REKLAMA

Rząd planuje obniżyć dopłaty do samochodów elektrycznych. Powód? Auta elektryczne potaniały

Komedia z dopłatami do samochodów elektrycznych trwa. Przy czym powoli przestaje już być śmiesznie, a zaczyna być po prostu smutno. 

Rząd chce obniżyć dopłaty do samochodów elektrycznych. I to o połowę
REKLAMA
REKLAMA

Rząd planuje obniżyć dopłaty do samochodów elektrycznych, przy czym nie o kilka czy kilkanaście procent, a niemal równo o połowę - donosi serwis wysokienapiecie.pl. Według serwisu maksymalna kwota dopłaty ma wynieść 18 750 zł, zamiast pierwotnie zapowiadanych 37 500 zł. Informację o planowanej obniżce dofinansowania potwierdził minister klimatu, Michał Kurtyka, nie potwierdzając jedynie konkretnej kwoty.

Wiadomo tylko, że najprawdopodobniej klienci indywidualni będą mogli liczyć przy zakupie samochodu elektrycznego na wsparcie w wysokości poniżej 20 000 zł. Kwota ta powinna być przy tym zwolniona z podatku, ale trudno wyobrazić sobie, kto musiałby zapłacić podatek w wysokości połowy początkowo zapowiadanej sumy.

A to wszystko jeszcze przed tym, jak dopłaty do samochodów elektrycznych w ogóle weszły w życie.

Po miesiącach przygotowań wydawało się, że wszystko jest już gotowe i że od grudnia będzie można (jako klient indywidualny) kupić samochód elektryczny o wartości do 125 000 zł, złożyć odpowiednie wnioski i cieszyć się ze zwrotu w wysokości nawet niemal 40 000 zł (do 30 proc. ceny zakupu). Niektórzy liczyli już nawet, jak bardzo opłacalne będą takie auta jak elektryczna Skoda Citigo albo Nissan Leaf.

I co? I nic. Realizacja została wstrzymana ze względu na niedopatrzenie (identyczne było zresztą przy okazji programu Czyste Powietrze), przez które osoby, które otrzymałyby dofinansowanie, musiałyby... zapłacić od niego podatek. Miało to zostać rozwiązane nowelizacją w prawie podatkowym, ale najwyraźniej zdecydowano się skorzystać z tej przerwy, aby jeszcze raz przemyśleć cały projekt.

Powód obniżki? Samochody elektryczne potaniały.

Tak przynajmniej twierdzi Michał Kurtyka w rozmowie z wysokienapiecie.pl. I faktycznie - w momencie ustalania kwot dopłat i limitów ceny auta, na rynku nie było zbyt wielu samochodów, które spełniałyby te warunki. Teraz - w wielu przypadkach w ramach celowych działań importerów - aut łapiących się na dotacje jest dużo, dużo więcej. I nie są to wyłącznie mikroskopijne auta miejskie, ale i np. pełnoprawne auto kompaktowe w postaci Nissana Leaf.

W tym momencie pojawia się pytanie - czy planowane obniżenie dopłat wynika z tego, że auta elektryczne według rządzących są już cenowo konkurencyjne w stosunku do ich wersji lub konkurentów spalinowych, czy może kolejki do składania wniosków byłyby zbyt długie?

Jeśli chodzi o to pierwsze pytanie, to odpowiedź niestety w dalszym ciągu jest przecząca, przynajmniej jeśli brać pod uwagę samą kwotę zakupu. Przykładowo, według cennika roku modelowego 2020 Opla Corsy, odmiana Elegance z najmocniejszym silnikiem (1.2 Turbo 130 KM, automatyczna przekładnia, 8,7 s do setki) kosztuje bez promocji 77 150 zł, natomiast wersja GS Line - 77 650 zł.

Obie - szczególnie Elegance - mają niemal kompletne wyposażenie, a przynajmniej mają... elektrycznie sterowane tylne szyby. Kosztująca 124 900 zł Corsa-e (8,1 s do setki) takiego luksusu nie oferuje. Znajdziemy go dopiero w droższej wersji wyposażenia, kosztującej 130 390 zł, a więc pozbawionej szans na dotację.

Widzę tutaj tak jakby sporą lukę, którą dopłaty w pierwotnie zakładanej wartości mogły dość skutecznie zasypać. Obcięcie ich o połowę dalej wprawdzie sprawia, że zakup jest odrobinę bardziej atrakcyjny niż wcześniej, ale ok. 18 000 zł różnicy to jednak... spora różnica.

Można jeszcze zapytać, czy te dopłaty w ogóle mają sens.

To pytanie nie wynika przy tym ze złośliwości, a raczej z wątpliwości co do tego, czy:

a) powinno się w ogóle dofinansowywać zakup jakichkolwiek, nawet najbardziej ekologicznych (lokalnie) samochodów. A jeśli dokładamy się do elektrycznych, bo są eko, to dlaczego nie dokładamy się do hybryd?

b) czy biorąc pod uwagę to, jaki rodzaj zanieczyszczeń generuje głównie transport, samochody elektryczne zmienią cokolwiek. Tym bardziej, że elektrowoz.pl szacuje, że dopłaty powinny starczyć dla około 4000 zainteresowanych. Niewiele, biorąc pod uwagę, ile rocznie w naszym kraju rejestruje się samochodów spalinowych.

REKLAMA

Szczególnie dyskusyjny jest przy tym punkt a. W końcu do hybryd nikt w Polsce nie dopłacał, a jakoś można ich zobaczyć na ulicach mnóstwo - może dlatego, że producenci po prostu po latach skutecznie sprowadzili ich ceny do poziomów konkurencyjnych z innymi rodzajami napędu? A klienci, widząc, że mogą trochę dopłacić do benzyny albo zapłacić podobnie jak za diesla, wybierają właśnie je?

Może i tak należałoby zrobić w przypadku aut elektrycznych?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA