Oj tam zaraz złodziej. To kolekcjoner redystrybutywny
Wielka afera w Hiszpanii. Ktoś zebrał w swojej stodole 26 rzadkich klasyków bez wiedzy ich właścicieli.
Posiadanie własnej hali wypełnionej klasycznymi wozami to marzenie wielu miłośników motoryzacji. W ten weekend pojeździmy sobie Renault 5 Turbo, w następny Mercedesem 190 2.5 16V, a w odwodzie czeka jeszcze Mitsubishi Lancer Evolution. Pewien mężczyzna z Hiszpanii zebrał aż 26 takich samochodów – praktycznie samych klasycznych rajdówek „homologacyjnych”, które w ostatnich czasach osiągają niesłychanie wysokie, wręcz napompowane ceny. Co oczywiście sprawia, że ludzie kiszą te wozy, zamiast nimi jeździć.
Kolekcja okazała się kradziona
Niektóre samochody miały już zatarte numery nadwozia. Być może w tym miejscu zeskładowano je w oczekiwaniu na klientów. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, że bogaci ludzie z krajów, gdzie prawo nie jest bardzo rygorystycznie przestrzegane, mogą być nabywcami dóbr tego rodzaju i że auto skradzione w Szwajcarii może trafić np. do Uzbekistanu, co nigdy nie wyjdzie na jaw.
Dominowały Lancery Evo, ale trafiło się też skradzione BMW M3
Złodziej zebrał pokaźną kolekcję Lancerów Evo, w tym IV, VI i VI Tommi Makkinen. Najciekawsze jednak były: Mercedes 190 2.5 16V i Renault 5 Turbo. Nie zabrakło mocnych Fordów (Sierra i Escort Cosworth), Delty Integrale oraz BMW M3 E30, wartego pewnie tyle co cały budżet jakiegoś wyspiarskiego kraju. Można powiedzieć, że były tam obecne prawdziwe samochody marzeń, czyli takie, jakie faktycznie kupują sobie zamożni ludzie, gdy chcą spełnić zachciankę o „prawdziwym samochodzie”. Złodzieje doskonale wiedzieli co kradną, bo popyt na samochody tego rodzaju jest nienasycony. Wszystkim oczywiście kieruje nostalgia i przeświadczenie, że były to „ostatnie takie auta”. Nawet jeśli te nowocześniejsze są o wiele szybsze i lepiej się prowadzą – to klasyczne, cywilne rajdówki mają niepodrabialny styl.
Skradzione auta pochodziły z kilku krajów
Teraz pozostaje skomplikowana kwestia ustalenia ich właścicieli. Nie bardzo wiadomo co z nimi zrobić – skoro są skradzione, to powinny wrócić do swoich prawowitych posiadaczy. Ale jeśli numer nadwozia został już zatarty, to pozostaje czekać aż oryginalny właściciel zgłosi się i w jakiś sposób udowodni, że ten konkretnie egzemplarz należał do niego. Może będzie musiał nawet wylegitymować się fotkami z instagrama.
A tak poważniej rzecz biorąc, to coraz częściej widzę w mediach społecznościowych informacje o tym, że komuś zginął cenny klasyk. Wiadomo, że najczęściej złodzieje chwytają nowe japońskie SUV-y, ale w ostatnim czasie widziałem informację o skradzionym BMW E34 w jakiejś mocnej wersji i o Volkswagenie T3. Zatem jeśli masz klasyka, zwłaszcza modnego, czyli lata 80.-90., to klasyczne złośliwe zabezpieczenie typu ukryty guzik jest z pewnością dobrą inwestycją.