pewnym momencie przestałem jakoś specjalnie ten box czyścić - niech ludzie widzą, że jeździ i pracuje.

To była ta część umiarkowanie ciekawa. Teraz przejdźmy do pierwszej z trzech moich ulubionych cech Motion 3:

Ten box jest jednoręczny i obustronny.

Ta jednoręczność jest przy tym cechą, która urzekła mnie w największym stopniu. Właściwie wszystko, co dotyczy obsługi tego boxu, można zrobić jedną ręką. Przekręcenie kluczyka - jedną ręką (ok, to nie jest taki dziwne). Odblokowanie pokrywy - jedną ręką. Otwieranie pokrywy - jedną ręką. Cała klapa jest bowiem odpowiednio usztywniona i mamy tutaj dokładnie zero walczenia z tym, że na przykład lewa strona podnosi się trochę bardziej, a prawa jeszcze siedzi zablokowana. Jedna ręka - więcej nam nie potrzeba i możemy się np. czegoś trzymać albo trzymać w ręce coś, co do boxu chcemy wrzucić.

To jest to usztywnienie. Nie robi wizualnego wrażenia, ale za to robotę robi doskonałą.

W drugą stronę - zamykającą - jest oczywiście tak samo. Wszystko robimy jedną ręką, wszystko chodzi sztywno i z odpowiednim oporem - na tyle dużym, żeby było czuć, że jest solidnie, na tyle lekkim, żeby nie było jakiegoś niepotrzebnego siłowania. Może nie powinienem się aż tak bardzo zachwycać nad kilkoma drucikami, ale to naprawdę zmienia życie. No, ok, życie z boxem na dachu.

Druga rzecz, już raczej spodziewana, to to, że box można otwierać z lewej albo prawej strony. Po jednej i drugiej stronie jest zamek, więc nie musimy się za bardzo gimnastykować, jeśli chcemy wrzucić coś na drugą stronę albo dokręcić. Mocno doceniam, aczkolwiek z tym dokręcaniem to mam minimalnie mieszane uczucia.

Tak, ten box zamontujesz błyskawicznie. Aczkolwiek.

3 minuty - mniej więcej tyle po pewnym czasie zbierania doświadczenia zajmował mi cały proces montowania boxu na dachu, wliczając w to wrzucenie go, dokręcenie i rozpoczęcie pakowania bagaży. W skali przygotowywania do wyjazdu i samego wyjazdu - całkowicie pomijalny czas.

Cały proces jest też niemal idealnie intuicyjny i nie wymaga sięgania do instrukcji - ale zróbcie to na wszelki wypadek i tak - obejmując dokręcenie czterech PowerClicków G3. To tyle - każdy z nich klika w momencie, kiedy jest dokręcony z odpowiednią siłą i możemy jechać, każdy z nich można też odkręcić i wyjąć z boxu, jeśli chcemy go przechowywać na płasko albo pionowo razem z innymi rzeczami w garażu. Teoretycznie ideał.

W praktyce miałem jakiś mały zgrzyt z tym, jak montowane są PowerClicki w boxie. Według instrukcji powinny trafiać dwoma krawędziowymi zaczepami w odpowiednie punkty i też robić "klik", ale w praktyce chyba nie udało mi się to za pierwszym razem... ani razu. Czasem trzeba było coś poprzesuwać, czasem spróbować jeszcze raz - nie dodawało to jakoś piekielnie dużo czasu do całego procesu, nie generowało też żadnych dodatkowych problemów i mogło być cechą danego zestawu, ale był to mały zgrzyt w całym tym boxie miodu.

Jeszcze z plusów instalacyjnych - model M, który trafił do mnie na testy, ważył tylko 17,3 kg, więc bez większego trudu byłem w stanie samodzielnie wrzucić go na dach. Więc nawet, gdybym jechał gdzieś sam, mógłbym się zapakować z boxem na dachu.

Miejsce? Od groma, nawet w prawie najmniejszej wersji.

Poniżej testowanego "M" pojemnościowo w gamie stoi tylko Sport. Ten drugi oferuje 300 litrów pojemności, ten "mój" - 390. Nie miałem przy tym najmniejszych problemów, żeby do takiej przestrzeni załadować się na bogato na tygodniowy wyjazd na dwie osoby w góry - i to przyznaję, że bez wypełniania całego boxu i z wymyślaniem, co jeszcze można byłoby tam wpakować. Bez trudu jechały więc dwie kabinówki, dwa spore plecaki, torby, worki i nawet zestaw z matą i poduszką do akupresury.

Wszystko ładnie spięte pasami (3 w zestawie) i to jeszcze w takim wydaniu, że spokojnie dałoby się przed i za kabinówkami zbudować jeszcze "drugie piętro", ale już naprawdę nie było czego ze sobą zabierać.

Jedyny ładunkowy zgrzyt przy pakowaniu to widoczne na zdjęciu powyżej i wyraźnie wystające PowerClicki. Przy walizkach z dużymi kółkami dochodziło tutaj czasem do konfliktów, ale na szczęście nie takich, których nie dało się rozwiązać delikatnym przesunięciem bagażu do przodu albo do tyłu.

W kwestii wymiarów wewnętrznych - Motion 3 w rozmiarze M ma w najwyższym punkcie wewnątrz 37 cm (albo ciut więcej, biorąc pod uwagę, że walizka kabinowa mieści się "na boku" bez trudu), 68,6 cm szerokości i 164 cm długości. Dla tych, którzy muszą trzymać box w ciasnym garażu - zewnętrzne wymiary to ok. 175 na 84 na 43,5 cm.

Ładunek? Dowieziony na miejsce. Cały i suchy.

Miałem o tyle (nie)szczęście, że miałem okazję testować Motion 3 w naprawdę różnych warunkach, wliczając w to intensywnie padający deszcz - i to i podczas trasy, i podczas przechowywania boxu... luzem na ogródku, bo akurat miejsce w szopie dopiero się "zwalniało".

Efekt? Żaden. Tzn. wszystko w środku było idealnie suche, i to niezależnie od tego, czy akurat deszcz złapał nas na drodze szybkiego ruchu, czy podczas leżakowania boxu na dworze. Tak, bez obaw wkładałem tam plecak z aparatem, tabletem i całą resztą niezbyt lubiącej wodzę elektroniki.

Deszcz, chłód, mgła - nie ma znaczenia. Sprzęt w środku jest suchy.

Podobnie nie mam zarzutów co do tego, jak trzymane są rzeczy przewożone w boxie. Może i nie jestem najlepszy w zapinanie tych pasów, które Thule daje w zestawie - co widać na zdjęciu powyżej - ale mimo tego nic nie uciekało, nic nie jeździło i nic nie hałasowało w trakcie jazdy. Tyle wystarczy.

Jedyne, co nie dotarło do celu, to zaślepka jednej ze śrub (widać je jako "kropki" na zdjęciu poniżej). Gdzie zaginęła i w jakich okolicznościach, biorąc pod uwagę, że tych śrub nijak się nie rusza - nie mam pojęcia.

Motion 3 jest też jednym z najcichszych boxów, z jakimi kiedykolwiek jeździłem.

Do prędkości ok. 100 km/h i przy umiarkowanym wietrze - trudno było mi w ogóle stwierdzić, że auto składa się z większej liczby elementów niż zazwyczaj. Jazda po wszystkich krajówkach i drogach niższej kategorii odbywała się niemal identycznie jak bez boxu na dachu. Dopiero w okolicach 120 km/h - czyli blisko granicznych dla Motion 3 130 km/h - hałas generowany przez box zaczynał być już bez problemu możliwy do zarejestrowania, ale... nadal nie było to nic z kategorii "urywa głowę". Ot, dodatkowy szum, ale wciąż na w pełni akceptowalnym poziomie. Zresztą przejechałem tak ok. 2000 km, pokonując większą część tego dystansu autostradami i drogami szybkiego ruchu - w trakcie jazdy rozmawiając i słuchając podcastów. Zero uwag - a jeśli już, to pozytywne, tym bardziej, że niski hałas oznacza też niskie opory, a to z kolei oznacza ograniczenie dodatkowego spalania generowanego przez box. Jako że na testy laboratoryjne nie bardzo były warunki, mogę tylko napisać, że z całej trasy średnie spalanie wyniosło 5,7 l, podczas gdy średnie spalanie z poprzednich 2000 km wyniosło sporo ponad 6 l. Oczywiście nie chodzi o to, że ten box magicznie ograniczy nam spalanie, ale z łatwością da się nim podróżować i komfortowo, i ekonomicznie, wykręcając wyniki nawet zbliżone do tych z katalogów producenta.

Tym bardziej przekonuje mnie opcja kupienia kolejnego auta już z fajniejszym nadwoziem i rezygnacji z auta skrojonego pod wożenie lodówek. Choć akurat 159 SW skrojono pod wożenie nie wiadomo czego - w sumie to łatwiej i wygodniej było mi się zapakować do boxu.

Przy okazji - po całym tym przejeździe postanowiłem sprawdzić, czy PowerClicki poluzowały się i trzeba je dokręcić. Żaden nie był w stanie innym niż "pełne wyklikanie". W trakcie jazdy z boxu dochodziło też absolutne zero niepokojących odgłosów i nic się nie przesuwało.

W sumie po co box, skoro mam kombi?

Najlepiej po to, żeby nie mieć kombi. Aczkolwiek - pomijając oczywisty przypadek przeładowanego bagażnika - box pozwolił mi zapakować się tak, żeby w środku nie musiało jechać nic poza pasażerami. Wszystkie torby, plecaki, wszystko, co może hałasować i się przemieszczać, było oddzielone ode mnie kilkoma warstwami, a w aucie panował spokój, porządek i minimalizm. Pasuje mi taki układ.

Box przydał się też w sytuacjach, kiedy dostęp do bagażnika był utrudniony - np. czymś zamontowanym na haku. Jasne, ten namiot ze zdjęcia powyżej dało się w formie złożonej odchylić albo - w formie rozłożonej - obejść, ale dostęp do dodatkowego bagażniku na dachu auta był nieproporcjonalnie bardziej komfortowy.

Thule Motion 3 M - czy warto?

Tak - za wygodę, solidność (a przynajmniej wrażenie solidności, bo jak będzie za 5 lat - nie wiem), otwieranie z dwóch stron, fenomenalną wygodę obsługi jedną ręką, bardzo dobry - choć z małymi minusami - system montażu, rozsądną masę, odporność na wodę, błyskawiczność montażu i... w sumie za wszystko, co box powinien oferować.

Niestety problem z dobrymi rzeczami jest taki, że są drogie. Motion w rozmiarze M kosztuje - na stronie producenta - 3399 zł i Thule nie osładza nam tego wydatku np. przez dodanie w standardzie sprytnego oświetlenia wnętrza - to musimy dokupić za kolejnych 360 zł. Kolejne rozmiary są oczywiście jeszcze droższe - za L zapłacimy już 3600 zł, za XL - 4100 zł, a za XXL - 4550 zł.

REKLAMA

Czyli, niestety, nie odkryłem w przypadku tego boxu niczego zaskakującego. To Thule, do tego już kolejny box w historii tej marki, więc jest w sam raz jak trzeba, ale w zamian za to, że zostawimy sporo pieniędzy w sklepie.

Bardziej odkrywcze jest dla mnie to, że już wiem, że kolejnego kombi raczej kupować nie będę. Po co, skoro wrzucenie boxu na dach zajmie tak mało czasu, nie spalę przesadnie dużo dodatkowego paliwa, a dostęp do bagaży będzie czasem nawet łatwiejszy niż do tych w "zwykłym" bagażniku.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA