REKLAMA

Małe zmiany mogą zmienić dużo. Bagażnik dachowy Thule Evo Wingbar - recenzja

Co można poprawić w produkcie, który właściwie nie miał wad? Drobne rzeczy. Ale czasem te drobne rzeczy zmieniają naprawdę wiele.

thule evo wingbar
REKLAMA
REKLAMA

Kiedy trochę ponad rok temu testowałem bagażnik dachowy z belkami bazowymi Thule Wingbar, trudno było mi znaleźć jakiekolwiek większe wady. Debiut nowej generacji belek, Evo, nie wzbudził więc we mnie niemożliwej do odparcia pokusy zakupu. Tym bardziej, że mówimy tutaj raczej o ewolucji, a nie jakiejkolwiek rewolucji.

Wypożyczyłem więc nowe belki na testy i największą różnicę pomiędzy nową a starą generacją zobaczyłem już w momencie, kiedy chciałem je porównać. Starsze Wingbary wyglądały po wyjęciu z garażu i założeniu na dach następująco:

Pomijając fakt lekkiego zabrudzenia, brakuje im jednego istotnego elementu - gumy, która wypełniała tzw. rowek T, czyli system mocowania dodatkowych akcesoriów na bagażniku. Gdzie jest? Nie mam bladego pojęcia - druga belka też jest go pozbawiona. Wiem natomiast doskonale, dlaczego tej niezwykle istotnej części - bez której belka m.in. mocniej hałasuje podczas jazdy i bardziej się brudzi - brak.

Dotychczasowy problem z systemem T był prosty - gumę wypełniającą rowek dostawaliśmy w jednym kawałku i musieliśmy go samodzielnie przyciąć, dopasowując go tym samym do sprzętów, które wozimy. Jeśli mieliśmy stały zestaw i zdejmowaliśmy go z dachu w całości - nie było powodów do narzekania. Ale jeśli czasem jeździliśmy z boxem, czasem z boxem i uchwytem na rower, a czasem np. z dwoma rowerami, to po pewnym czasie zostawaliśmy z puzzlami, z których nie zawsze dało się ułożyć kompletny obraz.

Nie wspominając już o tym, że trzeba było to wszystko trzymać gdzieś w jednym, sensownym miejscu. Mnie - jak widać na powyższym zdjęciu - takiego miejsca znaleźć się nie udało.

Co w tej kwestii zmienia Evo?

Wszystko. O ile sama konstrukcja zewnętrzna na pierwszy rzut oka jest bardzo zbliżona (o tym za chwilę), o tyle w tej jednej kwestii gumowego wypełnienia rowka T jest zupełnie inaczej.

Aż można zadać nawet pytanie - dlaczego dopiero teraz? W przypadku testowanych przeze mnie Wingbarów Evo, gumowej wkładki - z wyjątkiem pierwszego jej montażu - nie trzeba w żaden sposób przycinać. Ani troszeczkę.

Od teraz bowiem jej wierzchnia część składa się po prostu z dwóch elementów, pomiędzy który wsuwamy zaczepy systemu T. Nie ma tu przesadnej filozofii ani utrudnień od strony użytkownika. Zresztą nawet odbezpieczenie całości wygląda bardzo podobnie do poprzednich modeli:

Odbezpieczamy, wsuwamy nóżki i to by było na tyle - nie musimy już latać dookoła auta z kawałkami poprzycinanej gumy, próbując sobie przypomnieć, który gdzie pasuje. Niestety konstrukcja obu belek jest na tyle różna, że nie da się po prostu zastosować nowej wkładki do starszej generacji.

Czy usprawniony system generuje jakieś utrudnienia? Zauważyłem tylko jedno - niespecjalnie można montować sprzęt na siłę, bo może to prawdopodobnie prowadzić w ostateczności do uszkodzenia gumowych wkładek. Mnie ta sztuka (sztuka zniszczenia) wprawdzie się nie udała, ale musiałem wypracować system delikatniejszego i bardziej precyzyjnego montowania chociażby bagażnika rowerowego.

I tak, ta zmiana nie jest z pozoru duża, ale patrząc na to, żę muszę się szykować do wymiany tej gumy w moich belkach, co oznacza zakupy i kolejne cięcie - to mała zmiana, która zmienia dużo.

Choć z drugiej strony, jeśli ktoś nie ma problemu z przycinaniem i nie gubi rzeczy tak łatwo, jak robię to ja - raczej nie ma powodu, żeby pędzić do sklepu po Evo.

A czy coś poza tym się zmieniło?

Niewiele, a przynajmniej niewiele z tego widać w codziennym użytkowaniu, ale to akurat dobrze. Wingbary były już bardzo dobre w poprzedniej odsłonie, więc to delikatne dopracowanie osłony rowka jest jak najbardziej wystarczające.

Oczywiście pewne drobne wizualne zmiany są. Przykładowo inny jest kształt otwieranej końcówki belki, która dzięki temu ma być odrobinę bardziej aerodynamiczna, a więc powinna generować mniej hałasu i w mniejszym stopniu podnosić spalanie.

I... być może w testach laboratoryjnych tak jest. W codziennej jeździe - niezależnie od tego, co wiozłem dodatkowo na dachu - nie widziałem większej różnicy. Ani jeśli chodzi o spalanie, ani jeśli chodzi o hałas. Już poprzednia generacja miała minimalny wpływ na oba te parametry, więc oczekiwanie drastycznych różnic byłoby zdecydowaną przesadą.

Poprawiono więc to, co dało się poprawić. Dopracowano to, co dopracowania wymagało. Resztę zostawiono w dużej mierze nietkniętą - i dobrze. Dalej są ciche, lekkie, wygodne, proste w montażu i niezawodne.

Czy wszystko jest na pewno idealnie?

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić w porównaniu do poprzednika, to jest jedna rzecz - stopy do mocowania do relingów dachowych. W mojej starszej wersji (Rapid System 757 - też mocowanej na relingi) klucz do dokręcania jest zintegrowany z resztą. Tutaj (Evo Raised Rail) już tak nie jest. Do dokręcenia wymagany jest niewielki, obecny w zestawie klucz, który - i to jedna z kolejnych tegorocznych nowości - w momencie uzyskania odpowiedniego docisku wydaje kliknięcie, po którym wiemy, że dalej nie trzeba już kręcić.

Do zarzutów mogę też dodać fakt, że klapka osłaniająca punkt dokręcania jest osobnym bytem - naciskamy guzik, wyciągamy ją i musimy szukać dla niej jakiegoś miejsca.

Albo - znając moje szczęście - w pewnym momencie w jakiś dziwny sposób gubimy. Nie jestem też przekonany do odsłoniętego zamka (oczywiście zgodnego z systemem Thule One-Key) - raz w środku zimy miałem mały problem, żeby go przekręcić, po tym jak prawdopodobnie delikatnie przymarzł.

I jeszcze jest cena.

Tak, przydałoby się to minimalnie jeszcze dociąć...

Sugerowana cena Evo Raised Rail to 479 zł. Sugerowana cena srebrnych Evo Wingbarów to 459 zł (niezależnie od długości, dostępne od 108 do 150 cm). W sumie daje nam to 938 zł, a do tego trzeba jeszcze doliczyć akcesoria, która pomogą nam coś faktycznie przewieźć, a nie tylko ozdobić bagażnikiem dach.

REKLAMA

A za Wingbary w tym wydaniu możemy zapłacić jeszcze więcej, jeśli chcemy. W sprzedaży jest jeszcze wersja czarna, wyceniona na 579 zł. Tak, poza kolorem nie różni się niczym od wariantu srebrnego.

Ale że produkt od Thule będzie tani, tego się chyba nikt nie spodziewał. Za to jeśli ktoś spodziewał się, że będzie świetnej jakości, a do tego będzie cichy, banalnie łatwy w obsłudze i - patrząc na poprzednika - niemal niezniszczalny, to raczej nie będzie rozczarowany.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA