REKLAMA

Elektryczna pułapka Norwegów. Część prawie nowych aut trzeba złomować, zamiast naprawiać

Nie dotyczy to wyłącznie aut elektrycznych, ale w ich przypadku potrafi być szczególnie widoczne.

Elektryczna pułapka Norwegów. Część prawie nowych aut trzeba złomować, zamiast naprawiać
REKLAMA
REKLAMA

Tym bardziej, że tytułowa Norwegia jest krajem, gdzie sprzedaż aut elektrycznych osiągnęła w zeszłym roku rekordowy poziom. Aż 54 proc. z dostarczonych na tamten rynek aut nie miało napędu spalinowego w żadnej formie. Audi e-tron, Tesla Model 3, Volkswagen ID.3, Nissan Leaf - takie modele kupowano tam najchętniej. Żadnego oszukiwania statystyk plug-inami.

To gdzie jest ten problem?

W tym, co dzieje się z takimi samochodami w przypadku kolizji, wypadków i awarii. Jak można przeczytać w obszernym materiale NRK, na złomowiska, do całkowitej utylizacji, trafiają dość często względnie nowe auta elektryczne i z każdym rokiem jest ich więcej. Często są przy tym uszkodzone na tyle kosmetycznie, że pracownicy złomowiska nie chcą uwierzyć, że to auto naprawdę ma trafić do zgniatarki. Nie wiadomo dokładnie, jaka jest skala tego problemu, ale według właściciela złomowiska, na które trafia rocznie ponad 2600 aut, co trzecie auto elektryczne można byłoby naprawić. A mimo to nie robi się tego.

Skąd bierze się ten problem? Powody są dwa.

Po pierwsze – wysoki koszt naprawy

Czyli średnia niespodzianka. Samochody elektryczne są droższe już na start od ich spalinowych - i tak już skomplikowanych - odpowiedników, a za ogromną część kwoty, którą trzeba dopłacić, odpowiada pakiet akumulatorów. Jakiekolwiek jego uszkodzenie najprawdopodobniej sprawi, że dla tamtejszego ubezpieczyciela naprawa zostanie określona jako nieopłacalna i samochód trafia na złom.

I tutaj mała dygresja. W przypadku jednego z testowanych przez nas aut elektrycznych producent - choć nie znajdziemy tego raczej w broszurce informacyjnej - informował, że w razie kolizji, w której uszkodzeniu ulegnie pakiet akumulatorów, auta się po prostu nie naprawia. Idzie na złom, bo bezpieczne i sensowne kosztowo odbudowanie takiego pojazdu jest niemożliwe.

To jednak raczej oczywista kwestia. Trochę mniej oczywisty jest punkt drugi.

Po drugie - dopłaty

Popularność samochodów elektrycznych w Norwegii wynika z prostej kwestii - po prostu opłaca się je kupować, bo są m.in. tańsze o VAT. I tak np. elektryczny ID.3 kosztuje tam... mniej niż spalinowy Golf najnowszej generacji. Różnica nie jest duża, ale żeby ją docenić, wystarczy przywołać ceny tych modeli dla rynku polskiego - Golf zaczyna się od 76 690 zł, natomiast ID.3 od... 155 890 zł.

Rodzi to naturalny problem, kiedy auto ma być już naprawiane nie tyle z tytułu ubezpieczenia, co z kieszeni właściciela. Może naprawić swoje dotychczasowe auto, płacąc przy tym pełną kwotę wraz z podatkiem, a może też... kupić nowszy samochód, tego samego podatku nie płacąc. Biorąc pod uwagę szacunkowe koszty napraw podawane w artykule (szczególnie te uwzględniające np. nowe zestawy akumulatorów), czasem ta druga opcja może być dla posiadacza auta dużo bardziej bardziej kusząca. Może nie bezpośrednio tańsza, ale jeśli ktoś ma wydać na naprawy 70-80 proc. wartości używanego samochodu, chętnie zerknie na nowy.

A do tego nowy, za który trzeba zapłacić odpowiednio mniej.

I nawet recycling nie pomaga tutaj tak bardzo.

Zgodnie z danymi z artykułu, Norwegowie mogą pochwalić się tym, że 98 proc. materiałów, z których zbudowane są samochody idące na złom, jest odzyskiwanych do ponownego użytku.

Z drugiej strony - bardzo niewielki odsetek napraw w tym kraju wykonywany jest z wykorzystaniem używanych części samochodowych. Im więcej na rynku będzie samochodów elektrycznych, tym zapewne tego typu napraw będzie też mniej. To z kolei oznacza, że wydobyte z wraków części albo zostaną na wieki zapasem, albo trzeba je będzie przerobić na coś innego.

Och nie, to co robić?

REKLAMA

To akurat dość proste - jeździć jednym autem tak długo, aż odpadną mu koła. A potem te koła doczepić i jeździć jeszcze jakiś czas, żeby nowe auto kupić dopiero wtedy, kiedy to będzie naprawdę niezbędne. Tym sposobem nie tylko obronimy się przed ekomodą, ale i dowiedziemy, że faktycznie lepsze dla środowiska są samochody spalinowe.

Bo przecież chyba przynajmniej częściowo bez sensu byłoby krytykowanie zachowania Norwegów, przy jednoczesnej zmianie auta co 2-3 lata?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA