„Przepraszamy za opuźnienia”, czyli jak próbowałem kupić polski samochód elektryczny
„Można zamawiać już pierwszy polski samochód elektryczny” - informowały media na początku zeszłego roku. A że diesle są złe, prąd to przyszłość i Tesla jest za droga, opcja była tylko jedna - zamówiłem.
Było to o tyle trudne, że o tym elektrycznym samochodzie, czyli Syrenie NIXI, nie było wiadomo w zasadzie nic, poza tym, że będzie elektryczna, prawdopodobnie niedroga, a do tego - oczywiście - polska. Sytuacji nie poprawiały przepaskudne wstępne wizualizacje, prezentujące mikroskopijne auto, którego autorzy chyba do samego końca nie mogli ustalić, z której strony auto będzie miało przód, a z której tył.
Z drugiej strony zamówienie Nixi było o tyle łatwe, że nie wymagało kompletnie niczego, poza wysłaniem maila na wskazany adres i wykazanie zainteresowania. Żadnych wpłat, żadnych rezerwacji, żadnych zastawów. Ucz się, Teslo.
Wykazałem więc w mailu zainteresowanie. Była połowa lutego 2017 roku.
„Jest nam bardzo miło, że model NIXI spodobał się Panu”
Zainteresowanie pierwszym polskim samochodem elektrycznym dostępnym w sprzedaży najwyraźniej zaskoczyło twórców tego modelu. Na odpowiedź na mojego maila z wyrażeniem zainteresowania musiałem czekać aż trzy tygodnie.
Na początku marca 2017 r. do mojej skrzynki odbiorczej trafiła jednak wyczekiwana wiadomość z domeny nowasyrena.pl. Dowiedziałem się nareszcie, że zostałem wpisany na listę oczekujących, że rezerwacja nie jest zobowiązująca, że przed zakupem będę mógł oczywiście odbyć jazdę próbną i że więcej dowiem się później. W ogóle to wszystkiego dowiem się później, tak samo jak później otrzymam formularz z numerem wstępnego zamówienia, który będę miał wypełnić i odesłać, aby pozostać w stałym kontakcie (to nie po to wysłałem maila?).
Trochę wprawdzie zasmuciła mnie wiadomość, że samochód, który zamówiłem miesiąc temu, może być gotowy dopiero za dwa lata. Ostatecznie jednak uznałem, że warto jest poczekać. W końcu jedna z przyczyn tak odległego terminu produkcji jest fakt, że twórcy samochodu muszą „produkować je od początku”. Podziwiam i szanuję, bo np. polski rząd uznał, że auto warto jest budować od końca, czyli od karoserii.
Szkoda tylko, że cały czas - jako kupujący - nie znałem jednego detalu - ceny. Ale tu przecież nie ma się o co martwić, według maila będzie tanio, bo może dopłaci rząd. A infrastrukturę zbudują samorządy miejskie. Głupia Tesla i te jej własne ładowarki.
„Jak tylko będzie to możliwe, wyślemy do Pana specyfikację techniczną auta oraz aktualną cenę.”
Od pierwszego maila w sprawie mojego przyszłego samochodu elektrycznego prosto z Polski minął miesiąc. Potem drugi. Potem kolejny. Ostatecznie na początku lipca odebrałem drugą wiadomość, licząc na to, że w końcu dowiem się czegoś więcej o aucie, którym może za jakiś czas będę jeździł.
Dowiedziałem się... dokładnie niczego. Po raz kolejny otrzymałem potwierdzenie mojej rezerwacji - żeby nie było, tym razem elegancko sformatowane, z logo firmy, pieczątką i podpisem właściciela. Nie to, żebym liczył na otrzymanie takiego dokumentu 5 miesięcy wcześniej. Nic z tych rzeczy.
Drugim załącznikiem był formularz zamówienia, z którego wynikało, że znalazłem się w drugiej setce zamawiających, więc na faktyczny odbiór będę musiał jeszcze chwilę poczekać. Na pocieszenie twórcy Syreny Nixi pozwalali na absolutnie dowolny dobór wyposażenia. Tak, opcje, które chcielibyśmy zobaczyć w naszym aucie mogliśmy wpisać z całkowitą dowolnością do formularza.
Rozważałem kilka możliwości, w tym przeszkloną podłogę i trzeci rząd siedzeń (w końcu jak szaleć to szaleć), ale ostatecznie postanowiłem czekać i docenić fakt, że to chyba pierwsze auto, w przypadku którego trzeba zgadywać, jakie będzie miał wyposażenie.
Zazgrzytałem jeszcze zębami na pole „Ilość sztuk" w tabeli, a także totalny brak informacji o chociażby szacunkowej cenie, i postanowiłem czekać dalej.
„Nawiązując do Pańskiego wyrażonego interesu...”
I tak minął sierpień, wrzesień i październik, nadeszła zima, wiosna i lato kolejnego roku. O Syrenie Nixi, którą zamówiło co najmniej 200 osób oprócz mnie, słuch w mojej skrzynce odbiorczej zaginął. Aż do ostatniego weekendu.
Nie otrzymałem jednak maila z adresu, z którego przesyłano dotychczas informacje o rezerwacji. Tym razem napisał do mnie... Arek (choć z domeny nowasyrena.pl), czyli Arkadiusz Kamiński, Dyrektor Generalny i Prezes Zarządu AK Motor Polska. I nie wiem, czy nie byłoby lepiej, gdyby ten mail nigdy nie opuścił jego skrzynki nadawczej.
Po ponad 1,5 roku czekania nie przeczytałem bowiem, że zostało juz tylko pół roku do dostarczenia mi samochodu. Dowiedziałem się natomiast, że mogę jeszcze raz wypełnić formularz zamówieniowy (?!), a poza tym, to jeszcze sobie na ten samochód poczekam. I to długo.
Zgodnie z treścią wiadomości, elektryczna Syrena Nixi boryka się niestety z opuźnieniami w rozwoju. I nie, nie jest to spowodowane problemami technicznymi czy chęcią dopracowania ostatnich szczegółów. Problemem są... firmy, które podszywają się pod Syrenę i również tworzą nowe Syreny. Do tego dostają wsparcie finansowe od polskich urzędów narodowych, co powoduje, że inwestorzy wachają się by włożyć kapitał w projekt. Gdyby tego było mało, jeden z takich podmiotów rozpoczął w Urzędzie EU ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) rosprawę na temat marki samochodowej Syrena. W związku z tym rozwój samochodu Syrena NIXI, chociaż w zaawansowanym etapie, odbywa się w zwolnionym tempie i bez ustalonego terminu produkcji.
Czyli po 1,5 roku od zgłoszenia zainteresowania jedyne, czego się dowiaduje, to to, że coś tam już zostało zrobione, nawet podobno dużo (dalej nie znam specyfikacji, wyposażenia i ceny), ale póki co firma ma ważniejsze sprawy na głowie, czyli batalie prawne.
O co chodzi? O spór pomiędzy AK Motor a AMZ Kutno (i później Fabryka Samochodów Osobowych Syrena w Kutnie) o prawo do użytkowania nazwy Syrena (ewentualnie Syrenka). Te faktycznie należą do AK Motor, ale nie przeszkadzało to AMZ Kutno w planowaniu produkcji Syrenki, a nawet w otrzymaniu wielomilionowego wsparcia od polskiego rządu. Zresztą udało się to dwa razy - kiedy pierwszy projekt nie wypalił, uruchomiona została nowa firma - tym razem FSO Syrena - i tu również udało się zorganizować kilka milionów dofinansowania. Jak to się skończyło? Niezbyt dobrze. I żeby było jeszcze zabawniej, to nowy podmiot chce pozbawić AK Motor praw do używania znaku towarowego Syrena.
Jako potencjalnego kupującego niezbyt mnie to jednak interesuje. W lutym 2017 r. wysłałem maila wyrażającego zainteresowanie. Po miesiącu dostałem potwierdzenie, a po kolejnych kilku miesiącach - kolejne potwierdzenie. Miałem czekać około 2 lat.
Po 1,5 roku od pierwszej wysłanej wiadomości wiem natomiast dokładnie tyle samo, ile wiedziałem na starcie - nic. Poznałem wprawdzie kilka szczegółów na temat prawnych aspektów rejestracji nazw towarowych, ale nieszczególnie cieszy mnie to w kontekście planowanego nabycia samochodu.
Dobrze chociaż, że zamówienie nie wiąrze się z jakąkolwiek płatnością i istnieje możliwośc kancelowania.
Choć chyba jeszcze chwilę poczekam - głównie po to, żeby zobaczyć, jak potoczy się historia pierwszego polskiego samochodu elektrycznego, który można już zamówić...