Przez parę dni jeździłem nowym Clio 1.3 TCe. Oto, co udało mi się zeń zapamiętać
Niektóre samochody są trudne do zrecenzowania. O nowym Clio zapomniałem, jak tylko z niego wysiadłem. No dobrze, skupmy się…
Kiedy pokazano nowe Clio, stwierdziłem „o, poprzednie Clio z nową lampą” i na tym właściwie zakończyłem swoją reakcję. Oczywiście był to ogromny błąd, ponieważ nowy model jest naprawdę nowy i wszystko w nim jest tak nowe, że bardziej nowe być już nie może. Dziś zamiast typowego testu, który jest przeważnie długi i męczący, napiszę Wam o tym, co zapamiętałem z nowego Clio. Co zwróciło moją uwagę i co zapisałem w swoim zeszyciku, który nazywa się „różne zapiski” (mam też drugi – „różne inne zapiski”). Idźmy więc po kolei.
Punkt 1. Nie umiałem otworzyć bagażnika
Bardzo często zaczynam test auta od otwarcia bagażnika, bo trzeba schować torbę, aparat i inne tego typu rzeczy. Tutaj ująłem w dłoń kartę (do której jeszcze przejdę), przytrzymałem przycisk otwierania bagażnika i nic się nie stało. Poszukałem jakiejś dźwigni lub przycisku wokół miejsca kierowcy – niczego nie znalazłem. Próbowałem naciskać coś z tyłu – na logo producenta lub wokół niego (kamera cofania ukryta w środku logo wygląda średnio), ale to też nic nie dało. W końcu olśnienie: guzik do otwierania nie jest w klapie. Jest pod nią, w zderzaku. Trzeba nacisnąć go od spodu, pchając do góry i wtedy klapa się otworzy. Eureka, veni vidi Vinci! Niestety, bagażnik do ogromnych nie należy. Trochę wąski jak na tę szerokość samochodu. Wąski jestem – mógłby powiedzieć bagażnik, gdyby umiał mówić.
Punkt 2. Odległość między tabletem a lusterkiem
Clio, podobnie jak wiele innych nowych samochodów, ma wielki ekran przyczepiony pośrodku tablicy przyrządów. Przyzwyczailiśmy się. Renault stawia na ekrany o orientacji pionowej – jak Tesla. W nowym Clio tenże ekran wystaje daleko ponad linię deski rozdzielczej. Na tyle daleko że między górną krawędzią ekranu a lusterkiem wstecznym zostaje niewiele miejsca. Zdecydowanie za mało. Trzeba się wychylać, żeby zobaczyć jakie jest światło, albo czy nie idzie pieszy, albo coś. Jest to rzecz, która najczęściej mnie denerwowała i wytrącała z równowagi. Nie idzie się do tego przyzwyczaić. Gdybym kupował Clio, wziąłbym takie bez ekranu. Oczywiście że takie jest, jest nawet wersja z dziurą na radio oraz z mniejszym, kwadratowym ekranem.
Punkt 3. To była wersja RS-Line
RS-Line, czyli trochę jak RS, ale nie RS, bo RS jeszcze nie ma i nie wiadomo czy będzie. Mogłoby w sumie być, z tym 1.8 TCe znanym z Alpine A110, to byłoby jakieś. Ale na pewno będzie też z automatyczną skrzynią biegów, dokładnie tak samo jak testowana konfiguracja 1.3 TCe z EDC. EDC jest w tym samochodzie siedmiobiegowe i działa oczywiście znakomicie. Podobnie jak silnik. Może nie ma jakiegoś sportowego dźwięku, ale osiągi mogę nazwać tylko znakomitymi. Szybka redukcja, autostradowa elastyczność, chętne nabieranie obrotów, wszystko było idealnie. Nie, tak naprawdę nie potrzeba wersji RS. RS-Line robi wszystko co trzeba. Szybszy model jest zbyteczny. Potem jednak zajrzałem do „karty technicznej” i tam napisali, że od 0 do 100 km/h Clio 1.3 TCe RS-Line potrzebuje równo 9 sekund. A niech mnie! Dałem się nabrać na turbomoment obrotowy 240 Nm. W sumie to bardzo dobrze, że samochody wydają się szybsze niż w rzeczywistości – może dzięki temu niektórzy będą mniej zap…amiętale przekraczać prędkość.
Punkt 4. Ten pomarańczowy lakier kosztuje złotówkę
Valencia Orange, czy coś. Jest rewelacyjny. Dodaje Cliu mnóstwo szyku, sprawia że ludzie oglądają się za tym samochodem. A co najlepsze, można mieć go także w uboższych wersjach, nie tylko w RS-Line. I wszędzie jest za dopłatą jednej złotówki. Bardzo mi się ta polityka podoba. Jestem wręcz pewien, że sporo osób przy wyborze samochodu kieruje się kolorem. Zobaczmy model Ą – no fajny, ale tylko biały albo granatowy, inne opcje to +2500 zł. Model Ę – to samo, tylko zamiast 2500 zł są 4000 zł. Clio: fajny lakier za 1 zeta. Dobra, biorę.
Punkt 5., nieco smutny
Renault ma długą tradycję wydawania do testów dziennikarskich egzemplarzy przedprodukcyjnych. Długą na tyle, że pamiętam prasowego Logana jedynkę (to już tyle lat!!!), którego w najbogatszej odmianie Laureate wydano dziennikarzom z brakującym cięgnem do regulacji wysokości fotela. Była tylko niepodłączona do niczego wajcha. Pamiętam też testowe Espace z błędami w oprogramowaniu. Niestety, z Clio było tak samo. Chodzi dokładnie o system multimedialny. Po wyłączeniu silnika rozprogramowywała się ustawiona stacja radiowa, a zegar cofał się o dwie godziny. Ustawiałem ręcznie moje ulubione disco-hity i właściwą godzinę, dojeżdżałem na miejsce, odpalałem ponownie i… wszystko stracone.
Z tego względu nie opiszę wam jak działa system multimedialny w nowym Clio, ponieważ byłoby to niesprawiedliwe. Rozumiem importera dlaczego tak robi – chce, żeby dziennikarze dostali wozy w swoje ręce jak najwcześniej, ale uważam że czyni sobie krzywdę. My poczekamy, ale prosimy o wersję systemu, którą możemy rzetelnie przetestować. Na pocieszenie: Apple CarPlay działał przynajmniej bez zarzutu.
Punkt 6. Zestaw wskaźników
Różni się on oczywiście w zależności od wersji – standardowe Clio ma normalne, okrągłe „zegary”, ale RS-Line z wypasem już cieszy oko ekranem. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że ekran okalają dwa niepotrzebnie wielkie i niezbyt czytelne mierniki – poziom paliwa i temperatura cieczy chłodzącej. Ten drugi wskaźnik można by w sumie wywalić i przenieść do funkcji ekranu, zostawiając tylko kontrolkę informującą o przegrzaniu (lub komunikat z systemu). Fajnie, że zadbano o takie detale jak to, że gdy włączy się kierunkowskaz, to samochodzik widoczny na ekranie również miga migaczem, ale gorzej, że ten ekran nie zajmuje całej powierzchni wskaźników, jak w Volkswagenie. I naprawdę przydałby się normalny prędkościomierz, nawet jeśli byłby tylko animowany. Zwłaszcza, że mamy tradycyjny (choć wyświetlany) obrotomierz, więc technicznie byłoby to możliwe.
Punkt 7. Spalanie
Byłem nieco zaskoczony, że w czasach walki o najniższą emisję CO2 Renault decyduje się wypuścić samochód z tak dużym silnikiem benzynowym. 1.3 bez hybrydy w aucie miejskim to naprawdę szaleństwo jak na model roku 2020. A więc ile to pali? Na pewno nie tyle, ile napisano w konfiguratorze, niestety według normy NEDC. 5,2 l/100 km jest nie do osiągnięcia. Tyle wynosi średnie spalanie przy delikatnej jeździe 70-80 km/h po szosie. W mieście doszedłem do 7,9 l i to korzystając z systemu start-stop. Śmieszne, bo jak odbierałem ten samochód, to zużycie paliwa wynosiło 8,7 l/100 km. Ktoś przede mną pewnie musiał go „upalać”. Nieładnie!
Punkt 8. Podsumowanie
Kolor i osiągi – za to polubiłem Clio. Widoczność z wnętrza i rozwiązania przywodzące na myśl nadmierne oszczędności – za to go nie polubiłem. Ma w sobie coś wartego zainteresowania: to duży jak na dzisiejsze realia silnik 4-cylindrowy. W Fordzie Fiesta nie spotkamy takiego nawet w wersji ST. Konfiguracja tego Clio przekroczyła mi 90 tys. zł: pewnie takie Clio RS-Line nie będzie często spotykaną odmianą, a zamiast tego ulice zaroją się od wersji 1.0 TCe z manualną skrzynią biegów i małym ekranem, i ze wskaźnikami, w których wskazówki ruszają się do góry i w dół.