Tydzień z Toyotą Camry. Chciałem zostać taksówkarzem i pokłóciłem się z kolegami z redakcji
Nowa Toyota Camry dzieli ludzi nie gorzej niż polityka. Koledzy stwierdzili, że jest okropna. Nie znają się – ja uważam, że jest cudowna. Na swój amerykański sposób.
„To skandal. Jechałem tylko z Łodzi i po drodze musiałem wysiąść, bo tyłek tak mnie bolał” – narzekał jeden z redakcyjnych kolegów. Drugi stwierdził, że auto jest nudne i trudne do sfotografowania. Co oni mogą wiedzieć o nudnych autach? Nie mieli nawet nigdy Volvo 850 ani Hyundaia Sonaty. Na ich tle Camry jest ekscytująca jak bułka z łososiem i cytrynką w porównaniu ze zwykłą, suchą bułką. Dość jednak porównań kulinarnych, przejdźmy do tego, co nas naprawdę interesuje. Czyli „ile to pali?”
Toyota Camry Hybrid jest tylko Hybrid
Toyota przedstawiła ten model w jednej wersji nadwozia i w jednej wersji silnikowej. Odważnie. Pod maskę Camry trafił nowy silnik benzynowy 2,5 l „Dynamic Force” z bezpośrednim wtryskiem paliwa i oczywiście układem hybrydowym. Całość rozwija zdrowe 218 mechanicznych kucyków. Jazda Camry po autostradzie nie nastręcza żadnych trudności i nie daje wrażenia, że samochód się męczy. Po prostu jedzie, a jak przyspieszasz, staje się trochę głośniejszy. Ja jednak przemieszczałem się Camry głównie po mieście.
Pierwsze przejażdżki nie były zbyt obiecujące, bo zużycie paliwa kształtowało się na poziomie 6,5-7 l/100 km. Niezwykle doceniłem komputer pokładowy, pokazujący średnie spalanie od ostatniego zresetowania, a powyżej średnie spalanie od odpalenia. Obie wartości wyświetlają się w postaci wykresu słupkowego. Trik polega na tym, żeby utrzymać drugą wartość na poziomie niższym lub takim samym jak pierwsza, inaczej rośnie nam średnia. Bardzo motywujące. Potem jednak coś się zmieniło. Nie mogłem w to uwierzyć, gdy wartość „od uruchomienia” spadła mi na 4,9 l/100 km. W tym wielkim sedanie? Toż to marzenie taksówkarza.
Na wszelki wypadek napisałem SMS-a do przedstawiciela importera, czy wszystko jest w porządku. Potwierdził. Potem jeszcze, jeżdżąc jak typowy złotówa, udało mi się jeszcze uzyskać spalanie 4,7 l/100 km i 4,5 l/100 km. Po drodze jednak zdarzyło się kilka wpadek i ostatecznie Camry oddałem ze średnim spalaniem 6 l/100 km, co uważam za wynik wybitny. Trzeba tylko nią umiejętnie, „hybrydowo” jeździć – nie wciskać za mocno gazu, tak aby utrzymywać się jak najdłużej w zakresie działania tylko silnika elektrycznego. Nie bać się przyspieszeń z pedałem niemal w podłodze, ale gdy tylko to możliwe – odpuszczać gaz i toczyć się swobodnie.
Wszystkie te sposoby mam już wyuczone, więc na pytanie „ile pali?” odpowiem „zależy jak ją potraktujesz”. Na pewno da się skłonić Camry, żeby wessała ponad 8 l/100 km, jak przystało na wielką limuzynę, ale mnie udało się zostać przy wartości o dwa litry mniejszej. No i co najważniejsze, nie jeździłem w trybie Eco, w którym samochód nieprzyjemnie zamula. Trybu Sport użyłem może 2-3 razy i rzeczywiście wtedy Camry przyspiesza znakomicie, choć do osiągów europejskich aut sportowych jest jej bardzo daleko.
To lubię, a to nie lubię
Bardzo polubiłem jazdę Camry. Udało mi się dobrać idealną pozycję za kierownicą. Mnie nic w fotelu nie uwierało, uważam więc, że jest on nieprzyzwoicie, po amerykańsku wygodny. Czułem się, jakbym znowu był na freewayu między Indianapolis a Nashville. Zdecydowanie nie jest to pojazd zachęcający do jazdy niezgodnej z przepisami. Przy okazji, wiedzieliście że na rampach wjazdowych na most Łazienkowski w Warszawie jest ograniczenie do 30 km/h? A wiecie, jak agresywnie trąbią na was inni kierowcy, jeśli jedziecie w tym miejscu zgodnie z przepisami? Policja mogłaby tam ustawić przenośny odcinkowy pomiar prędkości i zabrać prawo jazdy praktycznie wszystkim.
Polubiłem więc Camry za komfort jazdy, tłumienie nierówności, wyciszenie i duży wyświetlacz przezierny. Nie mogę przyczepić się ani do przestronności w drugim rzędzie, ani do pojemności bagażnika, chociaż zwracam uwagę, że z jakiegoś powodu pasażer z przodu ma mniej miejsca na nogi niż kierowca. Ale to logiczne: pasażerowie w końcu siadają zwykle najpierw z tyłu, a miejsce z przodu zajmują na samym końcu. Nie jest więc ono tak ważne. Oczywiście mówimy o zastosowaniu jako taxi.
Nie polubiłem Camry za wnętrze, a dokładniej za jego wygląd. Sądziłem, że może się przyzwyczaję, ale nie udało się. Jego problem polega na tym, że wygląda staro i biednie, a za sprawą nadmiernych udziwnień próbowano to za wszelką cenę ukryć, co oczywiście się nie udało. Tablica przyrządów Camry jest antytezą tej z Mercedesa CLA, gdzie rzeczywiście jest nowocześnie i ascetycznie. Tutaj naprano przycisków, każdy inny, każdy w innym kształcie lub w absurdalnym miejscu, tu napchano dziwnych połączeń materiałów wykończeniowych, konsolę środkową wygięto zaś w zupełnie niepasujący do niczego kształt. To wszystko ma pewnie odwrócić uwagę od tego, że ekran centralny wygląda, jakby przybył z 2006 r., a wskaźniki za kierownicą… no ewentualnie z 2007 r.
Słabego obrazu całości dopełnia wpadka tłumaczeniowa w postaci Na/Poza, czyli dosłownego tłumaczenia położeń ON/OFF. To by nawet było zabawne, gdyby faktycznie był 2007 r. i takie rzeczy wynikałyby z tego, że samochodowe menu dopiero raczkują. Problem w tym, że to było 12 lat temu. Ale nie mogę wykluczyć, że Camry kierowana jest do klientów, którzy żyją 12 lat temu. Takich osób jest całkiem sporo. W końcu jeszcze niedawno Poczta Polska oferowała usługę telegramu.
Dla kogo jest Camry?
Ten samochód ma jedną, bardzo rzadko już dziś spotykaną cechę. Jest bardziej duży niż luksusowy. Aut dużych, ale nie luksusowych prawie już nie ma. No jest Opel Insignia i Skoda Superb, jest nawet jakaś Kia Sorento czy Renault Espace, ale to nisza w niszy. I jest Camry: wielka, ale bez luksusowego charakteru. Niezwykle amerykańska, bo z jednej strony komfortowa do przesady, z drugiej w wielu miejscach zadziwiająco prymitywna. W Polsce ma szansę na sukces, ponieważ po pierwsze dobrze się kojarzy, po drugie w Polsce jest rynek na taki samochód, w przeciwieństwie do krajów Europy Zachodniej. W wielu aspektach, zwłaszcza motoryzacyjnych, Polsce jest bliżej do Rosji i USA, niż do Niemiec czy Francji.
Moim zdaniem w żadnym stopniu Camry nie zastępuje Avensisa. To tak, jakby chcieć zastąpić owoce gruszką. Wcześniej do wyboru były owoce w różnych smakach: sedan/kombi (a nawet liftback!), benzyna/diesel, automat/manual. Teraz żadnego wyboru nie ma, jest tylko jedna wersja w trzech wariantach wyposażenia: za 141 900 zł, 149 900 zł i 161 900 zł. Możemy dopłacić 4400 zł, żeby mieć czerwoną Camry, albo 2900 zł, żeby mieć niebieską. Niezłe, że każą dopłacać za srebrny. Srebrny jest tak atrakcyjny, że warto do niego dopłacić. Kupiłem Toyotę, sedan, może nudne auto, ale dopłaciłem do lakieru – wooow, a jaki masz? Srebrny.