REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Felietony

Zamknęli główną ulicę dla samochodów już cztery lata temu. Teraz wygląda jak z filmu o apokalipsie zombie

Ambitny projekt wyrzucenia samochodów z głównej ulicy San Francisco skończył się tak, że nie tylko nie ma tam samochodów, ale również ludzi. A przede wszystkim nie ma tam biznesów.

28.05.2024
12:49
Zamknęli główną ulicę dla samochodów już cztery lata temu. Teraz wygląda jak z filmu o apokalipsie zombie
REKLAMA

Zamknięte. Nieczynne. Do wynajęcia. „Sorry we're closed”, i tak przez długie kilometry – tak wygląda obecnie Market Street, główna ulica San Francisco. A przecież plan był tak wspaniały i ambitny, wyglądało na to że nic nie może stanąć mu na przeszkodzie. Tymczasem wraz z samochodami zniknęli klienci. Dlaczego?

REKLAMA

Planowanie tej gigantycznej zmiany zaczęło się jeszcze w roku 2011

Prace projektowe zajęły osiem lat i pochłonęły setki milionów dolarów. Ostatecznie przystąpiono do ich realizacji w roku 2019 i zakończono na początku roku 2020. Sześć tygodni później wybuchła pandemia, która radykalnie zmieniła podejście Amerykanów do „przyjeżdżania do pracy”. Błyskawicznie wprowadzono pracę zdalną, która w pierwszej kolejności uderzyła w biznesy na Market Street. Zniknęła ogromna grupa ludzi, która przyjeżdżała tam pracować, więc korzystała z lokalnych sklepów czy barów. Zabroniono jazdy nie tylko samochodem prywatnym, ale także pojazdami aplikacji Uber czy Lyft, co sprawiło że jedynym sposobem dotarcia na Market Street stała się komunikacja zbiorowa. Ale większość Amerykanów nie ma dostępu do komunikacji zbiorowej po stronie początku trasy, czyli nie ma jak wyjść z domu i pójść na przystanek, bo najbliższy przystanek jest albo potwornie daleko, albo go nie ma. Dlatego wspaniała komunikacja publiczna na Market Street marnuje się, ponieważ potencjalni odwiedzający to miejsce nie mają jak do niej dotrzeć. 

Trochę pusto.

Spotkałem się dokładnie z tym samym problemem w Los Angeles. Cóż z tego, że jest tam metro, skoro z mojego hotelu do metra było siedem mil i te siedem mil trzeba było jakoś przejechać. Hm, ciekawe jak to zrobić...

Oczywiście wyrzucenie samochodów z Market Street to nie jedyny powód, dla którego ta ulica umarła

O pandemii już wspomniałem, o pladze narkomanii w San Francisco jeszcze nie, ale i tak ponad wszystkim unosi się ten główny powód, istny słoń w pokoju: nikt do tej pory nie wymyślił, po co w mieście z galeriami handlowymi i samochodami w ogóle jechać do centrum. Kiedyś było trzeba, bo w centrum było wszystko, a teraz nie ma tam nic. Turyści mogą sobie pochodzić i to tyle, ale w pandemii turystyka zamarła, a później z powodu bezdomności i narkomanii centralna część San Francisco przestała być zachęcająca jako miejsce turystyczne. 

Właściciele nielicznych biznesów pozostałych przy Market Street chcieliby powrotu samochodów. Oczywiście ich głosy są momentalnie zakrzykiwane, wiadomo że postęp nie obejmuje cofania się choćby o krok, nawet jeśli idzie się w kierunku przepaści. Znalazłem jednak ciekawy artykuł na San Francisco Standard, gdzie zebrano głosy niezadowolonych najemców, czy nawet architektów i urbanistów, twierdzących że cały ten projekt to porażka i triumf bezmyślności w rodzaju „samochody są złe złe złe” bez żadnych pozytywnych aspektów. Nie trzeba być zresztą geniuszem, żeby wpaść na to, że jak wytnie się grupę klientów przyjeżdżających samochodami, to ona będzie wycięta i ci sami klienci zamiast przyjechać do nas tramwajem, pojadą samochodem gdzie indziej. 

Ładnie tu.

Zupełnym przypadkiem mamy teraz do czynienia z podobnym projektem w Warszawie

Nowe centrum Warszawy to realizacja bardzo podobnego założenia. Już teraz lokale użytkowe świecą pustkami. Tymczasem w miejskim planie ulice zamieniają się w deptaki, zamiast miejsc parkingowych mamy kupione w Berlinie drzewa (wiadomo - polskie drzewa są słabe jak auta z FSO, niemieckie są solidne), a ostatecznie skończy się to dobiciem centrum miasta i sprawieniem, że całe miasto przeniesie się na obrzeża lub poza jego granice. Jest to naturalny i nieunikniony proces, którego nie da się niczym zatrzymać. Wszelkie działania w rodzaju „odsamochodowienia centrum” jedynie go przyspieszają, a nie hamują. Oczywiście mnie to nie przeszkadza, bo sam już dawno wyniosłem się z centrum na obrzeża, a planuję jeszcze dalej, i wtedy centralna część miasta będzie dla mnie taką samą egzotyką jak starówka w Gdańsku lub w Krakowie (moment w którym krakowiacy warczą że w Krakowie jest STARE MIASTO, a nie żadna Starówka). 

REKLAMA

Miasta przez setki lat rozwijały się spontanicznie i według potrzeb ludzi. Kiedy te potrzeby próbuje się łamać i narzucać mieszkańcom coś na siłę, oni przeważnie po prostu się wynoszą. W San Francisco wszystko jest w porządku, tak miało być. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA