REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Ciekawostki

Luksus sprzedaje się coraz lepiej. Ale nie wszyscy potrafią grać w tę grę

Zachować wyjątkowy charakter i ekskluzywność, czy zarobić jeszcze więcej? Rosnące wyniki sprzedaży luksusowych marek pokazują, że nie zawsze warto trzymać się tradycji.

19.11.2018
16:26
sprzedaż samochodów luksusowych
REKLAMA
REKLAMA

Lamborghini przestało produkować wyłącznie dwumiejscowe auta sportowe, Aston Martin nie buduje wyłącznie sportowych coupe, a Rolls-Rolls i Bentley - ultraluksusowych sedanów. Idą drogą wytyczoną przez mniej szlachetnie urodzone marki. Skoro Porsche przeżyło budując Cayenne i Panamerę, to czemu w ich przypadku miałoby być inaczej?

Dla jednych to zdrada ideałów, dla innych - naturalna droga rozwoju.

Patrząc na europejskie wyniki sprzedaży Astona Martina, Bentleya, McLarena, Ferrari, Lamborghini czy Rolls-Royce’a można stwierdzić, że wiedzą jak sobie radzić na zmieniającym się rynku. Jak podają analitycy JATO, cytowani przez portal autonews.com, w pierwszych 8 miesiącach tego roku rynek supersamochodów obejmujący zarówno auta sportowe, jak i luksusowe, wzrósł znacząco. W tym samym okresie poprzedniego roku w Europie sprzedało się niecałe 10 tys. takich aut, za to w 2018 - ponad 11 tys. Przeważająca większość, bo aż 8 537 samochodów z tej listy to modele sportowe, a wśród nich przewodzi Ferrari 488 z wynikiem 1416 egzemplarzy (wzrost o 21 proc.). 

Jednak w przyszłych latach coraz większy udział będą miały SUV-y, których w badanym okresie sprzedało się ponad 1200 egzemplarzy. Już przegoniły luksusowe sedany i pewnie w kolejnych latach odskoczą im jeszcze bardziej.

Dla przykładu, Lamborghini niedawno zaczęło sprzedawać Urusa, a Stefano Domenicali, CEO marki, już potwierdził, że do końca października przyjęto zamówienia na całą produkcję zaplanowaną do końca przyszłego roku. Za to drugim najpopularniejszym modelem wśród marek luksusowych w ogóle, nie tylko wśród SUV-ów, jest Bentley Bentayga, który sprzedał się lepiej niż Mercedes Klasy S Maybach, Bentley Continental GT, czy sporo tańsze Lamborghini Huracan. Idziemy o zakład, że w przyszłym roku w czołówce mocno namiesza jeszcze Rolls-Royce Cullinan do spółki z Astonem Martinem DBX. W 2022 drugim do stawki ma dołączyć jeszcze Purosangue od Ferrari.

Wygląda na to, że SUV-oodporny pozostaje tylko McLaren. 

Na łamach autoweek.com można przeczytać, że CEO firmy - Mike Flewitt - opowiadając o elektrycznej przyszłości marki stwierdził, że nie jest przeciwko SUV-om. Ale to nie jest coś, co może robić McLaren. I wcale nie przeszkodzi mu to w zwiększeniu sprzedaży - do 2025 r. Brytyjczycy chcą podwoić swoją obecną sprzedaż i znajdować klientów na 6 tys. aut rocznie.

Jednak SUV-owata konkurencja może sobie pozwolić na ambitniejsze plany sprzedażowe. Ferrari w ubiegłym roku sprzedało 8 400 samochodów. A według analityków po wprowadzeniu SUV-a może liczyć nawet na skok do 14 tys. Sprzedaż Lamborghini dzięki Urusowi może przekroczyć 10 tys., a Aston Martin po wprowadzeniu DBX-a w połowie przyszłego dziesięciolecia może celować w okolice 14 tys. 

Pytanie czy warto tyle sprzedawać.

Czy warto pod względem wizerunku. Ale wygląda na to, że i w tej kwestii coraz większą rolę gra zyskowność. Ferrari jeszcze niedawno ograniczało roczną produkcję do 7 tys. szt. Andy Palmer - szef Astona Martina też twierdził, że musi istnieć limit wielkości produkcji, który pozwoli markom utrzymać poziom ekskluzywności i rzadkości. Czyli w każdej firmie musiałby być ktoś, kto by stwierdził, że nawet zyskowność ma swoje granice. 

Ale jak tu ograniczać zyskowność, skoro ciągle przybywa klientów z Chin, Indii, czy Rosji? Rolls-Rolls sprzedaje w Europie tylko 22 proc. swojej produkcji. Lamborghini tylko 26, a McLaren - 35. Tylko Aston Martin trzyma się kurczowo rodzimego kontynentu sprzedając 53 proc. wyprodukowanych aut. Ale pewnie to dlatego, że wciąż nie ma w gamie SUV-a. Gdy DBX wjedzie na rynek, poza Europę będzie wypływało dużo więcej brytyjskich aut. 

Lepiej się uczyć na błędach Maserati.

REKLAMA

Prezes FCA - Mike Manley - przyznał ostatnio, że jego firma popełniła kilka błędów w zarządzaniu tą luksusową marką w ostatnich latach. A największym było to, że była zarządzana „prawie jakby była marką masową”. To sprawiło, że zarobki marki spadły w trzecim kwartale o 87 proc.! Według planów w 2018 r. Maserati miało wypracować marżę na poziomie 14 proc., a tymczasem póki co spadła ona z 13,8 do 2,4 proc. Za Marchionnego zapowiadano początkowo, że w 2018 r. Maserati sprzeda 75 tys. samochodów. Potem zmniejszono plany do 50 tys. Tymczasem do końca września firma sprzedała 26 400 aut i nie ma co liczyć na to, że zbliży się do zakładanych wyników. Maserati nie ma czego sprzedawać - konkurenci odświeżają modele i wprowadzają nowe, a tymczasem Levante zdążyło się zestarzeć, a Ghibli i Quattroporte to przedstawiciele coraz mniej seksownego segmentu sedanów. 

Marchionne na początku ubiegłego roku stwierdził, że stworzenie SUV-a Ferrari byłoby działaniem wbrew DNA marki. Dziś już wiemy, że takie auto na pewno powstanie. Podobno ma jeździć jak na Ferrari przystało. I założę się, że tysiące klientów już nie mogą się go doczekać. Nie musi być wcale ładne. Cullinan i Bentayga nie są i wcale im to nie przeszkadza.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA