Zatrzymywanie samochodów na lewym pasie drogi ekspresowej. Brawo policja, co może pójść nie tak?
Oto film, który podnosi ciśnienie. Policja, zatrzymywanie samochodów na drodze ekspresowej, ostre hamowanie na lewym pasie. Prawie dochodzi do wypadku. Od czego są fotoradary?
Na początek: seans. Zapraszam do oglądania. Akcja jest szybka, filmik trwa niecałą minutę, więc dacie radę bez zaparzania sobie herbatki. Ale potem może przydać się melisa na uspokojenie.
CO TU SIĘ DZIEJE?!
Jak wynika z opisu filmu, akcja miała miejsce na trasie ekspresowej w okolicy Ostródy. W tych rejonach – choć trasy jeszcze wtedy nie było – zostałem kilka lat temu zatrzymany przez nieoznakowany radiowóz za wykroczenie. Interwencję wspominam dobrze i profesjonalnie, choć oczywiście musiałem zapłacić mandat za to, co zrobiłem. Policjanci byli mili i rzeczowi, wszystko odbyło się bezpiecznie, pożegnaliśmy się klasycznym „Do zobaczenia… ale może przy przyjemniejszej okazji, he he!” i każdy pojechał w swoją stronę. Od tej pory się pilnuję.
To zatrzymywanie samochodów na drodze ekspresowej nie było bezpieczne
To chyba nie ta sama policyjna ekipa, bo tutaj o bezpieczeństwie – ani swoim, ani zatrzymywanych kierowców – nikt nie myślał. Zresztą widzieliście, co tu się stało. Co to za pomysł, żeby mierzyć prędkość i łapać na środku ekspresówki?!
Już sam widok policji powoduje u większości kierowców odruch hamowania – i to zwykle na tyle silnego, że ci z tyłu mogą być w tarapatach. Ktoś się zagapi, zerknie na ekran dotykowy klimatyzacji, nieszczęście gotowe.
Gdy policjant nie tylko celuje radarem, ale i macha lizakiem, hamowanie jest jeszcze mocniejsze, bo przecież zatrzymywany musi wytracić prędkość, by nie wjechać w radiowóz – a skoro zasłużył na mandat na trasie, na której obowiązuje ograniczenie do 120 km/h, to musiał jechać o wiele szybciej, pewnie ze 160 km/h albo i więcej.
Tutaj do tragedii zabrakło centymetrów
Jasne, za całą tę sytuację można winić nagrywającego. Jego reakcja była spóźniona, z czego zresztą tłumaczy się w opisie filmu. „Dwa miliony kilometrów przebiegu pozwoliło mi na odpowiednią reakcję, spóźnioną - przyznam bez bicia - ale to były ułamki sekund, czemu spóźniona? Myślałem, że gość zapomniał o zjeździe i nagle odbił w prawo, potem wrócił (..). Stąd lekko spóźniona moja reakcja, nie myślałem, że gość wróci na swój pas”. To brzmi logicznie.
Gdyby samochód z kamerą wjechał w Kię, obydwa pewnie poleciałyby siłą rozpędu na radiowóz i policjantów. O sprawie mówiłoby się w serwisach informacyjnych. Właściwie, teraz też powinno się to robić, ale po to, by piętnować nieodpowiedzialność tych, którzy powinni być najbardziej odpowiedzialni: czyli policjantów.
Od czego są fotoradary?
Fotoradar to rozsądny sposób na ograniczenie zapędów kierowców na trasie ekspresowej, choć też może od czasu do czasu prowadzić do mocnego hamowania. Tak czy inaczej, kierowca hamuje wtedy np. ze 150 km/h mniej więcej do dozwolonych 120, a nie do zera. Poza tym przed fotoradarem stoi przecież znak. Lepsze są nieoznakowane radiowozy z kamerą, odprowadzające ukaranego na bezpieczny parking, a najlepsze – odcinkowe pomiary prędkości. Wychodzenie na lewy pas z lizakiem to pomysł wymagający odwagi, ale i innej cechy, o której przez grzeczność tym razem nie wspomnę.