Wielkie złomowisko rozbitych aut na minuty w Warszawie to wasza wina
Wielkie złomowisko rozbitych aut ze znanej firmy na literę P istnieje naprawdę i dziś udało mi się je namierzyć. To świetna okazja, żeby porozmawiać o instytucji „auta na minuty” w ogóle.
Miejsce nie jest łatwe do znalezienia i nie widać go z ulicy. Trzeba albo o nim wiedzieć, albo w sposób zorganizowany zaglądać przez płoty i dziury w murach, albo mieć 25 lat doświadczenia w poszukiwaniu gratów (to ja, oczywiście). W każdym razie zgromadzono tam zapewne kilkadziesiąt – trudno je dokładnie policzyć – samochodów „na minuty”, i wszystkie one są rozbite. I zapewne to wszystko są szkody całkowite.
Moja znajoma, która pracowała w ubezpieczeniach, potwierdza
Potwierdza, że samochody „na minuty” są obciążone szczególnie dużym ryzykiem spowodowania szkody. Oczywiście firma nie przekaże nikomu informacji jaki procent samochodów miesięcznie ma szkodę z winy najemcy, ale wystarczy chwilę pośledzić wiadomości, żeby zauważyć jak często w kolizji bierze udział auto z charakterystycznym napisem z boku – czy to takim jak widać na zdjęciach, czy też innym, w każdym razie tzw. pożyczak. I tu mamy dwie sprawy, które chcę poruszyć, a zdjęcia z tego złomowiska są ku temu świetną okazją.
Firma nie jest winna temu, że użytkownicy to kretyni
To nawet dość oczywiste, że jeśli ktoś wsiada do nieswojego samochodu, to będzie go chętniej upalał. Przecież nie zapłaci później za wymianę opon, hamulców czy sprzęgła, więc potencjalna awaria nic go nie obchodzi. Podobnie jak niewielka jest szansa, że zapłaci grube pieniądze za uszkodzenie pojazdu. Tak się składa, że zaledwie tydzień temu firma Panek poinformowała o zmniejszeniu udziału własnego w szkodzie z 4 do 2 tysięcy złotych. Oznacza to, że rozbijając samochód wypożyczony na minuty, zapłacimy jedynie 2000 zł kary, co w żaden sposób nie pokrywa oczywiście kosztów uszkodzenia. Najwyraźniej jakoś to się opłaca.
Jest jeszcze jeden aspekt, gdzie już nieco winy można przypisać firmie
Wynika ona z samego założenia „samochodu na minuty”, czyli im szybciej jedziesz, tym mniej zapłacisz. W sumie więc szybka i niebezpieczna jazda może przełożyć się na faktyczne oszczędności finansowe. Może opłacać się ominąć korek, przejechać na czerwonym świetle, skrócić sobie drogę po chodniczku i inne tego typu drobne lub poważne wykroczenia, a wszystko w celu zmniejszenia czasu wypożyczenia. Nie ma co chować głowy w piasek i udawać że to nie jest problem, co zresztą powyższe zdjęcia potwierdzają.
Dlatego, chociaż sam nie korzystam z instytucji samochodów na minuty i nie mam takiego zamiaru, uważam że jest to kwestia, którą wypadałoby uregulować. I nie, wcale nie domagam się tu wprowadzenia nowych, jeszcze bardziej restrykcyjnych przepisów w prawie o ruchu drogowym. Apeluję po prostu o zdrowy rozsądek firm wypożyczających samochody na minuty – czy na przykład zablokowanie tych samochodów na prędkość 60 km/h nie spowodowałoby spadku liczby poważnych szkód? Bo tak szczerze mówiąc to nie widzę powodu, aby mogły jechać szybciej. To, że w niektórych miejscach w mieście da się jechać legalnie 70 czy 80 km/h, nie znaczy że trzeba. A drugim pomysłem byłaby możliwość wniesienia stałej opłaty za dany czas i wtedy niezależnie od tego czy jedziemy 14, czy 17 minut, płacimy tyle samo. Takie mam wstępne pomysły po napatrzeniu się na te porozbijane wozy.