Psuje ci się auto. Za 5 minut podjeżdża laweciarz, choć nie był wezwany. To pułapka
We Francji rozwija się nowy rodzaj oszustwa. Laweciarze potrafią wykryć, gdzie na poboczu stoi zepsuty samochód, korzystając z aplikacji nawigacyjnych typu Waze. Błyskawicznie pojawiają się na miejscu i twierdzą, że wysłał ich ubezpieczyciel.
Bardzo trudno nie złapać się na takie oszustwo. Przypuśćmy, że w prawie nowym samochodzie pęka nam opona i musimy zjechać na pobocze. Ktoś przejeżdżający koło nas dla bezpieczeństwa innych kierowców doda nasz uszkodzony pojazd do ostrzeżeń w aplikacji nawigacyjnej – można to zrobić np. w Waze. Z podobną funkcją można spotkać się też w Yanosiku, ale tu akurat mowa o sytuacji we Francji. Są osoby, które śledzą takie komunikaty i gdy tylko zauważą, że w Waze pojawił się uszkodzony samochód w okolicy, ruszają lawetą na miejsce.
Kierowca pewnie już zdążył zadzwonić po assistance
Oczywiście osoba wzywająca pomoc chce, żeby przybyła ona jak najszybciej, więc jeśli laweta pojawia się w kilkanaście minut – kierowca jest przeszczęśliwy, zwłaszcza jeśli laweciarz mówi, że „jest od ubezpieczyciela”. Po załadowaniu auta na holownik i zwiezieniu go w bezpieczne miejsce, kierowca holownika żąda opłaty w wysokości kilkuset euro. W tym czasie ten właściwy kierowca holownika – od assistance – bezradnie czeka w oznaczonym miejscu, gdzie nikogo już nie ma. Przed tym oszustwem bardzo trudno się obronić, choć francuska strona Caradisiac odpowiada, że firmy ubezpieczeniowe przeważnie wysyłają teraz SMSy z numerem rejestracyjnym lawety i telefonem do jej kierowcy. Możliwe, tyle że miałem ostatnio taką sytuację za granicą i nic takiego nie miało miejsca. Po prostu po trzech godzinach oczekiwania pojawił się zdziwiony laweciarz, twierdzący że nie miał co robić od rana i wezwano go zaledwie 20 minut wcześniej.
Wyścigi lawet do wypadków nie są niczym nowym, są nawet filmy które to obrazują
Tu jednak mamy do czynienia z wykorzystaniem nowoczesnej metody w postaci aplikacji, którą aktualizują sami użytkownicy. Można powiedzieć, że zgłaszając zatrzymany samochód, wyświadczają zatrzymanemu niedźwiedzią przysługę i wystawiają go oszustom na tacy. Kłopot polega na tym, że w momencie awarii pojazdu, kierowca nie jest skłonny do przesadnej ostrożności i chce po prostu jak najszybciej rozwiązać swój problem. Trudno się nawet temu dziwić – zatem oszuści mają szczególnie ułatwione zadanie. To coś jak z lipnymi taksówkami pod dworcem, tylko jeszcze bardziej perfidne, bo żeruje na potrzebie pomocy, którą oszukiwany ma i tak opłaconą w ubezpieczeniu.
Francuscy kierowcy bombardowani są próbami oszustw elektronicznych
Niedawno trapiła ich plaga SMSów z wezwaniem do zapłaty mandatu na 35 euro, podszywających się pod oficjalną informację z ANTAI - agencji automatycznego karania za wykroczenia. To jeszcze nic, bo w pewnej miejscowości oszuści ponaklejali swoje kody QR na ładowarkę do samochodów elektrycznych – kierowcy skanowali kod, płacili oszustom, a ładowarka się nie uruchamiała. Ktoś nawet we Francji stworzył fałszywą stronę do zakupu naklejek Crit'Air, które w oficjalnej dystrybucji kosztują 3,72 euro. Przy odpowiednio dużej skali to i tak się opłaca, zanim zostaniemy złapani.
Wygląda na to, że najłatwiej uniknąć oszustwa z lawetą, po prostu... nie wzywając pomocy po awarii przez kilkanaście minut. Jeśli w tym czasie ktoś się pojawi, to sprawa jest jasna. Ale komu by się chciało?
A tak przy okazji, ciekawe dlaczego to oszustwo wychodzi tak dobrze akurat we Francji
Czyżby tamtejsze samochody psuły się częściej niż inne? Nie, to zbyteczna złośliwość.
Czytaj również: